ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 września 18 (234) / 2013

Roksana Ziora-Krysa,

ŻYCIE W PROMILACH

A A A
Najpierw jest nieśmiałość, delikatne próbowanie, zakończone lekkim rumieńcem. Później jest stwierdzenie, że warto częściej, bo jest miło i przyjemnie, a rumieniec ogarnia całe ciało. Dalej jest przekraczanie granic, sprawdzanie siebie, brawura i szaleństwo, przyjemność nieporównywalna z niczym innym. Następny jest upadek, silny, ekstatyczny, trochę w stylu sado-maso, wprost w ramiona miłości swojego życia. Szklane ramiona, będące dnem butelki.

Caroline Knapp znała alkohol od zawsze. Najpierw jako towarzysza ojca, później swojego. Zakochała się w nim, bezgranicznie mu ufała, oddawała się bez wstydu, z mniejszą lub większą świadomością. Historia jej choroby jest historią o miłości, pełną ciepła, wyczuwalnego erotyzmu i aromatu. Bo w kieliszku dobrego wina, koniaku, piwa czy wódki można znaleźć wszystko, jeśli bardzo się chce, a Caroline doskonale to udowadnia. Do czasu.

Alkoholizm postrzegany jest wedle dwóch stereotypów. Pierwszym z nich jest twierdzenie, że w większości piją mężczyźni, biedni i bezdomni, gdzieś w bramie, na dworcu, pod mostem. Drugi także uznaje mężczyzn za znaczną większość, ale tym razem tych dobrze sytuowanych, którym nie powinno niczego brakować. O ile faktycznie choroba alkoholowa znacznie rzadziej jest diagnozowana u kobiet, o tyle nie ma reguły czy portretu psychologicznego idealnego alkoholika. Może mieć problemy lub doskonałe życie, być biedny lub bogaty, ale wszystkich łączy jedno – zawsze trafia w to samo miejsce, na całkowity margines, poza społeczeństwo, napiętnowany tym bardziej, że sam jest odpowiedzialni za swój stan. Czy potrzebuje pomocy? Zrozumienia? Współczucia? Caroline Knapp, atrakcyjna, zdolna kobieta, przez długi czas potrzebowała wyłącznie butelki, kilku kropel zbawiennego trunku, żeby wszystko było dobrze, do zniesienia, akceptowalne. Szybko straciła kontrolę nad sobą i własnym życiem, i mimo świadomości problemu nadal pogrążała się w nałogu, który odebrał jej najlepsze lata życia.

Niezwykle intymna i szczera historia jej alkoholizmu pokazuje, jak niewiele potrzeba, by zacząć chodzić niewłaściwymi drogami. Wcale nie musi to być kierunek od zawsze naznaczany kroplami koniaku czy piwa, wcale nie trzeba być pogrążonym w depresji, by sięgnąć po butelkę, choć najczęściej to najlepszy sposób na wytłumaczenie. Choć Caroline od dziecka miała kontakt z alkoholem w domu, nie był on większy, niż przeciętnie. To, że – jak sama mówi – zakochała się w nim, było w pełni świadomą decyzją, czasem napędzaną problemami, czasem chęcią zwykłego relaksu. Była kobietą sukcesu, która spełniała się zawodowo, a której jednak czegoś brakowało. Owej pustki nie potrafiła zapełnić żadną namiętnością, poza upojeniem, które dawało jej spokój, poczucie całkowitego oddalenia, relaksu. Tkwiła w toksycznych, niedobrych związkach z dwoma mężczyznami, zagubiona odtrącała pomoc, sama również jej nie szukała. W swoim mniemaniu nie była alkoholiczką – nie spowodowała wypadku pod wpływem, nie upijała się w pracy, nie bywała agresywna, nie nosiła „małpki” w każdej kieszeni. Piła w towarzystwie, dwa, trzy drinki dla dobrej atmosfery, a potem samotnie uzupełniała głód całymi butelkami, samotnie, w domowym zaciszu. Pociągała łyka z tajnie skrywanych po kątach butelek, by jakoś wytrzymać rodzinne spotkania. Piła, kiedy była smutna i kiedy była szczęśliwa. Piła, bo kochała to robić, dla siebie, nie krzywdząc nikogo dookoła. Więc w czym problem…? Nie miała nic innego, nie potrafiła znaleźć żadnej drogi dla siebie, swoich emocji, żali i radości. I wiedziała o tym. „Picie. Opowieść o miłości” to historia silnego, niebezpiecznego związku, uzależnienia od prostszego, kolorowego życia, do bólu fałszywego, pełnego pozorów, pociągającego.

Kobiecy alkoholizm, nie ma co ukrywać, wzbudza o wiele większe emocje, niż choroba mężczyzn. Jest zaprzeczeniem elegancji i klasy, objawem największej słabości, wzbudza żal, niechęć, złość, sprawia, że mit kobiecości upada. Niesie też za sobą znacznie więcej zjawisk, niż jedynie chorobę – krzywda pijanej kobiety ma zupełnie inny wymiar. To nie tylko upadek nieskazitelnego, moralnego wzorca kobiety-matki, zawsze odpowiedzialnej, ciepłej, gotowej nieść pomoc, ale kobiety w ogóle, której nie można już przypisać żadnych cech, ani tych wrodzonych, ani tych wynikłych z konwenansów. Znacznie trudniej wybaczyć, pogodzić się z myślą, że nieskazitelny obraz kobiety zupełnie się rozmazuje, tracąc nie tylko  barwy, ale i swoją moc sprawczą. Przestaje być ozdobą, przemieniając się w utrapienie i ciężar. To jak postawienie krzyża w nieodpowiednim miejscu, profanacja sacrum, coś tak nienaturalne i niewłaściwe, że nie sposób przejść obok tego obojętnie, jak obok pijanego mężczyzny, do których widoku podchodzi się z większą tolerancją. Upodlenie, jakie towarzyszy alkoholiczce, zatacza szerszy kręg, obejmując wszystkich dookoła, jest zjawiskiem społecznym, wpływającym na wartościowanie i ocenę nie tylko osoby, która ma problem, ale ogółu płci. Nie chodzi jednak o generalizację, ale o prosty, banalny wręcz fakt – pijane kobiety wyglądają znacznie gorzej, niż mężczyźni. Czy warto wspominać o równouprawnieniu? Że płeć piękna też ma prawo do wyskoków, szaleństw i słabości i nie powinno się tego wartościować w inny sposób? Owszem, prawo ma, i to nie podlega ocenie. Ale to, w jaki sposób z niego korzysta, jest już sprawą dyskusyjną. Prawda jest taka, że w jakikolwiek nałóg, w żadnym wydaniu, nie jest dobry, a sposób jego postrzegania zależy od indywidualnej wrażliwości.

Caroline Knapp przepiła 20 lat życia, a swoja historię przedstawia niczym burzliwy romans. Beż żadnych ogródek opowiada o ogromnej słabości, o totalnym, zdradliwym uczuciu, które nią zawładnęło i nie pozwalało normalnie funkcjonować. Próbuje tym samym pokazać, w jaki sposób i dlaczego ludzie się uzależniają, starając – ze świadomością nieskuteczności – sama się rozgrzeszyć. Pokazała granicę między przyjemnością a zatraceniem, między byciem panem własnego losu, a uległym poddanym własnej świadomości. Wygrała walkę i resztę życia, ale z alkoholizmu nie da się wyleczyć. Można jedynie nauczyć się postrzegać świat nie przez pryzmat dna butelki, ale na własną rękę, choć każdy dzień będzie ogromną próbą, nieraz prawdziwą męką, a czasem chwilą triumfu. I codziennym zmaganiem między spragnieniem rzeczywistości twardej i bezwzględnej, a płynnej, prostszej. Najtrudniej zdecydować, którą warto się upajać…
Caroline Knapp: „Picie. Opowieść o miłości”. Przeł. Ewa Horodyska. Wydawnictwo PWN. Warszawa 2012.