
POWRÓT CZŁOWIEKA ZA SZEŚĆ MILIONÓW DOLARÓW
A
A
A
Postać cyborga – bytu stanowiącego perfekcyjne połączenie ludzkiej tkanki z maszyną, w założeniach perfekcyjnego mariażu natury oraz technologii – od dawna zaprząta umysły naukowców, ale także artystów. Posiadający mechaniczną rękę szalony naukowiec Rotwang z „Metropolis” Fritza Langa, Monstrum Frankensteina z wystającymi z szyi elektrodami, Doktor No, Inspektor Gadget, ciężko oddychający Darth Vader, RoboCop, przerażający Dalekowie, przebiegli Cyloni, kolektywny Borg, a nawet Edward Nożycoręki – wszyscy oni dowodzą, że popkultura kocha zmechanizowane mięso. Któż bowiem nie lubi przygód bohaterów, którzy potrafią burzyć ściany gołymi rękami lub biegać szybciej niż jeździ najnowsze porsche, a jednocześnie do pewnego stopnia zachowują pierwiastek człowieczeństwa? To dzięki niemu możliwy staje się proces identyfikacji widza/czytelnika z cyborgiem – następnym krokiem w ewolucji ludzkości.
W latach 70. wyobraźnią Amerykanów zawładnął porucznik Steve Austin, człowiek „zbudowany od nowa” za sześć milionów dolarów. Debiutujący w 1971 roku na kartach powieści Martina Caidina – pod wiele mówiącym tytułem „Cyborg” – astronauta szybko odnalazł drogę na mały ekran i to właśnie jego serialowa inkarnacja stała się ikoniczna. W tej wersji główny bohater był oblatywaczem najnowszych wehikułów stworzonych przez jankeskich geniuszy. Niestety, jedna z takich prób skończyła się tragicznie. Austin cudem uniknął śmierci, ale jego ciało zostało częściowo zniszczone. Miał jednak to szczęście, że rząd nigdy nie śpi, gdy w grę wchodzą żywe legendy. Doświadczenie porucznika oraz jego rozległe obrażenia zwróciły uwagę agencji rządowej OSI, która uznała bohatera za idealny materiał na pierwszego w historii bionicznego człowieka (w tej roli ubrany w czerwony dres Lee Majors). W ramach skomplikowanych operacji Austin otrzymał mechaniczne prawe ramię, syntetyczne oko oraz protezy nóg, dzięki którym zyskał nadludzkie możliwości. Steve zaczął pracować dla organizacji jako tajny agent, stając się kimś w stylu cybernetycznego Jamesa Bonda. Pięć sezonów (w tym trzy dłuższe fabuły) serialu „The Six Million Dollar Man” (1973–78), spin-off „The Bionic Woman” (gdzie główną bohaterką była Jaime Sommers, ukochana Austina, która dzięki „typowemu” serialowemu zbiegowi okoliczności stała się pierwszą bioniczna kobietą w tej wersji Ameryki) oraz kilka filmów telewizyjnych ukazujących dalsze losy nadludzi (1987–1994) sprawiły, że postać Bionic Mana mocno zakorzeniła się w amerykańskiej popkulturze.
„Możemy go odbudować. Mamy technologię. Możemy sprawić, że będzie lepszy niż wcześniej. Lepszy… silniejszy… szybszy…” – słowa z czołówki serialu stały się kultowym sloganem. Nic więc dziwnego, że w drugiej połowie lat 90. planowano uwspółcześnić przygody Austina oraz (w końcu!) przenieść je na duży ekran. Do napisania scenariusza został oddelegowany Kevin Smith, który po sukcesie niezależnych „Sprzedawców” oraz emanujących miłością do komiksowego medium „Szczurów z supermarketu” stał się gorącym nazwiskiem w Fabryce Snów. Tekst powstał, niestety jednak nie wyszedł poza papier. Historia Smitha kurzyła się przez wiele lat, podobnie jak jego „Green Hornet” oraz „Superman Lives!” – w przypadku którego absurdalna współpraca z Warner Bros. sama w sobie stała się opowieścią godną sfilmowania. W końcu Smith postanowił wykorzystać zapomniane scenariusze na poczet kolorowych opowieści. Pod szyldem wydawnictwa Dynamite Entertainment – słynącego z wykupywania klasycznych licencji i rozwijania znanych uniwersów – w 2010 roku ukazała się jego wersja przygód Zielonego Szerszenia (osadzona w czasach współczesnych i prezentująca żeńską wersję Kato), a rok później zadebiutował „The Bionic Man” – dziesięcionumerowa historia będąca początkiem regularnej serii, która po raz kolejny przywróciła Steve’a Austina do życia.
W uwspółcześnionej wersji porucznik znów jest oblatywaczem. Sarkastycznym, odważnym i przebojowym facetem w średnim wieku, który ma wszystko, czego potrzebuje – dom, ukochaną kobietę (oczywiście Jaime Sommers), karierę oraz ostatni lot do wykonania przed odejściem na emeryturę. Oczywiście, jak to w historii planowanej na duży ekran bywa, taka sytuacja nie zwiastuje niczego dobrego. Podróż kończy się tragicznie, a Austin zostaje okaleczony. Na szczęście po raz kolejny pojawia się promyk nadziei. Tyle że technologicznie zrekonstruowany mężczyzna, podobnie jak Alex Murphy w „RoboCopie”, nie czuje się już istotą ludzką. Szybko jednak musi wziąć się w garść, ponieważ okazuje się, że nie jest pierwszym sztucznym człowiekiem, który wyszedł spod ręki OSI. Przepełniony nienawiścią i szaleństwem złoczyńca konsekwentnie atakuje oraz okrada placówki organizacji, powoli wcielając w życie swój misterny plan. Oczywiście jedyną osobą, która może go powstrzymać jest Steve Austin, człowiek za sześć milionów dolarów… wydanych na jego dzienne utrzymanie.
Kevin Smith skrupulatnie adaptuje dosyć skostniałą już ikonę w ramy współczesnej, gnającej na złamanie karku technologii. Austin przetwarza dane lepiej niż jakikolwiek superkomputer, a wszystkie jego sztuczne członki napędzane są przez miniaturowe silniki nuklearne. Z tego też powodu musi być regularnie oczyszczany z radioaktywnych odpadów generowanych przez to źródło mocy. Szkielet fabuły jest typową opowieścią znaną z wielu adaptacji superbohaterskich komiksów. Smith nie potrafi zbyt daleko uciec od klasycznej budowy takiego scenariusza, szczególnie, że zręby tej historii powstały jeszcze w latach 90. Śledzimy więc przygody bohatera zyskującego po wypadku niezwykłe moce, z których musi nauczyć się korzystać. Następnie postać przechodzi kryzys tożsamości, wikła się w utarczki z bezkompromisową organizacją rządową i oczywiście staje oko w oko z diabolicznym przeciwnikiem (będącym jego zdeformowanym odbiciem), którego będzie musiał pokonać w wybuchowym finale. A w to wszystko zamieszana będzie oczywiście ukochana protagonisty.
Na szczęście przeżuta już milion razy opowieść jest umiejętnie wspomagana przez ciekawe postacie oraz naturalnie brzmiące dialogi. Teksty nie są może tak celne jak w najlepszych filmach Kevina Smitha, ale i tak sprawiają świetne wrażenie podczas lektury, bijąc na głowę większość tego, co znajdujemy w licencjonowanych komiksach. To prosta, ale równocześnie efektowna fabuła, która nadal dobrze sprawdziłaby się jako film. Z tego też powodu niektóre elementy zdecydowanie lepiej prezentowałyby się w kinie – szczególnie sceny walk, których jest naprawdę dużo czy efekty takie jak błyskawiczne poruszanie się bohatera lub wyrywanie z ziemi kamiennych postumentów. Co ciekawe, to nie Smith przełożył swój scenariusz na język komiksu. Odpowiadał za to Phil Hester, wieloletni współpracownik reżysera, znany polskim czytelnikom między innymi z albumu „Green Arrow: Kołczan”, który ozdobił swoimi rysunkami. Zresztą już od jedenastego numeru zaczął samodzielnie pisać kolejne odcinki serii (jego pierwszą opowieścią była adaptacja jednego z najbardziej znanych epizodów serialu, w którym Austin spotyka… bioniczną Wielka Stopę).
Rysunki pozostały natomiast działką Jonathana Lau – ilustrującego wcześniej „Green Horneta” – którego kreska, chociaż nie powala oryginalnością, jest bardzo dynamiczna i wręcz stworzona do superbohaterskich historii. Dodatkowo trzeba wspomnieć o niezapomnianych okładkach wykonanych przez Aleksa Rossa, legendę komiksu oraz etatowego współpracownika wydawnictwa. Warto zainteresować się współczesnymi przygodami Bionic Mana i innymi seriami wydawanymi przez Dynamite (m.in. rewelacyjna interpretacja „Lone Rangera” w wykonaniu Bretta Matthewsa), wśród których nie brakuje prawdziwych perełek. Historia Kevina Smitha nie jest przełomowa i momentami atakuje naiwnymi rozwiązaniami, ale ostatecznie bardzo dobrze sprawdza się jako niegłupi komiks akcji z cybernetycznymi rozterkami moralnymi w tle. Jest szybko, widowiskowo i zabawnie. Idealna pozycja na nudne popołudnie.
Dynamite Entertainment coraz śmielej rozwija bioniczny świat, w którym funkcjonuje Steve Austin. Solowa seria o perypetiach porucznika dobiła właśnie do dwudziestego trzeciego numeru, Jaime Sommers może poszczycić się dziesięcioma odcinkami swojego komiksu (tak, tutaj również znaleziono sposób, aby przemienić nauczycielkę w mechaniczną maszynę szpiegowską), a obie te postacie stanęły naprzeciw siebie w miniserii „The Bionic Man vs. The Bionic Woman”. Renesans klasycznych bohaterów pod skrzydłami amerykańskiego wydawnictwa udowadnia, że niektóre pomysły są po prostu ponadczasowe i przy umiejętnych reinterpretacjach mogą bawić nas równie dobrze jak kiedyś naszych rodziców lub dziadków.
W latach 70. wyobraźnią Amerykanów zawładnął porucznik Steve Austin, człowiek „zbudowany od nowa” za sześć milionów dolarów. Debiutujący w 1971 roku na kartach powieści Martina Caidina – pod wiele mówiącym tytułem „Cyborg” – astronauta szybko odnalazł drogę na mały ekran i to właśnie jego serialowa inkarnacja stała się ikoniczna. W tej wersji główny bohater był oblatywaczem najnowszych wehikułów stworzonych przez jankeskich geniuszy. Niestety, jedna z takich prób skończyła się tragicznie. Austin cudem uniknął śmierci, ale jego ciało zostało częściowo zniszczone. Miał jednak to szczęście, że rząd nigdy nie śpi, gdy w grę wchodzą żywe legendy. Doświadczenie porucznika oraz jego rozległe obrażenia zwróciły uwagę agencji rządowej OSI, która uznała bohatera za idealny materiał na pierwszego w historii bionicznego człowieka (w tej roli ubrany w czerwony dres Lee Majors). W ramach skomplikowanych operacji Austin otrzymał mechaniczne prawe ramię, syntetyczne oko oraz protezy nóg, dzięki którym zyskał nadludzkie możliwości. Steve zaczął pracować dla organizacji jako tajny agent, stając się kimś w stylu cybernetycznego Jamesa Bonda. Pięć sezonów (w tym trzy dłuższe fabuły) serialu „The Six Million Dollar Man” (1973–78), spin-off „The Bionic Woman” (gdzie główną bohaterką była Jaime Sommers, ukochana Austina, która dzięki „typowemu” serialowemu zbiegowi okoliczności stała się pierwszą bioniczna kobietą w tej wersji Ameryki) oraz kilka filmów telewizyjnych ukazujących dalsze losy nadludzi (1987–1994) sprawiły, że postać Bionic Mana mocno zakorzeniła się w amerykańskiej popkulturze.
„Możemy go odbudować. Mamy technologię. Możemy sprawić, że będzie lepszy niż wcześniej. Lepszy… silniejszy… szybszy…” – słowa z czołówki serialu stały się kultowym sloganem. Nic więc dziwnego, że w drugiej połowie lat 90. planowano uwspółcześnić przygody Austina oraz (w końcu!) przenieść je na duży ekran. Do napisania scenariusza został oddelegowany Kevin Smith, który po sukcesie niezależnych „Sprzedawców” oraz emanujących miłością do komiksowego medium „Szczurów z supermarketu” stał się gorącym nazwiskiem w Fabryce Snów. Tekst powstał, niestety jednak nie wyszedł poza papier. Historia Smitha kurzyła się przez wiele lat, podobnie jak jego „Green Hornet” oraz „Superman Lives!” – w przypadku którego absurdalna współpraca z Warner Bros. sama w sobie stała się opowieścią godną sfilmowania. W końcu Smith postanowił wykorzystać zapomniane scenariusze na poczet kolorowych opowieści. Pod szyldem wydawnictwa Dynamite Entertainment – słynącego z wykupywania klasycznych licencji i rozwijania znanych uniwersów – w 2010 roku ukazała się jego wersja przygód Zielonego Szerszenia (osadzona w czasach współczesnych i prezentująca żeńską wersję Kato), a rok później zadebiutował „The Bionic Man” – dziesięcionumerowa historia będąca początkiem regularnej serii, która po raz kolejny przywróciła Steve’a Austina do życia.
W uwspółcześnionej wersji porucznik znów jest oblatywaczem. Sarkastycznym, odważnym i przebojowym facetem w średnim wieku, który ma wszystko, czego potrzebuje – dom, ukochaną kobietę (oczywiście Jaime Sommers), karierę oraz ostatni lot do wykonania przed odejściem na emeryturę. Oczywiście, jak to w historii planowanej na duży ekran bywa, taka sytuacja nie zwiastuje niczego dobrego. Podróż kończy się tragicznie, a Austin zostaje okaleczony. Na szczęście po raz kolejny pojawia się promyk nadziei. Tyle że technologicznie zrekonstruowany mężczyzna, podobnie jak Alex Murphy w „RoboCopie”, nie czuje się już istotą ludzką. Szybko jednak musi wziąć się w garść, ponieważ okazuje się, że nie jest pierwszym sztucznym człowiekiem, który wyszedł spod ręki OSI. Przepełniony nienawiścią i szaleństwem złoczyńca konsekwentnie atakuje oraz okrada placówki organizacji, powoli wcielając w życie swój misterny plan. Oczywiście jedyną osobą, która może go powstrzymać jest Steve Austin, człowiek za sześć milionów dolarów… wydanych na jego dzienne utrzymanie.
Kevin Smith skrupulatnie adaptuje dosyć skostniałą już ikonę w ramy współczesnej, gnającej na złamanie karku technologii. Austin przetwarza dane lepiej niż jakikolwiek superkomputer, a wszystkie jego sztuczne członki napędzane są przez miniaturowe silniki nuklearne. Z tego też powodu musi być regularnie oczyszczany z radioaktywnych odpadów generowanych przez to źródło mocy. Szkielet fabuły jest typową opowieścią znaną z wielu adaptacji superbohaterskich komiksów. Smith nie potrafi zbyt daleko uciec od klasycznej budowy takiego scenariusza, szczególnie, że zręby tej historii powstały jeszcze w latach 90. Śledzimy więc przygody bohatera zyskującego po wypadku niezwykłe moce, z których musi nauczyć się korzystać. Następnie postać przechodzi kryzys tożsamości, wikła się w utarczki z bezkompromisową organizacją rządową i oczywiście staje oko w oko z diabolicznym przeciwnikiem (będącym jego zdeformowanym odbiciem), którego będzie musiał pokonać w wybuchowym finale. A w to wszystko zamieszana będzie oczywiście ukochana protagonisty.
Na szczęście przeżuta już milion razy opowieść jest umiejętnie wspomagana przez ciekawe postacie oraz naturalnie brzmiące dialogi. Teksty nie są może tak celne jak w najlepszych filmach Kevina Smitha, ale i tak sprawiają świetne wrażenie podczas lektury, bijąc na głowę większość tego, co znajdujemy w licencjonowanych komiksach. To prosta, ale równocześnie efektowna fabuła, która nadal dobrze sprawdziłaby się jako film. Z tego też powodu niektóre elementy zdecydowanie lepiej prezentowałyby się w kinie – szczególnie sceny walk, których jest naprawdę dużo czy efekty takie jak błyskawiczne poruszanie się bohatera lub wyrywanie z ziemi kamiennych postumentów. Co ciekawe, to nie Smith przełożył swój scenariusz na język komiksu. Odpowiadał za to Phil Hester, wieloletni współpracownik reżysera, znany polskim czytelnikom między innymi z albumu „Green Arrow: Kołczan”, który ozdobił swoimi rysunkami. Zresztą już od jedenastego numeru zaczął samodzielnie pisać kolejne odcinki serii (jego pierwszą opowieścią była adaptacja jednego z najbardziej znanych epizodów serialu, w którym Austin spotyka… bioniczną Wielka Stopę).
Rysunki pozostały natomiast działką Jonathana Lau – ilustrującego wcześniej „Green Horneta” – którego kreska, chociaż nie powala oryginalnością, jest bardzo dynamiczna i wręcz stworzona do superbohaterskich historii. Dodatkowo trzeba wspomnieć o niezapomnianych okładkach wykonanych przez Aleksa Rossa, legendę komiksu oraz etatowego współpracownika wydawnictwa. Warto zainteresować się współczesnymi przygodami Bionic Mana i innymi seriami wydawanymi przez Dynamite (m.in. rewelacyjna interpretacja „Lone Rangera” w wykonaniu Bretta Matthewsa), wśród których nie brakuje prawdziwych perełek. Historia Kevina Smitha nie jest przełomowa i momentami atakuje naiwnymi rozwiązaniami, ale ostatecznie bardzo dobrze sprawdza się jako niegłupi komiks akcji z cybernetycznymi rozterkami moralnymi w tle. Jest szybko, widowiskowo i zabawnie. Idealna pozycja na nudne popołudnie.
Dynamite Entertainment coraz śmielej rozwija bioniczny świat, w którym funkcjonuje Steve Austin. Solowa seria o perypetiach porucznika dobiła właśnie do dwudziestego trzeciego numeru, Jaime Sommers może poszczycić się dziesięcioma odcinkami swojego komiksu (tak, tutaj również znaleziono sposób, aby przemienić nauczycielkę w mechaniczną maszynę szpiegowską), a obie te postacie stanęły naprzeciw siebie w miniserii „The Bionic Man vs. The Bionic Woman”. Renesans klasycznych bohaterów pod skrzydłami amerykańskiego wydawnictwa udowadnia, że niektóre pomysły są po prostu ponadczasowe i przy umiejętnych reinterpretacjach mogą bawić nas równie dobrze jak kiedyś naszych rodziców lub dziadków.
Kevin Smith, Phil Hester, Jonathan Lau: „The Bionic Man: Some Assembly Required”. Wydawnictwo Dynamite Entertainment.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |