ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 października 19 (235) / 2013

Agnieszka Nęcka,

STRACONA SZANSA

A A A
Mały, niepozorny, umieszczony w posadzce domu przy ulicy Żytniej w Sosnowcu kafelek, na którym było napisane „A. Korzeniec”, stał się dla Zbigniewa Białasa inspiracją do napisania powieści obyczajowo-kryminalnej. Akcja mającego być swoistą „odskocznią” od pracy naukowej „Korzeńca” – bo o nim mowa – dzieje się w Sosnowcu na przełomie 1913 i 1914 roku, w momencie, gdy w mieście zostaje znalezione pozbawione głowy ciało Alojzego Korzeńca, znanego glazurnika i właściciela firmy specjalizującej się w układaniu posadzek. Wyniki prowadzonego w sprawie morderstwa śledztwa są zaskakujące, zaś pojawiająca się plejada barwnych postaci (wśród których jest m.in. mały Janek Kiepura, któremu Cyganka przepowiedziała, że zostanie „słynnym na cały świat śpiewakiem”) sprawiła, że narrację tę czytało się z zainteresowaniem. Ponadto duża doza humoru, balansowanie na granicy rzeczywistości i zmyślenia czy detaliczne (re)konstruowanie klimatu Sosnowca z tamtych lat stały się głównymi argumentami, które wykorzystywali ciepło komentujący debiut prozatorski Białasa recenzenci. Nic zatem dziwnego, że z ciekawością oczekiwano jego kolejnej książki. Tym bardziej, że do tego doszedł – co nie jest bez znaczenia – sukces wielokrotnie nagradzanego spektaklu wystawionego na deskach Teatru Zagłębia, który wzmocnił naciski i niejako wymusił szybkie pojawienie się następnej prozy. Czy można zostać pisarzem z przypadku? W moim przekonaniu casus Zbigniewa Białasa pokazał, że tak właśnie się stało. Wraz z ukazaniem się kontynuacji „Korzeńca” pojawiły się bowiem mieszane uczucia. Powiedzieć wszakże o „Pudrze i pyle” – bo taki omawiana publikacja nosi tytuł – że jest powieścią rozczarowującą i nużącą, to de facto niewiele powiedzieć. Nie ma jednakże powodu, by przymykać oko i dawać autorowi „taryfę ulgową”. Pamiętajmy wszak, że druga książka zwykle uznawana jest za sprawdzian możliwości warsztatowych, któremu – w moim odczuciu – sosnowiecki prozaik nie sprostał. Do rzeczy jednak.

Akcja najnowszej prozy Zbigniewa Białasa rozpoczyna się 11 listopada 1918 roku, a więc w dniu zakończenia I wojny światowej, kończy zaś 7 listopada 1919. Pojawiają się w niej także partie retrospektywne, które uznać raczej należy za niewiele wnoszące wypełniacze objętości. Autor „Korzeńca” starał się odmalować: panujący tuż po zakończeniu wojny w wielokulturowym mieście nastrój wzajemnej nieufności, atmosferę, w której rodzi się konieczność podejmowania decyzji dotyczących najbliższej przyszłości, wreszcie ludzi patrzących na ówczesną Polskę przez pryzmat sosnowiecki (którzy rozważali np. wyciągnięcie pochowanych przed Niemcami i Austriakami klamek, kuchennych moździerzy, tłuczków, mosiężnych dzwonków). Gdzieś w tle pobrzmiewają wprawdzie echa pierwszego śląskiego powstania lub bolszewickiej rewolucji, ale Białasa nie tyle jednak interesuje sytuacja polityczna czy próba odbudowania kraju, ile losy poszczególnych postaci, które pojawiły się wcześniej w „Korzeńcu”. W konsekwencji powieść, mając poszarpaną tkankę narracyjną, składa się z szeregu mniej lub bardziej powiązanych ze sobą scenek. Powraca zatem między innymi Walerian Monsiorski, redaktor naczelny „Iskry”, który wojnę spędził w obozie jenieckim, chorując na gruźlicę. Jest wdowa po zamordowanym glazurniku, Jadwiga Korzeniec, której udaje się wreszcie uwieść Monsiorskiego, i panna Izabela, nauczycielka, która wyjeżdża wraz z kochankiem do Petersburga, by po czasie wrócić do rodzinnego domu z dzieckiem. Jest także Emma – fińska bona, opiekunka Inge i Heinza Dietlów – która z wzajemnością zakochała się w pruskim oficerze posterunku granicznego w Mysłowicach, i doktor Mojkowski, lekarz główny Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. Jest również Janek Kiepura, który w „drugiej części sosnowieckich kronik” zajmuje się rozbrajaniem Niemców, pomaganiem ojcu w piekarni i śpiewaniem. A także przedstawiciele rodów przemysłowo-handlowych (Dietlowie, Lamprechtowie i Schőnowie), którzy zastanawiają się, jak postąpić, by w nowej rzeczywistości ocalić swoje interesy, czy Pola Negri, która dzięki przypadkowi w drodze z Warszawy do Berlina poznała swojego przyszłego męża – komendanta policji, hrabiego Eugeniusza Dąbskiego.

Zbigniew Białas i tym razem postawił na wielowątkowość i wielogatunkowość. „Puder i pył” w zamyśle odautorskim miał być bowiem powieścią historyczno-obyczajową i „po trosze” kryminalną. Wprawdzie śledztwo Monsiorskiego w sprawie śmierci glazurnika schodzi początkowo na dalszy plan, by później powrócić na chwilę za sprawą zamordowania Emilii Pietruszki, dozorczyni kamienicy usytuowanej przy ulicy Iwangrodzkiej i najwierniejszej czytelniczki drukowanej na łamach „Iskry” powieści Klandestyna Bizukonta (pseudonim Jadwigi Korzeniec), ale pisarzowi najwyraźniej zabrakło pomysłu na intrygujące pociągnięcie tego tropu. Kłopot wszakże w tym, że owe określenia (powieść historyczna, obyczajowa, kryminalna) okazują się jedynie pustymi obietnicami. Najświeższa proza Białasa nie tylko nie trzyma w napięciu, ale nawet nie jest w stanie przykuć na dłużej uwagi czytelnika. Wbrew bowiem temu, czego można by oczekiwać, „Puder i pył” jest książką nieznośną, nudną i źle skonstruowaną. Stało się tak być może w jakiejś mierze dlatego, że – jak się wydaje – publikacja została wymuszona, a więc pisana pod presją czasu. Nie bardzo wiadomo, co jest tematem głównym tej opowieści. Specyfika życia w leżącym na granicy polsko-niemieckiej Sosnowcu po zakończeniu I wojny światowej? Miłosne perypetie jego mieszkańców? Wpływ historii i przypadku na ludzką egzystencję? Czy może narodowościowe dylematy? Zbyt swobodne przeskakiwanie między powierzchownie szkicowanymi wątkami sprawia, że najnowsza propozycja wydawnicza autora „Korzeńca” rozpada się od wewnątrz. Można odnieść wrażenie, że pisarz nie do końca potrafił zapanować nad tokiem swojej opowieści lub że po prostu nie miał konkretnego pomysłu na opowiedzenie ciekawej historii. Zamiast skoncentrowania się na jakimś problemie lub anegdocie otrzymujemy na przykład przydługawe opisy przebiegu nadzwyczajnej sesji Rady Miasta, która odbyła się w 1918 roku, streszczenie fabuły filmu „Niewolnicy zmysłów” z Polą Negri w roli głównej, prezentację znajdujących się w Katedrze Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny polichromii, przypomnienie rozbiórki Teatru Letniego, który posłużył mieszkańcom Sosnowca jako materiał grzewczy albo rozważania na temat zbrodni i podziałów klasyfikacyjnych morderców. Zamiast przeto intrygującej fabuły dostajemy swego rodzaju kompilację opracowań regionalistycznych napisanych między innymi przez: Jana Przemszę-Zielińskiego, Zbigniewa Studenckiego, Ryszarda Kaczmarka, Jana F. Lewandowskiego, Agnieszkę Mikę czy Dariusza Kmiotka.

Ponadto tu i ówdzie pojawiają się irytujące bezpośrednie zwroty do czytelników, nachalnie przypominające o tym, że mamy do czynienia z „drugim tomem kronik sosnowieckich” czy sformułowania w rodzaju „Opuśćmy zasłonę milczenia na dalszy ciąg wydarzeń [scena sypialniana Jadwigi Korzeniec i Waleriana Monsiorskiego – A.N.], nie ze skromności ani nie z pruderii, tylko dlatego, że szanujemy tę parę, a podglądanie jej w tak delikatnym momencie byłoby bezeceństwem i świadczyłoby o kompletnym braku taktu”. 

Po lekturze „Pudru i pyłu” miałam ochotę powiedzieć: „śmiech, rozpacz, błazenada, puder i pył, sens i bezsens, znikomość istnienia”. Słowem, męcząca, niczym niezaskakująca opowieść, przez którą – głównie z powodu braku dominanty fabularnej i problemowej – dość trudno było przebrnąć i która nie pozostaje w pamięci. Rozprasza się, zamieniając w pył. Cóż, „Korzeniec” był interesującym debiutem powieściowym, druga prozatorska narracja Zbigniewa Białasa okazała się straconą szansą. Być może do trzech razy sztuka? Czas pokaże.
Zbigniew Białas: „Puder i pył”. Wydawnictwo MG. Kraków 2013.