ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 października 20 (236) / 2013

Jarosław Czechowicz,

POWROTY

A A A
Tego typu literaturze należny jest szacunek. Tego typu pisanie przypomina, że nurt literackich małych ojczyzn, do których się wraca, wciąż jest żywy, wciąż atrakcyjny i za każdym razem nie tyle pozwala na to, by autor spotkał się sam ze sobą, co umożliwia specyficzne spotkanie z czytelnikiem; spotkanie w miejscu, z którego pochodzą każda myśl i każde zapisane później słowo. Nie sposób żyć bez swego miejsca. Tego, z którego się pochodzi. Nawet wówczas, gdy wędruje się po świecie, poznaje inne kultury, konfrontuje własne życiowe doświadczenia z Innym, wywołującym zdziwienie i zadumę. Andrzej Muszyński mimo młodego wieku wie, jak ważny jest powrót do miejsca własnego pochodzenia. Powraca na swoją prowincję. Opisuje świat, jakiego już nie ma, ale też i taki, który na zawsze pozostanie, bo miejsce jest tam, gdzie myśli o nim, gdzie doń przywiązanie i gdzie kształtowała się tożsamość w bardzo konkretnym wymiarze i równie konkretnej przestrzeni.

Kiedy przed kilkoma miesiącami rozmawiałem z laureatką tegorocznej nagrody Nike, Joanną Bator, zależało mi na tym, by poznać jej zdanie na temat przynależności. Wałbrzyska przestrzeń, z którą jest związana emocjonalnie i do jakiej nawiązuje w swojej twórczości, to zatrzymana teraźniejszość i miejsce, do którego wciąż się wraca. Usłyszałem wtedy: „Jestem stąd i tylko tu moja osobista historia jest pozahaczana z historiami innych ludzi w sposób, który daje mi jakieś poczucie przynależności, jeśli już nie zadomowienia”. Mam wrażenie, że Andrzej Muszyński opowiedział nam w „Miedzy” właśnie o takim byciu swojskim, o takim „stąd”, które pozostaje w sercu; przedstawił historię siebie samego kształtowanego przed określony czas, przestrzeń, mentalność, środowisko. Opowiedział o tym, skąd pochodzi. O prowincji gdzieś niedaleko Pustyni Błędowskiej, w której piasku wędruje wiecznie żywy pielgrzym Bioły. O tym, co to znaczy być z prowincji i w jakich wymiarach odbywa się powrót do niej. Ta książka zbliża nas do autorskiej biografii równie mocno, co choćby „Wariat” Klimki-Dobrzanieckiego. Opowiadania bielawskie były opowiadaniami wyrosłymi z tęsknoty. Muszyński również tęskni i powraca; tęsknota pozostaje, a powrót ma znamiona czegoś beznadziejnego i fatalnego, bo przecież nie ma już świata, jaki istniał kiedyś. Nie ma już miejsca, w którym rosły trawy, gdzie rozlało się mleko, gdzie prowincjonalny klub piłkarski miał swój zapach i gdzie stała ławka. Muszyński opowiedział o trwaniu mimo wszystko i trwaniu na przekór. O tym, że o zakorzenieniu można opowiedzieć symbolicznie, nigdy nie opuszczając tego, co było nasze. Nigdy nie żegnać się z ławką. Bo przecież musi być tak, jak mówi jeden z bohaterów tej książki: „Se to zapamiętoj na całe życie. Bo kożden musi mieć w życiu swojo ławke i kożden jej musi pilnować”. Ta książka jest powrotem do tego, z czym nie wolno się rozstać, co ważne zawsze i co pozostanie wieczne, bez względu na upływ czasu.

Nie powinno się chyba rozpatrywać „Miedzy” w jakimkolwiek nawiązaniu do znanego już „Południa”, bo mamy tutaj próbkę literatury intymnej, a nie reportaż. Echa tego, co autor widział i czego doświadczył w świecie, pojawiają się w opowiadaniu „Gemeinschaft”, ale doświadczenia te uwypuklone są jedynie po to, by pokazać rolę powrotu, jego wyraźność i nadrzędność. Muszyński wędrował po świecie, spisywał rozmowy, oprowadzał po miejscach trudnych i niejednoznacznych. Tak, to było w „Południu” i dzięki temu nazwisko Muszyńskiego już jest znane. Ale w „Miedzy” ujawnia się pisarz, który buduje nieznośnie intymną, a jednocześnie uniwersalną w swej wymowie prozę. Prozę o miejscu, z którym nie można się pożegnać, o przywiązaniu na zawsze. Bohater „Gemeinschaft” poznał zapachy Azji, wędrował po tajdze, paliło go słońce Maghrebu i Mozambiku. Tymczasem ważne jest to, że powraca. Pozornie do pustki. W rodzinnej wsi czeka stara, blada matka. Czeka pustka, bo nie ma już niczego, co było kiedyś. Tymczasem w tym miejscu toczy się wciąż historia najbliższa i jednocześnie najważniejsza, która domaga się opisania. I nie znajdzie się narzędzi do jej opisu, wędrując po świecie. Trzeba wrócić. Na tę diabelską ziemię, co mąci spokój, co każe wspominać, wzbudza lęk i trwogę; na ziemię, skąd się pochodzi i gdzie nadal się jest mimo zmian i tego, że swe ślady zostawia tu śmierć w każdym możliwym wymiarze. Trzeba wrócić też do języka, do słów i brzmień zapominanych.

Myślę, że jednym z najważniejszych tekstów w zbiorze jest „Kundel. Dziennik czwartoligowca”. To pamiętnik kogoś, kto świadomie zrzuca z siebie jarzmo miasta; odrzuca nowoczesność, żegna się z laptopem, tkwi w świecie druku i pisma oraz wspomina czas, którego opis czyni go archaicznie atrakcyjnym. Bo bohater nie jest tym, kim się stał. Jest takim, jakim był w czasie, kiedy kundle mogły biegać swobodnie po wsi, gdy emocjonowały go mecze o awans do trzeciej ligi i gdy poznawał smak pierwszego piwa. To także zapis czasu, który dawny znajomy definiuje krótko, kiedy pada pytanie o to, co teraz słychać. „A, kurwa, nic”. Z tej nicości Muszyński wydobywa zapachy, barwy, ponownie poznaje język i definiuje na nowo obrazy z przeszłości. Takiej przeszłości, która zapadła w sercu i wciąż jest teraźniejszością. Dzięki niej można uciec, by w powrocie odnaleźć siebie. Sens życia, sens domagający się nazwania. Określenia. Pokochania także. Bo przecież o trudnej miłości zrodzonej z tęsknoty, o żalu i o nostalgii wiecznie żywej jest intymna „Miedza”; pamiętnik reportera i wagabundy, który ma dokąd powrócić i ma co opisać po powrocie.

To nie jest świat, do którego można się wedrzeć, miejsce, gdzie można teraz żyć. Otwierający książkę tekst „Bioły” zaczyna się od przeganiania obcego. Tego, co przysiadł na chwilę i chce posłuchać. Po Beckettowsku prawie – czekając na Biołego… Były pielgrzym jest w drodze i lada chwila się pojawi. Chce tego król ławki, osiadły i wierzący w to, że nie zginie, choć wieś jest przesycona śmiercią a prawdziwe życie wskrzesić można tylko w opowieściach. Między innymi w takich, które dają wiarę, że Bioły mimo wszystko powróci. Trzeba trzymać się swojej ławki i złudzeń. Powroty są możliwe. Powroty mogą być spełnieniem. Żeby to zrozumieć, trzeba przez lata opanować sztukę… siedzenia i stałego odniesienia. Bo przecież w przewijających się w „Miedzy” rozmowach między starym a młodym tajemnica miejsca pewnego i zachowanego kryje się w sile przywiązania do niego. Na przekór temu, że może być już coraz gorzej. Bohater „Mąki” przestrzega: „Młody, już lepiej nie będzie, ty to se zapamiętaj do końca życia. Lepiej już było”. Muszyński chce wrócić do tego lepszego, uporządkowanego świata. Nie cofając czasu, wracając jednak tam, skąd wyrósł i gdzie stale przebywa.

Wiesław Myśliwski snuł narracje przy łuskaniu fasoli. U Muszyńskiego opowieść rodzi się podczas przebierania kartofli. Jedna w zasadzie i wciąż ta sama, choć inaczej opowiadana i inaczej ożywająca. Autor bardzo niejednoznacznie oddaje to, co kryje się za powrotem. Jego prowincję opisuje nostalgicznie i czasami dramatycznie pyta o to, jak wskrzesić z nicości czas, miejsce, ludzi, zapachy i kształty, które zabrała pamięć. Andrzej Muszyński snuje narracje liryczne. Symbolika miesza się w „Miedzy” z poetyckim przekazem czasu, który wskrzesza się na nowo. Minione wciąż pojawia się w pamięci. Wciąż ożywa. Tak jak tytułowe róże z jednego z opowiadań. Nagrobne kwiaty są wiecznie żywe; rozsadzają kolejne położone na nich płyty i walczą o życie, o pamięć – domagają się wspomnienia o biografiach wsi, która już nie istnieje. Historia obchodzi się z prowincją Muszyńskiego okrutnie. On sam pokazuje, że żyje się w tym, co pokochało się na zawsze i w tej miłości żadna zmiana dziejowa nie zniszczy świata, z którego się pochodzi. Do niego zawsze można powrócić. W wielu wymiarach, które jedynie starałem się zasygnalizować.

Takie pisanie, takie książki są nam bardzo potrzebne. Żyjemy w czasach wykorzenienia totalnego, a może i fatalnego zarazem. Pamięć się skraca. Miejsca umierają. Wędrowanie nie pozwala już przypomnieć sobie punktu, z którego się wyruszyło. Andrzej Muszyński udowadnia w swych dziewięciu opowiadaniach, że bez pamięci o miejscach nie jest się sobą do końca. Jeden z jego bohaterów, i on sam zapewne, to taki współczesny Noe z arką, która kryje w sobie czas miniony i czas niezmienny, na zawsze. „Miedza” jest nie tyle intymnym świadectwem własnej tożsamości, co przede wszystkim opowieścią o przywiązaniu i bliskości z miejscem. Jeśli przycupnie się na miedzy, tej swojej miedzy, oglądanie spektaklu umierania świata nie będzie napawać lękiem. Umiera bowiem to, czemu umrzeć pozwolimy. Muszyński odważnie podkreśla, iż bez korzeni nie istniejemy, oddając nam książkę przepełnioną nie tylko tęsknotami, ale przede wszystkim mądrością bycia sobą. Prowincjonalnym i związanym z prowincją na zawsze.
Andrzej Muszyński: „Miedza”. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2013.
„artPapier” objął patronat medialny nad książką Andrzeja Muszyńskiego.