ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 października 20 (236) / 2013

Emilia Konwerska,

SŁOWO I CIAŁO

A A A
Natura jest już tylko nudna, a walka z nią żmudna
Elfriede Jelinek: „Babel”
Elfriede Jelinek w „Babel” i „Podróży zimowej” w niekontrolowanym pędzie przemierza językowe uniwersum, wypluwa z siebie słowa, jej proza naznaczona objawami zespołu Touretta nie wie, kiedy się zatrzymać. Tekst nigdy się nie zaczyna i nigdy się nie kończy. „Podróż zimowa” pojawiła się w świadomości polskich czytelników za sprawą spektaklu Mai Kleczewskiej. Paweł Soszyński na łamach „Dwutygodnika” pisał: „Jedną z najmocniejszych scen w spektaklu jest ta, w której córka gwałci dmuchaną lalkę-matkę. Zresztą lalka raz jest matką w toksycznym układzie z córką, raz córką wylizywaną przez matkę, która wreszcie wysysa z niej powietrze, a pustym truchłem okłada posadzkę”. Tak. Znajdziemy u Jelinek jeszcze więcej gwałtów, trupów, penetrujących penisów. Wszystkie są mocne, o tak, bardzo mocne. Ale co z tego?

Jelinek w swoich prozatorskich dramatach oddaje głos mężczyznom, matkom, ofirarom gwałtów. Wszystkie te kompulsywne opowieści mają jednak jeden ton, wspólną barwę. Jelinek w jednym z wywiadów mówi, że śmierć jest straszna, a w swoich dziełach dodaje: seks jest straszny, nasze ciała są straszne, społeczeństwo jest straszne, a indywidualność nie istnieje. Jej dramaty to strumienie podświadomości, ciągi skojarzeń, gier słownych. Często dość banalne i naiwne, ale przez to też bolesne. Trzy części „Babel”, trzy postaci, wszystkie noszą imiona. „Irm mówi:”, Margit mówi:”, „Peter mówi:”. Wszyscy mówią tak jakby nabrali powietrza i bez względu na zasady musieli powiedzieć wszystko, a nawet więcej, ponieważ ich opowieści przypominają kłącza, same siebie zaskakują, nie zmierzają w żadnym kierunku, urywają się, demaskują, układają się w rymy. Jeśli można porównać ich mówienie do gestów, to przypomina ono wściekłe drapanie, obgryzanie paznokci, wyrywanie włosów. Irm, Margit i Peter to osoby, których nikt wcześniej nie słuchał, zdania dopiero przy pojawieniu się w tekście zastanawiają się nad sobą, próbują się redefiniować. Ich wypowiedzi są owocem chorobliwego przymusu mówienia. Są to zdania, które poprzez multiplikację nazw anatomicznych zaczynają być bardziej ciałem. Dzieło Jelinek to natrętna echolalia, w której słowo mięso musi zostać powtórzane aż zacznie boleć. Jelinek nieustannie, maniakalnie nawiedzana jest przez te same tematy.

Peter to postać, którą interesuje przede wszystkim moralność. Jelinek również to interesuje, ale przy okazji „Babel” i „Podróży zimowej” zastanawiamy się, czy ma na ten temat jeszcze coś nowego do powiedzenia. „Mogę tylko albo sprawować władzę, albo się unicestwić. Nie ma trzeciego wyjścia, a na koniec i tak wszyscy umierają. Zawsze” („Babel”, s. 32). Jelinek bierze kilka nowych tematów. Pakuje je, zabiera do swojego domu i obdziera ze skóry. Robi to zawsze z precyzją, ale w pewnym momencie zaczyna nudzić. Proza Jelinek staje się tutaj trochę jak „Piła osiemnaście”. Bo niestety jesteśmy w stanie przewidzieć, co austriacka pisarka powie nam na temat wojny, kultury popularnej i małżeństwa. A że robi to mocno, to wszyscy już dobrze wiemy. Jelinek w wywiadzie dołączonym do książki mówi, że w „Podróży zimowej” chciałaby odejść od archetypów, zaznacza, że mamy tutaj do czynienia z pewnymi modelami postępowania stworzonymi przez historię i kulturę. Akcję dramatu umieszcza w piwnicy, która stała się dziś jednym z najbardziej nośnych symboli austrackiej mentalności. Z jednej strony mamy więc Fritla i jego uwięzioną córkę oraz Nataschę Kampusch. Ich historie to opowieści o patriarchacie, przemocy, zamknięciu w jedynej dostępnej wizji świata. Z drugiej strony Jelinek ze swoją obsesyjną twórczością i kino Urlicha Seidla. Seidl kręci właśnie nowy film pod tytułem „W piwnicy”. Z austrackimi demonami Jelinek rozprawia się nie po raz pierwszy, „Dzieci umarłych” miały być literacką ekshumacją wojennych traum oraz przemilczanych grzechów. Krytyka mieszczańskich, patriarchalnych wartości, brak wiary w miłość i bezinteresowaność to mantra autorki „Pianistki”. W swoich dramatach przygląda się matce uzależnionej od syna, więźniom z Abu Ghraib („Mówię państwu, nic tak nie wciąga jak zabijanie i dlatego chce się to robić bez końca, niczego innego już nie chce się robić. No, jeżeli to nie jest dzieło sztuki moralnej, to ja nie wiem! [s. 75]), pedofilom i kanibalizmowi. Okrucieństwo amerykańskich żołnierzy, śmierć zwierząt i wiele innych horrorów podanych na jednym talerzu wywołuje szok i niesmak, ale nie pozwala skupić się na żadnym z tematów. Jelinek w ukazywaniu przemocy wpada w zastawione przez siebie sidła. Człowiek według martwego narratora Petera to worek podrobów. Ciężko pozbyć się myśli, że dla Jelinek człowiek jest workiem podróbów uwikłanym w kulturę, która do ciała dodaje tylko zło. Ciało jest tutaj jednym z głównych bohaterów. Zawsze naznaczone traumą, obolałe, skatowane. Autorka natrętnie się powtarza, żeby po chwili, z zaskoczenia przesunąć granicę. Kobiety są bezmyślnymi ofiarami, mają kompleksy, nie oczekują zbyt wiele, ojca się słucha, a matki się nie słucha. Nie słucha się też Jelinek ponieważ ciągle mówi to samo. To wszechobecne „się” pojawia się u Jelinek trochę zbyt często, pozbawiając podmiotowści i jakiejkolwiek mocy samostanowienia, co powoduje, że trudno jest od jej bohaterów czegokolwiek wymagać, mieć pretensje, poczuć ich gniew i strach. Sartre postulował uwolnienie się od „Się”, u  Austriaczki (niestety) nikomu się to nie udaje. A czy udaje się to samej autorce? Jelinek zwraca uwagę na to, że słowo straciło swoją moc. Zastąpił je obraz. Dlatego żołnierze układają jeńców w stosy, dlatego robią im zdjęcia. Jednym z najsilniejszych obrazów w tekstach Jelinek jest penis. Penis w stanie erekcji występuje w jej dramatach jako symbol, znak, ale przez wielość znaczeń (władza, rozkosz, miłość, męskość, ofiara, samotność) przestaje mieć już jakiekolwiek znaczenie. „Ludzkie mięso. Również wydane,  jako kozina, ale to najprawdziwsza człekowina. To obluzowany ludzki tłuszcz, który nadal pląsałby wyluzowany, gdyby mógł, to skrzynie załadowane ludzkimi kośćmi oraz dekagramy przypieczonego ludzkiego mięsa. Wszystko jest jadalne poza kutasem” („Babel”, s. 27).

„Podróż zimowa” zawiera refleksję na temat mijania. Nieuchronność i koniec są jednym z największych lęków Jelinek. Jej dramaty napisane prozą, głosy wydobywające się z najciemniejszych austrackich piwnic brzmią jak echo. Anatomiczna dekonstrukcja pornografii, pikseloza przemocy i demaskacja instytucji społecznych nie mogą się skończyć, ponieważ słowa mają mniejszą moc niż obrazy. Mięso ma zacząć istnieć naprawdę, mięso ma być mięsem realnym, mięso ma byc mięsem mięsem mięsem. Jelinek powtarza swoje słowa bez końca, powtarza je ponieważ mają się zamienić w obrazy.
Elfiede Jelinek: "Babel. Podróż zimowa". Agencja Dramatu i Teatru ADiT. Warszawa 2013.