
WALENTINA. THE LAST HUMAN DOG - WIELKI TEATR MAŁEJ HISTORII
A
A
A
W ramach cyklu „Prosta historia” Natalia Sołtysik sięgnęła po jeden z rozdziałów reportażu opowiadającego o skutkach awarii w czarnobylskiej elektrowni atomowej w 1986 roku. „Samotny głos ludzki” z dzieła „Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości” otwiera nowy sezon we Wrocławskim Teatrze Współczesnym – nie z hukiem, ale w klimacie zadumy i refleksji. Sołtysik ustami Ireny Rybickiej (Walentina) opowiada o dramatycznej samotności kobiety, która została wystawiona na ciężką próbę przetrwania w pustym domu, pustej wiosce i pustym świecie. Wszyscy wokół umarli, a ona uparła się, by żyć – tyle tylko, że funkcjonuje w zamkniętej klatce, oświetlonej rażąco białym światłem, gdzie wspomina swojego męża.
„Walentina. The last human dog” to opowieść o kobiecie, która niczym ostatni bastion trwa w skażonej strefie i, pozostając w głębokiej samotności, poszukuje jakichkolwiek śladów człowieczeństwa. Tkwi na zupełnym odludziu, w niebezpiecznej strefie napromieniowania, szukając bliskości z przyrodą i utrzymując się przy życiu dzięki dawnym wspomnieniom o umierającym mężu. Gdy jej ukochany odchodził, nikt nie był w stanie udzielić mu pomocy. Myśli o nim to właściwie wszystko, co wypełnia świat Walentiny – bohaterka opowiada o ich miłości, jego śmierci i pustce, jaka po nim pozostała. Jej życie w czasie teraźniejszym nie istnieje, zupełnie jakby stanęło w miejscu w dniu jego śmierci.
Przez kilka pierwszych monologów Walentina ubrana jest w biały, sterylny kombinezon. Zapina się pod samą szyję, na głowę zakłada ciasny kaptur – próbuje odseparować się od świata, by za chwilę wrócić znów do wspomnień z młodości i zmienić się w radosną Ukrainkę ubraną w ludowy strój. Kobieta jest także psem, który reaguje alergicznie na każdy telefon – warczy na niego i próbuje ugryźć. Ze słuchawki bowiem płynie diagnoza lekarzy, która dla Walentiny stała się okrutną mantrą, powtarzaną jak sygnał nieodebranego połączenia: „Nie możemy pomóc pani mężowi”. Dźwięk odbija się jak echo od ścian pustego mieszkania. Walentina jest zupełnie sama. Oto dramat ostatniego człowieka, opuszczonego i niezrozumianego, który w pojedynkę walczy ze światem. Historia o poświęceniu i oddaniu, za które nie otrzymało się żadnej nagrody.
Świat Walentiny, który przedstawia Sołtysik, jest rzeczywistością realnej pustki przeplatanej liryczną warstwą fantazji i sentymentów, w których efekcie na scenie pojawia się nawet zmarły dawno ukochany (Tomasz Orpiński). Przestrzeń, w jakiej przebywa bohaterka, oddaje jej stan – to małe, zamknięte pomieszczenie, odzwierciedlone za pomocą sterylnej i prostej scenografii. Za plecami Walentiny przesuwają się filmowe projekcje z wyjazdu autorów do Czarnobyla – białe tło, skojarzenia z zimnem i pustkowiem, zupełnym odludziem – a na podłodze leży stary, zdobiony, ciepły dywan. W głowie i świecie Walentiny daje się wyczuć pewne niespójności – nieustannie wypowiada się ona w liczbie mnogiej, ale na środku sceny, imitującej jej pokój, stoi tylko jedno krzesło. Nie ma tu miejsca dla nikogo innego.
Główną kreację stworzyła Irena Rybicka. Aktorka żongluje emocjami zarówno Walentiny, jak i widzów. Rozwija na scenie pełen wachlarz namiętności i uczuć, w które wciąga publiczność. Trudno obronić się przed próbą utożsamienia z postacią.
Na koniec warto wspomnieć o kompozycji przestrzeni. Na małej scenie rozstawiono gabloty z wyjątkową wystawą Ernesta Winczyka. Podobnie jak gra świateł Tadeusza Perkowskiego udowadnia ona, że na bardzo niewielkiej powierzchni i przy prostej fabule można zrobić wielki teatr.
„Walentina. The last human dog” to opowieść o kobiecie, która niczym ostatni bastion trwa w skażonej strefie i, pozostając w głębokiej samotności, poszukuje jakichkolwiek śladów człowieczeństwa. Tkwi na zupełnym odludziu, w niebezpiecznej strefie napromieniowania, szukając bliskości z przyrodą i utrzymując się przy życiu dzięki dawnym wspomnieniom o umierającym mężu. Gdy jej ukochany odchodził, nikt nie był w stanie udzielić mu pomocy. Myśli o nim to właściwie wszystko, co wypełnia świat Walentiny – bohaterka opowiada o ich miłości, jego śmierci i pustce, jaka po nim pozostała. Jej życie w czasie teraźniejszym nie istnieje, zupełnie jakby stanęło w miejscu w dniu jego śmierci.
Przez kilka pierwszych monologów Walentina ubrana jest w biały, sterylny kombinezon. Zapina się pod samą szyję, na głowę zakłada ciasny kaptur – próbuje odseparować się od świata, by za chwilę wrócić znów do wspomnień z młodości i zmienić się w radosną Ukrainkę ubraną w ludowy strój. Kobieta jest także psem, który reaguje alergicznie na każdy telefon – warczy na niego i próbuje ugryźć. Ze słuchawki bowiem płynie diagnoza lekarzy, która dla Walentiny stała się okrutną mantrą, powtarzaną jak sygnał nieodebranego połączenia: „Nie możemy pomóc pani mężowi”. Dźwięk odbija się jak echo od ścian pustego mieszkania. Walentina jest zupełnie sama. Oto dramat ostatniego człowieka, opuszczonego i niezrozumianego, który w pojedynkę walczy ze światem. Historia o poświęceniu i oddaniu, za które nie otrzymało się żadnej nagrody.
Świat Walentiny, który przedstawia Sołtysik, jest rzeczywistością realnej pustki przeplatanej liryczną warstwą fantazji i sentymentów, w których efekcie na scenie pojawia się nawet zmarły dawno ukochany (Tomasz Orpiński). Przestrzeń, w jakiej przebywa bohaterka, oddaje jej stan – to małe, zamknięte pomieszczenie, odzwierciedlone za pomocą sterylnej i prostej scenografii. Za plecami Walentiny przesuwają się filmowe projekcje z wyjazdu autorów do Czarnobyla – białe tło, skojarzenia z zimnem i pustkowiem, zupełnym odludziem – a na podłodze leży stary, zdobiony, ciepły dywan. W głowie i świecie Walentiny daje się wyczuć pewne niespójności – nieustannie wypowiada się ona w liczbie mnogiej, ale na środku sceny, imitującej jej pokój, stoi tylko jedno krzesło. Nie ma tu miejsca dla nikogo innego.
Główną kreację stworzyła Irena Rybicka. Aktorka żongluje emocjami zarówno Walentiny, jak i widzów. Rozwija na scenie pełen wachlarz namiętności i uczuć, w które wciąga publiczność. Trudno obronić się przed próbą utożsamienia z postacią.
Na koniec warto wspomnieć o kompozycji przestrzeni. Na małej scenie rozstawiono gabloty z wyjątkową wystawą Ernesta Winczyka. Podobnie jak gra świateł Tadeusza Perkowskiego udowadnia ona, że na bardzo niewielkiej powierzchni i przy prostej fabule można zrobić wielki teatr.
„Walentina. The last human dog”. Adaptacja rozdziału „Samotny głos ludzki” z książki Swietłany Aleksijewicz „Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości”. Reżyseria i opracowanie muzyczne: Natalia Sołtysik. Przekład: Jerzy Czech. Adaptacja: Krzysztof Ogłoza. Scenografia i kostiumy: Anna Czarnota. Reżyseria świateł: Tadeusz Perkowski. Projekcje: Anna Czarnota, Natalia Sołtysik, Ernest Wińczyk, Jakub Lech. Obsada: Irena Rybicka, Tomasz Orpiński. Premiera: 21 września 2013 r., Wrocławski Teatr Współczesny.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |