ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (238) / 2013

Anna Osiewała,

YOU KILL OR YOU DIE. OR YOU DIE AND YOU KILL

A A A
Jeszcze kilka lat temu motyw zombie był domeną kina klasy B, a lepsze produkcje trafiały się naprawdę rzadko. Za sprawą Roberta Kirkmana oraz Franka Darabonta ten stan rzeczy uległ zmianie. Pierwszy z wymienionych autorów stworzył niepowtarzalny komiks o grupie osób próbujących przetrwać epidemię zmieniającą ludzi w żywe trupy, a drugi zrealizował nietuzinkową telewizyjną adaptację całej historii. Wygląda na to, iż za sprawą serialu „The Walking Dead” zombie dosłownie „odżyły” i zyskały rzeszę wiernych fanów.

Jak zaciekawić widza?

Straszyć w telewizji jest niezwykle trudno, nic więc dziwnego, że horror nie należy do gatunków najbardziej popularnych wśród serialowych produkcji. Utrzymanie napięcia i poczucia zagrożenia stanowi nie lada wyzwanie, z którym twórcy próbują się uporać na różne sposoby. O ile zatem „American Horror Story” stało się cyklem miniseriali, o tyle „The Walking Dead” stawia na zróżnicowanie wątków oraz niezwykłe rozbudowanie psychologicznej i społecznej warstwy opowiadanej historii. Typowy dla filmów o żywych trupach motyw walki o przetrwanie zdominował tylko pierwszy sezon. Wraz z rozwojem fabuły „The Walking Dead” twórcy coraz częściej poruszają kwestie społeczne, a oprócz problemu dehumanizacji w serialu pojawiają się również wątki romansowe czy obyczajowe. Postaci ewoluują, przechodzą przemianę.

Wszystko to wynika między innymi z faktu, że serial Franka Darabonta jest jedną z niewielu produkcji, które pokazują walkę z zombie jako proces ciągnący się przez miesiące, a nawet lata. Zwykle twórcy dzieł o podobnej tematyce skupiali się na wybuchu epidemii i jej bezpośrednich skutkach. W „The Walking Dead” widz może obserwować stopniowy zanik nadziei w bohaterach, a także ich przymusową rezygnację z cech charakterystycznych dla człowieka XXI wieku. Poszczególne postacie stają się coraz bardziej okrutne oraz zdecydowane w swoich działaniach, robią wszystko, by chronić siebie i swoją grupę. Najlepszym przykładem takiej przemiany wydaje się Carol (Melissa McBride). W pierwszym sezonie widzimy ją jako zastraszoną, bitą przez męża, słabą kobietę, tymczasem w obecnie emitowanym sezonie czwartym w celu ochrony najbliższych dopuszcza się ona czynów, o jakie widz wcześniej by jej nie podejrzewał.

O ile kres idei człowieczeństwa jest wątkiem dość typowym dla produkcji opowiadających o próbie przetrwania w ekstremalnie niebezpiecznych warunkach, o tyle wątki romantyczne rzadko bywają w nich bardziej rozbudowywane. „The Walking Dead” na tej płaszczyźnie bardzo się wyróżnia, a widz staje się obserwatorem kilku naprawdę interesujących przykładów miłosnych relacji. W początkowych odcinkach na pierwszy plan wysuwa się wątek trójkąta Lori-Rick-Shane, zwieńczony zresztą szczególnie dramatycznym zakończeniem. W sezonie trzecim pojawia się wewnętrzny konflikt Andrei (Laurie Holden), niepotrafiącej wybrać między swoim afektem do Gubernatora (David Morrissey) a uczuciami, jakimi darzy Michonne (Danai Gurira) i grupę Ricka (Andrew Lincoln). Bardzo dobitnie kwestia miłości w ciężkich czasach apokalipsy została także przedstawiona na samym początku sezonu czwartego, kiedy to jedna z dziewczyn nie dość, że nie pożegnała się ze swoim chłopakiem, który wyruszył na ryzykowną wyprawę, to jeszcze nie uroniła nawet jednej łzy po jego śmierci; jej jedyną reakcją na to wydarzenie było wyzerowanie starego licznika pokazującego, ile dni minęło od ostatniego wypadku w pracy – najlepszy to dowód, że dla bohaterów serialu śmierć bliskich stała się czymś normalnym. Wydaje się, że najbardziej stałym i niemal wzorowym związkiem zaprezentowanym w „The Walking Dead” jest ten łączący Glenna (Steven Yeun) i Maggie (Lauren Cohan), obserwując jednak rozwój wydarzeń sezonu czwartego, można mieć poważne obawy co do jego przyszłości.

Bardzo interesująco wypadają również wątki rodzinne. Niejeden widz z zapartym tchem obserwuje ewolucję charakteru Carla (Chandler Riggs), który staje się swego rodzaju „małym żołnierzem” i broni grupy najlepiej, jak potrafi, nie wzdragając się nawet przed zabiciem niezarażonego człowieka. W czwartym sezonie najdokładniej widać, jak wielki wpływ miały na chłopca dramatyczne wydarzenia epidemii i jak diametralnie różni się on od pozostałych dzieci, długo żyjących w bezpiecznym Woodbury. Twórcom serialu świetnie udało się przy tym ukazać wewnętrzny konflikt ojca bohatera, Ricka, który nie może się pogodzić z faktem, iż jego syn musiał tak szybko dorosnąć, lecz jednocześnie gdzieś w głębi duszy czuje, że ta dojrzałość jest konieczna, by Carl przeżył. Poza tym widzowie niejednokrotnie mogli obserwować, jak Rick musiał wybierać między swoim poczuciem odpowiedzialności za grupę a obowiązkami ojca i męża.

Innym interesującym wątkiem rodzinnym jest ten dotyczący braci Dixon. Daryl i Merle (Norman Reedus i Michael Rooker) to przede wszystkim skrajnie różne charaktery – pierwszy nauczył się z czasem działać drużynowo, natomiast drugi często plasuje się na pozycji wyrzutka, którego grupa nie akceptuje oraz dostrzega w nim zagrożenie. Mimo tych różnic bracia są wobec siebie bardzo lojalni i ostatecznie stają się dla siebie nawzajem podporą w trudnych sytuacjach.

Nigdy nie wiesz, kto będzie następny

Nic tak nie dodaje serialowi pikanterii i nie zapewnia widzom takich wrażeń, jak śmierć jednego z bohaterów. Twórcy „The Walking Dead” są może bardziej litościwi dla swoich postaci niż autorzy „Gry o tron”, ale i tak produkcja o zombie nie byłaby sobą, gdyby od czasu do czasu nie uraczyła widzów jakimś szokującym bądź wzruszającym zakończeniem przez jednego z bohaterów swojego żywota. Śmierć w „The Walking Dead” to zresztą problem bardzo skomplikowany. Jeśli kogoś ugryzie zombie, można go już w zasadzie uznać za martwego. Jednak taka osoba wciąż żyje i jest świadoma, więc bohaterowie często stają przed moralnym problemem zabójstwa. Protagoniści serialu nieraz zmuszają się do mordowania zarażonych najbliższych, by z jednej strony ochronić grupę, a z drugiej nie patrzeć, jak ważna dla nich osoba staje się bezmyślnym zombie. Bohaterowie często nie mogą się pogodzić z faktem, że ktoś dla nich istotny jest już chodzącym trupem, przy czym widz niejednokrotnie obserwuje skrajnie różne reakcje poszczególnych postaci na kontakt z przemienionymi bliskimi. Jedni zabijają tego typu zombie ze łzami w oczach (z czasem nawet i bez nich), a inni nie mogą zaakceptować okrutnego stanu rzeczy, pozwalając przemienionym na dalszą egzystencję. Najbardziej szokującym przykładem takiego zachowania jest przywódca jednej z grup, trzymający w ukryciu swoją zarażoną córkę oraz traktujący ją tak, jakby wciąż była radosną, małą dziewczynką.

Co ciekawe, zombie nie zawsze są głównym zagrożeniem dla serialowych postaci. Można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że nieumarli stanowili podstawowy problem tylko w pierwszym sezonie. Bohaterowie stopniowo przyzwyczajali się do ich obecności, zaczynali traktować przemienionych jako niebezpieczną część krajobrazu, podczas gdy w ich życiu na pierwszy plan wychodziły zupełnie nowe przeszkody. W drugim sezonie za zasadnicze zagrożenie można uznać pogląd, jakoby zombie były po prostu chorymi ludźmi, którymi należy się opiekować do czasu, gdy na ich przypadłość zostanie wynalezione lekarstwo. Trzecia odsłona serialu z kolei dobitnie pokazała, że w czasach dehumanizacji to nie zombie, a inna duża grupa ludzi może być źródłem największych problemów. Jednakże w czwartym sezonie bohaterowie stanęli przed prawdopodobnie najgorszym do tej pory zagrożeniem: tajemniczą chorobą, najpewniej zmutowanym wirusem grypy, który nieleczony może doprowadzić do śmierci. Jak bez odpowiednich środków walczyć z takim „przeciwnikiem”?

Grupa otwarta czy zamknięta?

„The Walking Dead” oferuje widzom całą gamę wątków psychologiczno-społecznych. Widać to na przykładzie prowadzonej przez przywódców poszczególnych grup polityki przyjmowania nowych osób. Jedni uznają każdego, inni stawiają warunki, a co poniektórzy uważają, że najlepszym rozwiązaniem będzie niewpuszczanie żadnych nowych osób. Tego typu rozterki moralne najłatwiej dostrzec w zachowaniu Ricka. Protagonista najpierw prowadził politykę otwartości, szybko jednak dotarło do niego, iż nie każda jednostka może być odpowiednim towarzyszem, co w konsekwencji doprowadziło do swoistych rządów autorytarnych. Najbardziej daje do myślenia scena z trzeciego sezonu, kiedy to Rick, jadąc samochodem, beznamiętnie mija zdesperowanego, wołającego o pomoc człowieka, w drodze powrotnej natomiast zatrzymuje się przy krwawej plamie, która została z tej osoby, i zabiera jej plecak w celu sprawdzenia, czy nie ma tam czegoś przydatnego.

Z biegiem czasu okazuje się, że najbardziej efektywna jest zmodyfikowana polityka Gubernatora: grupę należy uzupełniać o nowe jednostki, tworząc przy tym krąg osób lojalnych, gotowych na kolejne poświęcenia. Miasto Gubernatora, z wszystkimi jego wypaczeniami ukrytymi pod złudnym wrażeniem bezpieczeństwa, stało się cenną lekcją dla Ricka. W konsekwencji bohater zmienił swoje podejście do potencjalnych nowych członków grupy, jednak również modyfikacja zachowania nie okazała się idealnym rozwiązaniem. Sezon czwarty już od pierwszych odcinków pokazuje, iż nawet odpowiedzialna polityka otwartości często łączy się z bólem i cierpieniem.

Renesans zombie

Serial „The Walking Dead”, dzięki swojej nietuzinkowości, spowodował odrodzenie motywu zombie. Żywe trupy nie są już tylko domeną kiepskiego kina klasy B – Robert Kirkman i Frank Darabont pokazali, iż mogą one posłużyć za przyczynek do ukazania skomplikowanej ludzkiej natury. Okazuje się, że także serial o zombie może zmuszać do myślenia. „The Walking Dead” łączy w sobie elementy wielu gatunków, przy czym horror nie zawsze tu dominuje. Niesztampowa produkcja z roku na rok przyciąga przed telewizory coraz większą rzeszę widzów. Telewizyjna adaptacja komiksów Roberta Kirkmana jest obecnie najchętniej oglądanym serialem w USA w przedziale wiekowym 18-49, a pierwszy odcinek czwartego sezonu zebrał tam przed ekranami ponad 16 milionów widzów (dla porównania: finał pierwszego sezonu obejrzało niecałe 6 milionów widzów). Tym samym „The Walking Dead” wyprzedza oglądalnością seriale tzw. wielkiej trójki, czyli stacji ABC, CBS i NBC. Trupy dosłownie powstają z martwych i zapewne nadal będą rosły w siłę.
„The Walking Dead”. Serial TV. Twórca: Frank Darabont. Obsada: Andrew Lincoln, Laurie Holden, Sarah Wayne Callies, Chandler Riggs i in. Gatunek: horror / dramat. Produkcja: USA 2010-2013.