
GIEŁDOWA FERAJNA
A
A
A
Martin Scorsese w wielkiej formie. „Wilk z Wall Street” to jego najlepszy film od wielu lat i murowany kandydat do kilku statuetek Oscara. Reżyser z powodzeniem przywołał formułę kina, która przyniosła mu zasłużony sukces przy okazji „Chłopców z ferajny” (1991). Świadczą o tym: sposób prowadzenia narracji (opowieść cynicznego bohatera filmu w formie komentarza z offu), opis świata niedostępnego dla zwykłych zjadaczy chleba (w „Chłopcach…” była to rzeczywistość lokalnych gangsterów, w „Wilku” zaś środowisko maklerów giełdowych), a przede wszystkim bohater pragnący wybić się ponad przeciętność. Henry Hill (Ray Liotta) z „Chłopców…” całą swoją filozofię życiową sprowadził do jednej kwestii: „Od kiedy pamiętam, zawsze chciałem być gangsterem, bo bycie gangsterem to dla mnie coś więcej niż bycie prezydentem Stanów Zjednoczonych”. Bycie gangsterem oznaczało „bycie kimś” i nie chodziło tylko o majątkowy status, ale także o pozycję, jaką tytułowi chłopcy z ferajny zajmowali w swojej społeczności. Jordan Belfort, w którego rolę wirtuozersko wciela się Leonardo DiCaprio, swoje życiowe credo ogranicza natomiast do stwierdzenia: „Zawsze chciałem być bogaty”. Prezydentem w ogóle nie ma zamiaru zawracać sobie głowy, gdyż w świecie, w którym żyje, prawdziwa władza jest pochodną zasobności konta bankowego, a nie chęci zapisania się w dziejach narodu. Mniejsza o sposób, w jaki zarobione zostały pieniądze.
Historia zaczyna się bardzo niewinnie: przykładny mąż i ojciec rozpoczyna karierę maklera giełdowego. Już pierwszego dnia pracy trafia na Marka Hannę (znakomity Matthew McConaughey) – starszego kolegę po fachu, który udziela mu darmowej lekcji przetrwania w dżungli Wall Street. Pracy maklera towarzyszy ciągły stres, dlatego – aby utrzymać równowagę psychiczną – niezbędne jest odreagowanie, które beztroscy yuppies odnajdują w hedonistycznych praktykach alkoholowo-narkotykowych, korzystaniu z usług prostytutek oraz balangowaniu do białego rana. Właśnie to jest skuteczna recepta na giełdowy sukces. Jordan to zdolny makler i bardzo pojętny uczeń. Zrobiłby wielką karierę na Wall Street, gdyby nie to, że jego debiut zbiega się z giełdowym krachem i już następnego dnia bohater zmuszony jest do szukania nowej pracy. Szybko ją znajduje w niewielkiej agencji maklerskiej, zajmującej się sprzedażą śmieciowych akcji ubogim akcjonariuszom. Belfort jest urodzonym handlowcem i znakomitym manipulatorem, potrafiącym sprzedać dosłownie wszystko. Majątek rośnie w oczach i w jednej chwili z bezrobotnego maklera bohater przeistacza się w milionera trzęsącego giełdą.
Zdobywa to, o czym marzył jako początkujący gracz: luksusowy apartament, jacht, prywatny helikopter, białe ferrari i nową żonę, która bardziej przypomina lalkę Barbie niż istotę z krwi i kości, co w tym wypadku nie przeszkadza, gdyż naprawdę jest ona tylko wyznacznikiem życiowego statusu młodego maklera. Mając wszystko, Belfort chce mieć jeszcze więcej zarówno pieniędzy, jak i wrażeń, będących efektem faszerowania się alkoholem i narkotykami, a także śmiałych eksperymentów łóżkowych. Bohater grany przez DiCaprio przypomina dzieciaka zostawionego samopas przy stoisku z zabawkami. Jeśli ma na coś ochotę, to po prostu po to sięga. Jego kompani zachowują się podobnie i bardziej niż miejskich profesjonalistów przypominają sforę samców, którzy właśnie wyrwali się na kawalerski wieczór do Las Vegas. Zresztą w filmie mamy okazję obejrzeć taki wieczór i, co ciekawe, nie różni się on specjalnie od zwykłego dnia Jordana Belforta.
Sam bohater nigdy nie traci chłopięcego uroku, nawet jeśli oglądamy go chwilę po tym, jak nafaszerował się alkoholowo-narkotykową mieszanką. Pełen wdzięku i ostentacyjnego cynizmu oszust o aparycji Leonarda DiCaprio jest typem, dla którego amerykański sen stał się rzeczywistością, a to, że odbyło się to wbrew prawu, nie ma tu większego znaczenia. Jeśli ktoś nie potrafi wykorzystać okazji do zrobienia dużych pieniędzy, to jest zwyczajnym frajerem, zasługującym na pracę w McDonaldzie lub co najwyżej na państwowy etat, tak jak agent Denham (Kyle Chandler), który za punkt honoru postawił sobie wsadzenie Belforta do więzienia. Denham nie ma szans w walce z bohaterem o sympatię widza, jest bowiem zwykłym urzędnikiem, wysłannikiem systemu, przybywającym z misją ukarania Jordana tyleż za jego przestępstwa finansowe, co za pychę i styl życia będący obrazą dla codzienności, z jaką borykają się miliony Amerykanów. Świat agenta to urzędnicza pensja, która skazuje go na codzienne podróże metrem do pracy i brak perspektyw na szybkie wzbogacenie się. Nie da się ukryć, że Denham reprezentuje rzeczywistość, od której każdy najchętniej uciekłby w dziecięcą utopię, w której przebywa Jordan Belfort.
Życie protagonisty jawi się jako wielkie widowisko, rozgrywające się w zawrotnym tempie i pełne mocnych wrażeń, które zdają się nigdy nie mieć końca. Sam Belfort funkcjonuje przy tym nie tylko jako główna postać show, ale także jako reżyser własnej egzystencji. Jego nieposkromiona pomysłowość prowokuje kolejne tarapaty, z których jednak najczęściej udaje mu się wyjść bez szwanku. Martin Scorsese jest najwyraźniej urzeczony zarówno samą postacią, jak i ostentacyjnym kiczem i przepychem, które ją otaczają. Belfort z miejsca zyskuje sympatię widzów i nie ma znaczenia, jak wielką krzywdę wyrządza swoim łatwowiernym klientom. W filmie nie pojawia się nawet cień sugestii, że główne źródło jego bogactwa, czyli machinacje śmieciowymi akcjami, są źródłem obecnego kryzysu.
W „Chłopcach z ferajny” uroki życia gangsterskiego były silnie kontrastowane aktami brutalnej przemocy, będącej fundamentem władzy tytułowych bohaterów. Jordan Belfort wprawdzie nikogo nie zabił, ale lista ofiar jego oszustw jest bardzo długa, przy czym w filmie pozostają one ludźmi bez twarzy, sprowadzonymi do wyśmiewanego i naiwnego głosu w słuchawce, zamawiającego bezwartościowe akcje. W swojej wizji świata giełdy Scorsese znajduje się na antypodach tego, co w dylogii „Wall Street” zaproponował Oliver Stone. Można powiedzieć, że tam, gdzie Stone prawił morały, tam Scorsese stawia na czystą zabawę. Odnajdziemy zatem w filmie stałe w jego twórczości motywy przyjaźni i zdrady, choć będą one nie przewodnim tematem dzieła, lecz jedynie dodatkiem do barwnej opowieści o Wilku z Wall Street. W końcu dobry film nie zawsze musi być przypowiastką z morałem.
Historia zaczyna się bardzo niewinnie: przykładny mąż i ojciec rozpoczyna karierę maklera giełdowego. Już pierwszego dnia pracy trafia na Marka Hannę (znakomity Matthew McConaughey) – starszego kolegę po fachu, który udziela mu darmowej lekcji przetrwania w dżungli Wall Street. Pracy maklera towarzyszy ciągły stres, dlatego – aby utrzymać równowagę psychiczną – niezbędne jest odreagowanie, które beztroscy yuppies odnajdują w hedonistycznych praktykach alkoholowo-narkotykowych, korzystaniu z usług prostytutek oraz balangowaniu do białego rana. Właśnie to jest skuteczna recepta na giełdowy sukces. Jordan to zdolny makler i bardzo pojętny uczeń. Zrobiłby wielką karierę na Wall Street, gdyby nie to, że jego debiut zbiega się z giełdowym krachem i już następnego dnia bohater zmuszony jest do szukania nowej pracy. Szybko ją znajduje w niewielkiej agencji maklerskiej, zajmującej się sprzedażą śmieciowych akcji ubogim akcjonariuszom. Belfort jest urodzonym handlowcem i znakomitym manipulatorem, potrafiącym sprzedać dosłownie wszystko. Majątek rośnie w oczach i w jednej chwili z bezrobotnego maklera bohater przeistacza się w milionera trzęsącego giełdą.
Zdobywa to, o czym marzył jako początkujący gracz: luksusowy apartament, jacht, prywatny helikopter, białe ferrari i nową żonę, która bardziej przypomina lalkę Barbie niż istotę z krwi i kości, co w tym wypadku nie przeszkadza, gdyż naprawdę jest ona tylko wyznacznikiem życiowego statusu młodego maklera. Mając wszystko, Belfort chce mieć jeszcze więcej zarówno pieniędzy, jak i wrażeń, będących efektem faszerowania się alkoholem i narkotykami, a także śmiałych eksperymentów łóżkowych. Bohater grany przez DiCaprio przypomina dzieciaka zostawionego samopas przy stoisku z zabawkami. Jeśli ma na coś ochotę, to po prostu po to sięga. Jego kompani zachowują się podobnie i bardziej niż miejskich profesjonalistów przypominają sforę samców, którzy właśnie wyrwali się na kawalerski wieczór do Las Vegas. Zresztą w filmie mamy okazję obejrzeć taki wieczór i, co ciekawe, nie różni się on specjalnie od zwykłego dnia Jordana Belforta.
Sam bohater nigdy nie traci chłopięcego uroku, nawet jeśli oglądamy go chwilę po tym, jak nafaszerował się alkoholowo-narkotykową mieszanką. Pełen wdzięku i ostentacyjnego cynizmu oszust o aparycji Leonarda DiCaprio jest typem, dla którego amerykański sen stał się rzeczywistością, a to, że odbyło się to wbrew prawu, nie ma tu większego znaczenia. Jeśli ktoś nie potrafi wykorzystać okazji do zrobienia dużych pieniędzy, to jest zwyczajnym frajerem, zasługującym na pracę w McDonaldzie lub co najwyżej na państwowy etat, tak jak agent Denham (Kyle Chandler), który za punkt honoru postawił sobie wsadzenie Belforta do więzienia. Denham nie ma szans w walce z bohaterem o sympatię widza, jest bowiem zwykłym urzędnikiem, wysłannikiem systemu, przybywającym z misją ukarania Jordana tyleż za jego przestępstwa finansowe, co za pychę i styl życia będący obrazą dla codzienności, z jaką borykają się miliony Amerykanów. Świat agenta to urzędnicza pensja, która skazuje go na codzienne podróże metrem do pracy i brak perspektyw na szybkie wzbogacenie się. Nie da się ukryć, że Denham reprezentuje rzeczywistość, od której każdy najchętniej uciekłby w dziecięcą utopię, w której przebywa Jordan Belfort.
Życie protagonisty jawi się jako wielkie widowisko, rozgrywające się w zawrotnym tempie i pełne mocnych wrażeń, które zdają się nigdy nie mieć końca. Sam Belfort funkcjonuje przy tym nie tylko jako główna postać show, ale także jako reżyser własnej egzystencji. Jego nieposkromiona pomysłowość prowokuje kolejne tarapaty, z których jednak najczęściej udaje mu się wyjść bez szwanku. Martin Scorsese jest najwyraźniej urzeczony zarówno samą postacią, jak i ostentacyjnym kiczem i przepychem, które ją otaczają. Belfort z miejsca zyskuje sympatię widzów i nie ma znaczenia, jak wielką krzywdę wyrządza swoim łatwowiernym klientom. W filmie nie pojawia się nawet cień sugestii, że główne źródło jego bogactwa, czyli machinacje śmieciowymi akcjami, są źródłem obecnego kryzysu.
W „Chłopcach z ferajny” uroki życia gangsterskiego były silnie kontrastowane aktami brutalnej przemocy, będącej fundamentem władzy tytułowych bohaterów. Jordan Belfort wprawdzie nikogo nie zabił, ale lista ofiar jego oszustw jest bardzo długa, przy czym w filmie pozostają one ludźmi bez twarzy, sprowadzonymi do wyśmiewanego i naiwnego głosu w słuchawce, zamawiającego bezwartościowe akcje. W swojej wizji świata giełdy Scorsese znajduje się na antypodach tego, co w dylogii „Wall Street” zaproponował Oliver Stone. Można powiedzieć, że tam, gdzie Stone prawił morały, tam Scorsese stawia na czystą zabawę. Odnajdziemy zatem w filmie stałe w jego twórczości motywy przyjaźni i zdrady, choć będą one nie przewodnim tematem dzieła, lecz jedynie dodatkiem do barwnej opowieści o Wilku z Wall Street. W końcu dobry film nie zawsze musi być przypowiastką z morałem.
„Wilk z Wall Street” („The Wolf of Wall Street”). Reżyseria: Martin Scorsese. Scenariusz: Terence Winter. Obsada: Leonardo DiCaprio, Kyle Chandler, Mattew McConaughey i in. Gatunek: dramat biograficzny. Produkcja: USA 2013, 179 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |