ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lutego 3 (243) / 2014

Radosław Pisula,

CZŁOWIEK ZA KURTYNĄ

A A A
Komiks zagraniczny
„The Fifth Beatle” to przygotowana z niezwykłym wyczuciem podróż przez najważniejszy okres w muzyce XX wieku, a równocześnie wspaniała laurka dla Briana Epsteina – człowieka, który wykreował legendy, po czym (mimo targających nim emocji) z uśmiechem przyglądał się, jak zdobywają świat.

 

The Beatles – wielka czwórka z Liverpoolu, która na zawsze zmieniła oblicze muzyki. Napisano o nich setki książek, nakręcono dziesiątki filmów. Każdy z członków zespołu jeszcze za życia stał się legendą. Mało kto jednak pamięta o osobie, bez której nieopierzone dzieciaki nigdy nie opuściłyby portowego miasta. Brian Epstein – młody właściciel sklepu z płytami i fan muzyki wszelakiej, zaciekawiony plotkami o nowej sensacji sennej miejscowości, natrafił na młokosów w jednym z angielskich klubików. Zakochał się od pierwszego wejrzenia w ich muzyce i… postanowił zrobić z chłopaków gwiazdy światowego formatu. Mając zaledwie dwadzieścia osiem lat, niepozorny, ale piekielnie inteligentny mężczyzna rozpoczął budowanie potęgi. I udało mu się osiągnąć cel w niezwykły sposób. Niestety, Merlin muzyki opuścił swoich Rycerzy Rockandrollowego Stołu oraz ziemski padół w wieku zaledwie trzydziestu dwóch lat. Jednak jego krótka egzystencja na zawsze zmieniła oblicze rynku muzycznego, a teraz – po latach ukrywania się za kurtyną – Epstein dostaje w końcu szansę pojawienia się na scenie dzięki noweli graficznej autorstwa Viveka J. Tiwary’ego, Andrew Robinsona oraz Kyle’a Bakera.

Rzadko zdarza się, aby jakiś komiks tak umiejętnie wypełnił swoje założenia, oferując dodatkowo wiele więcej, niż się po nim spodziewamy. Tiwary jest pierwszą osobą, która w tak niestandardowy sposób przedstawiła postać Epsteina – nie tylko jako menadżera, ale przede wszystkim człowieka. Scenarzysta z finezją unika konwencji typowej biografii. Z równie zintensyfikowanymi emocjami prezentuje wzloty i upadki doświadczonego przez życie mężczyzny, po czym zatapia całość w lekko surrealistyczno-poetyckiej konwencji. Menadżer The Beatles urodził się w najgorszym dla siebie momencie. Jako żydowski homoseksualista nieustannie musiał ukrywać swoje prawdziwe „ja”, ponieważ w latach 60. taka orientacja seksualna prowadziła prosto do więzienia, a kraj cały czas tkwił w szponach antysemityzmu. Z tego powodu uczucia wyniszczały go od środka. Światełkiem w tunelu okazała się dopiero czwórka niezwykłych chłopaków, których mógł obdarzyć ojcowską miłością. Mimo że pustka została w jakiś sposób wypełniona, szkody, jakie w psychice bohatera poczyniły uwarunkowania społeczne, doprowadziły do uzależnienia od leków i szybkiej degrengolady. Choć Epstein miał u swoich stóp cały świat, prywatnie cierpiał katusze, których nie potrafiły uśmierzyć niezwykłe sukcesy.

Tiwary umiejętnie łączy kolorowy i głośny klimat opisywanej dekady, realia biznesowe rynku muzycznego oraz osobiste problemy protagonisty związane z jego orientacją seksualną. Naturalnie przeplata historię Epsteina z podbijaniem świata przez jego pupili, jednak ani na moment nie pozwala legendarnym muzykom zagarnąć dla siebie stronic komiksu. Mimo to scenarzysta nie wynosi bohatera na piedestał. Uczciwie pokazuje, jak bardzo był on skonfliktowany wewnętrznie oraz doświadczony przez życie. Determinacja łączy się tu z zagubieniem uczuciowym, sukcesy z porażkami. Fenomenalna jest sekwencja kolacji z „Pułkownikiem” Tomem Parkerem – bezceremonialnym menadżerem Elvisa Presleya, do którego kieszeni w pewnym momencie wpadało pięćdziesiąt procent wynagrodzenia jego podopiecznego. Bohater Epsteina okazuje się potworem, który w trakcie rozmowy zyskuje nawet wizualne cechy diabła, a światopogląd młodego idealisty po raz kolejny zostaje rozszarpany. Idealnie podkreśla to ogólną metodę narracyjną Tiwary’ego, który dobitnie uświadamia czytelnikowi, jak ważne dla dalszego rozwoju człowieka jest nawet najmniejsze doświadczenie oraz każda spotkana osoba. Epstein w kreacji Amerykanina jest niezwykle głęboką postacią, za którą trzymamy kciuki przez całą lekturę, nawet jeśli jesteśmy świadomi historycznych rozwiązań.

Zaskakują tu zarówno strategie narracyjne, jak i sposób wykorzystania przez scenarzystę elementów biograficznych. Wydarzenia oraz postacie podporządkowane są fabule, tworząc niesamowicie płynną opowieść, która w pewien sposób przypomina utwór muzyczny. Twórcy nie starają się za wszelką cenę wplatać do historii wszystkich faktów z życia bohatera. Umiejętnie składają poszczególne elementy, aby wykreować jak najbardziej angażującą czytelnika historię. Z tego powodu nie uświadczymy tutaj chociażby postaci Pete’a Besta, który byłby jedynie „szumem” odwracającym uwagę. Zamiast tego na karty dzieła wprowadzona zostaje osoba, która od początku towarzyszy Epsteinowi, co w finale umożliwia skonstruowanie swoistej klamry fabularnej. Każdy ma tutaj do odegrania jakąś rolę. Nie ma niepotrzebnych postaci, dzięki czemu wszystkie rozbudowane interakcje Epsteina z poszczególnymi bohaterami (Moxie, Lennonem) dobrze charakteryzują jego osobę.

Fabularne niuanse idealnie dopełnia warstwa wizualna. Andrew Robinson w niezwykły sposób operuje kolorami, podkreślając zmiany w życiu Epsteina. Początek komiksu skąpany jest w zimnych odcieniach, aby wraz z poznaniem przez bohatera swoich pupili eksplodować feerią barw, które są intensyfikowane, osiągając apogeum na planszach przedstawiających wycieczkę Lennona i Epsteina do Barcelony. Zaraz po tym kilka stron gościnnie tworzy popularny karykaturzysta Kyle Baker, który za pomocą surrealistycznych ilustracji – inspirowanych m.in. filmową „Żółtą łodzią podwodną” – prezentuje w komediowej konwencji międzynarodowe wojaże zespołu. Gdy życie menadżera zbliża się do końca, w kadrach pojawia się coraz więcej bieli, a całość bardzo mocno przypomina oniryczne zakończenie „2001: Odysei kosmicznej” Stanleya Kubricka – łóżko staje się ostateczną przystanią, do której przybijają kolejne ważne dla bohatera postacie. Projekty graficzne bohaterów lawirują natomiast pomiędzy realizmem a kreskówkowym przerysowaniem, jednak bez popadania w wizualną przesadę. Widać, że rysownik świetnie współpracuje ze scenarzystą, dzięki czemu kolejne sekwencje są niezwykle błyskotliwe i często wypełnione onirycznym klimatem (surrealistyczne spotkanie z Edem Sullivanem).

Album ukazał się na pod koniec 2013 roku, szturmem zdobywając miejsce na podium moich ulubionych komiksów minionych dwunastu miesięcy. „The Fifth Beatle” to przygotowana z niezwykłym wyczuciem podróż przez najważniejszy okres w muzyce XX wieku, a równocześnie wspaniała laurka dla wielkiej postaci – człowieka, który wykreował legendy, po czym z uśmiechem przyglądał się, jak zdobywają świat, mimo targających nim emocji. Pięknie napisana oraz fenomenalnie zilustrowana fabuła, w której melancholia miesza się z komedią, prawda z fikcją, a jawa ze snem. Komiks, który powstał z porywu serca, oferujący wiele w zamian za zainteresowanie. Naprawdę warto odbyć tę podróż i zobaczyć, jak pięciu ludzi wyrwało Liverpool z szaroburego marazmu, zamieniając go w stolicę światowej piosenki.

Wartość komiksu podkreśla dodatkowo fakt, że w filmowej adaptacji komiksu (która ma zagościć na ekranach w tym roku) pojawią się piosenki The Beatles – co obecnie jest możliwe jedynie w wypadku, gdy zgodzą się na to wszyscy żyjący członkowie zespołu oraz agencje sprawujące kuratelę nad interesami tych, których już nie ma.
Vivek J. Tiwary, Andrew Robinson, Kyle Baker: „The Fifth Beatle”. Wydawnictwo Dark Horse Comics.