ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 marca 6 (246) / 2014

Sławomir Iwasiów,

KONIEC EUROPY

A A A
Pomimo coraz dotkliwszego kryzysu dziennikarstwa informacyjnego, przed którym jakiś czas temu przestrzegał Bernard Poulet w książce „Śmierć gazet i przyszłość informacji”, a na gruncie rodzimego medioznawstwa wtórował mu Tomasz Mielczarek w „Raporcie o śmierci polskich gazet”, wciąż stabilną pozycję zajmuje reportaż. Dlaczego tak się dzieje? Jest przynajmniej kilka przekonujących odpowiedzi: wzorem dla kolejnych pokoleń dziennikarzy i pisarzy pozostają klasycy reportażu (jak Ryszard Kapuściński, który inspiruje między innymi Wojciecha Tochmana, chyba najwierniejszego polskiego kontynuatora dokonań autora „Hebanu”, ale też Wojciecha Jagielskiego, Renatę Radłowską czy Filipa Springera), rozwijają się serie wydawnicze poświęcone temu gatunkowi (jak seria „Reportaż” Wydawnictwa Czarne), a teksty reporterskie, niezależnie od kryzysowego stanu prasy, zasilają łamy dzienników i tygodników (publikacja w „Dużym Formacie” to wciąż wyróżnienie dla tekstów reporterskich), do których docierają spore rzesze czytelników.

Nie tylko w Polsce, ale i w innych krajach Europy reportaże wciąż są popularnym gatunkiem piśmiennictwa. W zbiorze „Kiedyś był tu koniec świata” austriacki dziennikarz śledczy Florian Klenk opisuje przemiany kulturowe Europy na początku XXI wieku i dotyka tematów, które tworzą zaskakujący obraz Starego Kontynentu. Prostytucja, handel ludźmi, przemyt narkotyków, przemoc policji, niewydolność instytucji społecznych i upadek wartości, ogólnie rzecz biorąc, klasy średniej – to wszystko, jak sugeruje Klenk, produkty cywilizacji Zachodu. Śmierć, upodlenie i zniszczenie nie przychodzą zatem ze strony „barbarzyńskiej” Europy, ale szaleją tam, gdzie na pierwszy rzut oka zadomowiły się pokój i dobrobyt: w świecie ludzi wykształconych, dobrze zarabiających, deklarujących poszanowanie dla tradycji i kultury europejskiej.

Opowieść Klenka, złożona z kilkunastu krótkich reportaży publikowanych wcześniej w niemieckojęzycznej prasie, rozpoczyna się od przedstawienia obozu dla uchodźców w Pawszynie, miejsca, które było marginesem austriackiego imperium, a obecnie stanowi przedmurze Unii Europejskiej („Pani Kowacz nosi czerń”). Obóz to jakby „inny świat”, choć przecież położony na terytorium Europy: „Niegdyś biegła tędy granica oddzielająca monarchię habsburską od reszty świata. Dziś schodzą się tu trzy granice – słowacka, węgierska i ukraińska, tworząc nową bramę wjazdową dla imigrantów z Bliskiego Wschodu, którzy dotarli tu przez Rosję, żeby nielegalnie wejść do Europy. Każdego roku pogranicznicy łapią ich pięć tysięcy. Do niedawna gnieździli się w drewnianych budach i namiotach. Teraz czterystu mieszka w koszarach” („Kiedyś był tu koniec świata”, s. 8). Wszystko, co Klenk opisuje z dużą dbałością o szczegóły (życie uchodźców, warunki w obozie, kontakty urzędników z petentami itp.), pokazuje, że wciąż istnieje duża przepaść między Wschodem a Zachodem Europy. Na tym jednak reporter nie poprzestaje i stawia tezę: to, że w krajach zachodnich żyje się lepiej, jest osiągane kosztem tych, którzy nie mogą bronić swoich praw, ponieważ nie mają wykształcenia, pracy i pieniędzy: „Europa potrzebuje granicy. A ta musi być strzeżona, inaczej by nią nie była. Tu, gdzie przebiega nowa granica Schengen – przesunięta na wschód, w stronę biedy – trzeba sobie postawić pytania zasadnicze: Na co może sobie pozwolić społeczeństwo otwarte? Czy Unia powinna przerzucać problemy z migrantami na kompletnie przeciążonych sąsiadów, by chronić własne terytorium? Czy jesteśmy odpowiedzialni za nędzę tych, których tu zatrzymujemy?” („Kiedyś był tu koniec świata”, s. 9–10).

To zestaw pytań, który powinien zastanawiać narody żyjące wewnątrz Unii Europejskiej – Klenk zadaje je dość często, czasem w nieco innych konfiguracjach i przy okazji innych tematów, ale nigdy nie kryje się ze swoimi poglądami. Przypomina w związku z tym klasyka reportażu, Egona Erwina Kischa, o którym sam wspomina w „Posłowiu” jako o jednym ze swoich mistrzów. Klenk nie przekracza jednak granicy zarezerwowanej dla eseistów i krytyków kultury, i nie udziela na te pytania jednoznacznych odpowiedzi. Kwestie podejmowane w jego tekstach zostają rozwikłane w inny sposób, ponieważ to czytelnik, poznając poszczególne historie, sam zaczyna udzielać sobie odpowiedzi, dokonuje ocen moralnych. Być może to jedna z różnic między współczesnym esejem a reportażem – od tego pierwszego gatunku odbiorcy oczekują moralnych drogowskazów, od tego drugiego –  wnikliwego spojrzenia na świat, dzięki któremu sami będą mogli nie tylko „odkryć prawdę”:, ale i wyrobić sobie zdanie na ten czy inny temat.

Poza tym sposób opowiadania Klenka – rzeczowy, „przezroczysty”, pozbawiony ironicznego dystansu – daje dobre pojęcie o opisywanych zjawiskach. Z jednej strony, autor przybliża atmosferę opisywanych miejsc (jak obóz dla uchodźców) podając wiele szczegółów, a z drugiej – kreśli szerszą panoramę, uniwersalizując opowiadane historie. Obóz na Ukrainie to nie tylko lokalny problem, ale też pytanie o europejską odpowiedzialność za losy uchodźców, za to, co jest po drugiej stronie Schengen: „Baraki, w których gnieżdżą się dziś uchodźcy na Ukrainie, przypominają te sprzed dziesięciu lat na Węgrzech, w Polsce czy na Słowacji. Chcąc przystąpić do Unii, pod naciskiem Brukseli kraje te musiały uzdrowić aparat państwowy, zlikwidować obozy. I dostały na to pieniądze. Tyle że problem przesunął się o kilka godzin jazdy samochodem na wschód, wyparty z »unii prawa«, jak lubią nazywać UE jej członkowie. Tu nikt nie czuje się odpowiedzialny, krytyczna europejska opinia publiczna rzadko patrzy w tę stronę” („Kiedyś był tu koniec świata”, s. 10). Autor nie zaznacza przy tym swojej podmiotowości (choć za jakieś jej przejawy można uznać niewygodne pytania – jakby chciał poruszyć sumienie przedstawicieli władz europejskich), nie pisze autotematycznie, natomiast dość często stawia przed czytelnikami polityczne i etyczne kwestie do rozwikłania. Mimo że ten pierwszy tekst w tomie powstał w roku 2007, to obecnie, w perspektywie wydarzeń na Ukrainie, jego wymowa nie traci aktualności, a nawet wydaje się prowokacyjna – powinniśmy przecież, według Klenka, zastanawiać się nad tym, jakie miejsce Ukraina zajmuje w Europie. A kto, po Ukraińcach, może się dzisiaj zbuntować? Gdzie jeszcze wybuchną oddolne powstania? Z jakich przyczyn społeczności lokalne mogą przeciwstawić się władzy?

Ważnym tematem, jak również filarem tezy Klenka, że Europa podupada cywilizacyjnie, politycznie i obyczajowo, jest sytuacja społeczna kobiet, szczególnie tych, które emigrują z krajów Europy Wschodniej i w Niemczech lub w Austrii muszą znaleźć nowe zajęcie. Popularnym zawodem jest prostytucja, z reguły wymuszana i słabo opłacana. Skala zjawiska przytłacza, o czym można się przekonać już w drugim tekście z tomu „Kiedyś był tu koniec świata” („Dawaj! Dawaj!”), w którym autor podejmuje zagadnienie handlu kobietami. Rozpaczliwa sytuacja emigrantek polega przede wszystkim na tym, że są traktowane jak niewolnice, a też wcale nie lepiej bywają postrzegane przez zachodnioeuropejski wymiar sprawiedliwości: „Martina Briesłowska, nauczycielka z moskiewskiej podstawówki, uwierzyła mężczyźnie, który obiecywał jej pracę w restauracji. A później słowami »dawaj, dawaj, rabota« pędzono ją do prostytucji – czytamy w akcie oskarżenia. Gdy odmawiała, była bita. Wedle prokuratury sprzedano ją jednemu z klientów za czterdzieści tysięcy euro. Biegły sądowy pisze w opinii: »Po tych wydarzeniach przestała nawiązywać bliższe kontakty z mężczyznami, nie była w stanie pozbyć się wobec nich uprzedzeń«” („Kiedyś był tu koniec świata”, s. 16). Problem polega zatem nie tylko na tym, że prostytutki są bite, gwałcone i traktowane jak niewolnice, ale przede wszystkim natrafiają na nieludzkie i po prostu bezmyślne prawodawstwo w krajach Europy Zachodniej: oto przed sądem muszą jeszcze raz opowiadać o torturach, które przeszły i właściwie nie daje to żadnego rezultatu. Dowiadują się jedynie z ust specjalistów, że są „uprzedzone” wobec mężczyzn. Mimo wszystko władze zdają sobie sprawę z doniosłości problemu: „Zdaniem policji prostytucja przymusowa to fenomen masowy. Detlef Ubben, szef Wydziału ds. handlu Ludźmi Krajowej Rady Kryminalnej w Hamburgu, szacuje, że dziewięćdziesiąt pięć procent prostytutek pracuje pod przymusem. Co to znaczy? Nie pracują na własny rachunek, nie decydują o sobie. Kiedy się wzbraniają, są maltretowane. Dostają tylko dziesięć procent swoich zarobków” („Kiedyś był tu koniec świata”, s. 18). Obraz, jaki wyłania się z tego tekstu, jest nieprawdopodobnym, ale jak można sądzić prawdziwym obliczem tych zakątków Europy, które zwykło się uznawać za cywilizowane. Chciałoby się zatem rzec: „kiedyś był tu koniec świata”, ale teraz wcale nie jest lepiej.

Z kolei tytułowy reportaż („Kiedyś był tu koniec świata”) zawiera sedno przesłania tego tomu – to opowieść o przesuwających się granicach Starego Kontynentu, zarówno geopolitycznych, jak i społecznych: „Austria broni swojej granicy, na której rozstrzygają się ludzkie losy i która wciąż jeszcze nosi piętno żelaznej kurtyny. Dla Austriaków nadal jest granicą między Zachodem a Wschodem, między bogatymi i biednymi” („Kiedyś był tu koniec świata”, s. 26). Klenk jest reporterem śledczym, co ujawnia się także w cechach charakterystycznych jego tekstów: są krótkie, posiadają wyraźnie sformułowaną tezę i nie zawsze wprost, ale wystarczająco dobitnie wskazują problem wymagający szybkiego rozwiązania. Autor pozostaje przy tym dość skromnym, nie ujawniającym się pośrednikiem pomiędzy świadkami ważnych wydarzeń a czytelnikami. Duża część współczesnych reportaży to relacje z podróży, literackie opisy mniej znanych kultur lub odległych krajów, do których przeciętny Europejczyk nie ma dostępu (po polsku piszą tak między innymi Wojciech Tochman w „Dzisiaj narysujemy śmierć” czy Jacek Hugo-Bader w „Białej gorączce”). W tomie Klenka z reguły jest inaczej, ponieważ poznajemy Europę Zachodnią, o jakiej niezbyt często słyszymy: biedną, zaniedbaną, „nieludzką”. Krótko rzecz ujmując: do niedawna przekonany o swojej wielkości cywilizacyjnej Zachód zaczyna dołączać do krajów Trzeciego Świata. Dlaczego tak się dzieje? Czy z powodu masowych migracji? Czy dlatego, że Europa nie ma pomysłu na życie w czasach globalizacji? A może nie potrafi lub nie chce łączyć się z innymi kulturami?

Tematyka prostytucji, handlu ludźmi (w tym dziećmi) i bezradności instytucji społecznych wobec skali przedstawianych problemów powraca właściwie w każdym kolejnym reportażu z tomu „Kiedyś był tu koniec świata”. Klenk nie zatrzymuje się jednak, na przykład, na opisie beznadziejnej sytuacji kobiet („Subtelna pomoc”), ale także daje pod rozwagę kwestię moralności. Kto jest odpowiedzialny za dramatyczne losy prostytutek? Czy one same? Klienci? Alfonsi? Za motywacjami tych grup kryje się także inna odpowiedź: winna jest zachodnioeuropejska kultura, która z erotyki uczyniła towar do sprzedania za każdą cenę, a przy tym nie wykształciła żadnych mechanizmów współczucia, zdrowego rozsądku i sprawiedliwości. Klient burdelu uważa, że nie do niego należą rozterki moralne, więc nie myśli o losie dziewczyny, powiedzmy, z Ukrainy czy z Polski, tak jak nie ma potrzeby namysłu nad tym, czy samochód, który kupuje, został dobrze złożony w fabryce: „– Nie mam pojęcia, co rozgrywa się za kulisami – jeden z nagranych klientów, były dyrektor banku, udaje nieświadomego. – Przecież nie muszę wiedzieć, prawda?” („Kiedyś był tu koniec świata”, s. 47). Klenk pokazuje także, że apetyt rośnie w miarę jedzenia – tak jak zachodni Europejczycy kupują coraz więcej nowych samochodów albo innych zbędnych przedmiotów, tak klienci agencji towarzyskich mają coraz większe wymagania i podkręcają podaż na rynku prostytucji. Jest tu i taka sugestia: gdyby nie bezmyślność mężczyzn z klasy średniej, z reguły zamożnych i zajmujących wysokie pozycje społeczne, to los dziewczyn zajmujących się prostytucją byłby prawdopodobnie inny. Może nikt nie zmuszałby ich do obsługiwania pięćdziesięciu klientów dziennie? Może gangsterzy nie paliliby zwłok dziewczyn w przydrożnych rowach, co Klenk opisuje w jednym z tekstów („Kobiety w ogniu”)? Widać w takich momentach, przeważnie wstrząsających, że te reportaże, jeśli wziąć pod uwagę cechy dystynktywne gatunku, są bliższe publicystyce niż literaturze – są zaangażowane w sprawy bieżące, nierzadko zawierają mniej lub bardziej dobitnie sformułowane „oskarżenia”, naciągają granice dziennikarskiego obiektywizmu i komentują zastaną rzeczywistość. A ta wcale nie nastraja optymistycznie, wręcz przeciwnie – to jakby pieśń o końcu Europy.

Dalej jest chyba tylko gorzej, a czytelniczki i czytelników może dopaść kryzys wiary w sens terminu „Zjednoczona Europa”. Klenk opisuje między innymi: historie emigrantów z Afryki wciągniętych w wir narkobiznesu („Po tej stronie Afryki”), kulisy handlu porywanymi dziećmi („Uprowadzone”), brutalność policji („O policjantach i słoniach” i „Polowanie w Krems”), echa nazistowskiego reżimu („Stul pysk” i „Historia numeru 164953”) czy rosnącą popularność hazardu, na którym zarabiają nieliczni („Casino Royal”). Książka ma tylko sto pięćdziesiąt stron, ale zawiera duży ładunek ważnych, dających do myślenia tematów.

Podsumowując, tom Floriana Klenka to jeden z dowodów na to, iż reportaż, mimo wspomnianego wcześniej kryzysu prasy, trzyma się całkiem nieźle. Może dlatego, że reporterskie rzemiosło wciąż kojarzy się z powołaniem? Niedawno, z pewną nostalgią, ale jednak chyba realistycznie, istotę zawodu reportera pokazał Robert Redford w filmie „The Company You Keep”, opowiadając historię młodego dziennikarza rozpracowującego grupę ukrywających się lewicowych terrorystów. Bohater tego filmu trzyma się starych, wręcz podręcznikowych zasad reporterskiego fachu: dąży do prawdy, zachowuje obiektywizm, ale i przeżywa rozterki moralne – w końcu jest człowiekiem i może właśnie „człowieczeństwo”, zdolność do dostrzegania ważnych i trudnych tematów, jest najlepszą cechą wybitnego dziennikarza. W tym sensie – połączenia reporterskiej rzetelności z przestrzeganiem wartości humanistycznych – Klenk stanowi przykład reportera zaangażowanego, a jednocześnie niepozbawionego racjonalnego spojrzenia na podupadającą kulturowo Europę Zachodnią.
Florian Klenk: „Kiedyś był tu koniec świata”. Przeł. Elżbieta Kalinowska. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2013 [seria: Reportaż].