ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (247) / 2014

Monika Glosowitz,

LEKCJA PŁYWANIA

A A A
Ewa Świąc funduje nam swoją pierwszą „Lekcję oddychania”, tak podobną i tak różną od tego, co wcześniej odrabialiśmy w ramach dobrowolnych lektur z najnowszej polskiej poezji kobiecej. Czego więc uczy ta lekcja?

Małą – główną bohaterkę tych miniopowieści – nauczyła sporo: chodzić, widzieć, pływać, połykać grzechotki, całować mężczyznę i tracić niewinność. Cykl można by zatem nazwać inicjacyjnym, gdyby nie to, że proces nie przypomina dorastania, ale raczej regres. Świąc opowiada nam bowiem historię po skruszeniu świata, zawieszonego teraz w bezczasie, kiedy pozostały nam w owym bezmiarze już tylko wody. Życie toczy się więc w podwodnym świecie, gdzie „pod falą kobietom wyrastają płetwy, szczecina zamienia się w łuskę” („krew ryby”). Obraz nie przypomina jednak apokaliptycznych pejzaży, raczej bezpieczną, wygłuszoną macierz, utopijny początek, o którym Mała śpiewa kołysanki. I nic w tym zaskakującego, podobne przestrzenie znajdujemy w poezji Julii Fiedorczuk (tak jak wariację na temat Andersenowskiej Małej Syreny), o kobiecym powinowactwie akwatycznych krajobrazów sporo powiedziała już krytyka tematyczna (jeszcze więcej feministyczna), a o utożsamieniu kobiety z naturą toczą się dyskusje w ramach ekokrytyki.  Opowieść o dziecięcych rytuałach w wersji noir nam jeszcze niedawno Urszula Kulbacka, niedorosłe dziewczęce postacie kreuje też Katarzyna Zdanowicz-Cyganiak. Autorka „Lekcji oddychania”, wykorzystując całe to „kobiece imaginarium”, stworzyła jednak niezwykle spójną historię o zawieszeniu w dwóch światach, równoczesnym byciu tu i tam („będę myśleć o symetrii, która rządzi światem, moim byciem tu, w rozkroku”), o odpowiedniości obrazów i podobieństwie stworzeń („neurony są jak drzewa. iluminacja”), których nie sprowadza się do jednowymiarowej alegorii. A „to splątanie ma jakiś sens”.

Jak wszyscy pamiętamy, Mała Syrena zgadza się na bolesną transakcję wiązaną – w imię miłości i snu o przyszłości zostaje pozbawiona rybiego ogona, otrzymuje nogi, ale traci język (a więc i syreni głos). Mała w opowieści Świąc nie jest jednak tak zdeterminowana jak postać Andersena. Nie poświęca swojego jestestwa w imię miłości, dopiero uczy się rozpoznawać kształty i własne pragnienia. Przybiera różne postaci: „prawie ryba, trochę żółw, trochę korzeń” („moja mała uczy się pływać”), czasami też szczeka. Wydaje się, że dobrze zna świat zza/sprzed wody, ale nie chce go pamiętać: „mała ma nadzieję, że to pragnienie bycia z wodą jest na jakiś czas, / a potem będzie jak dawniej: niebo, ziemia, cztery ściany, dziewięćdziesiąt stopni / pomiędzy” (tamże). Świąc układa więc baśń à rebours, w której kobietom wyrastają błony, a „mała połyka język”, kiedy nie chce już dalej opowiadać drastycznych bajeczek (zob. cykl „MAŁA OPOWIADA BAJECZKI”) o świecie zza wielkiej wody. Co ciekawe, bajeczki te rozpisane zostały w złamanym kodzie, nie mają żadnego rytmu, ich szyk składniowy jest często nieodpowiedni, są tu luki składniowe – wszystko, zdaje się, po to, żeby przypominały bardziej skowyt niż syreni magnetyzujący śpiew.

Postawa podmiotu wobec świata sprowadzająca się do wycofania, narcystycznej izolacji ma na celu konfrontację z własnymi lękami – projektowanymi nie tylko na postać Małej, ale i innych kobiet, zarówno tych bezimiennych, jak i jednej określanej mianem a. (liryki bezpośredniej jest tu zdecydowanie mniej). To bezpośrednie poetyckie Ja pozostaje nierozpoznane, skrupulatnie zapisujące obserwacje z dwóch porządków: wodnego i pozawodnego świata. Chciałoby się widzieć ten proces w formie nieskomplikowanej linearnej ewolucji. Podobnie jak Renata Bożek tłumacząca decyzję Andersenowskiej bohaterki jako przekroczenie, które: „[...] może oznaczać śmierć rzeczywistą lub śmierć symboliczną: szaleństwo albo odrodzenie się w nowej postaci (śmierć „starej” tożsamości i narodziny „nowej”). W tym akcie zniszczenia siebie zawarta jest destrukcja systemu relacji, w jakie była uwikłana: nie ma mnie, nie ma świata, w którym byłam” (zob. tejże: „Czego pragnie Mała Syrena?”. „Czas Kultury” 2004, nr 1, s. 24). Owszem, następują przeobrażenia, na końcu tej drogi nie czeka nas jednak żaden exodus. Dlaczego? Dlatego że owe przenikania i przekroczenia niemożliwe są do zapisania w aspekcie dokonanym: „ciało nie jest raz dane, nakleja się codziennie i po kawałkach. / ciało znika. codziennie, po kawałkach” („zaduszki”). Dlatego że Mała nigdy nie dorasta, choć „moja mała nie jest już taka mała. mogłaby mieć swoje małe, ma siebie” („pod wodą [aneks]”). Pozostaje nam więc cierpliwie słuchać, bo w tym żałobnym zawodzeniu (czy lepiej melancholijnym zaśpiewie) jest jakaś pociecha: „gdyby była nieco bardziej cierpliwa w rozmowie, usłyszałaby jeszcze / o głębszych warstwach, że też krwawe i że do przetarcia” („na brzegu”).

W „Lekcji oddychania” owe wodne projekcje, „ichtiologiczne historie” (jak pisała Fiedorczuk) zyskują jednak nowy wymiar – nie prowadzą jedynie do wycofania i utożsamienia się z materią świata, ale służą regeneracji, rekonstrukcji, redefinicji kobiecych podmiotów: „pod wodą kobiety szukają miejsca – musi być ciemne, wyłożone suknem i mchem./ zwinięte skorupy w ich wnętrzach otwierają się […]. myślą o swoim życiu. o muszlach, mężczyznach. o tym, że nie potrafią chcieć. / wsłuchują się w ten rytm, tak jakby był ich rytmem. biorą go w siebie. / wypływają” („pod wodą, 18”). Lekcja oddychania, jak sama nazwa wskazuje, uczy, jak ponownie odetchnąć, kiedy już się w końcu wypłynie. A wypływa się nieraz.
Ewa Świąc: „Lekcja oddychania”. Stowarzyszenie Literackie im. K.K. Baczyńskiego. Łódź 2013.