ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 kwietnia 8 (248) / 2014

Michał Chudoliński,

POWRÓT ANDREASA (I MANZOKU)

A A A
Wydawnictwo Manzoku zmartwychwstało, choć działa pod inną nazwą. Teraz jako Sideca przypomina o Andreasie, który po śmierci Moebiusa jest obecnie najlepszym twórcą frankofońskiego komiksu. Jego historie to gratka dla tych czytelników, którzy cenią inteligentną (pełną humanistycznych refleksji) rozrywkę na najwyższym poziomie. Niemiecki rysownik i scenarzysta Andreas Martens  urodził się w 1951 roku na terenie byłego NRD. Choć mógł zostać wybitnym architektem (miał do tego wrodzone predyspozycje, w dodatku uwielbiał matematykę), to ostatecznie poświęcił się sztuce komiksu. Zauroczyły go światy przedstawione w powszechnie znanych seriach, takich jak „Asterix” czy „Lucky Luke”, a za swego największego idola uważał André Franquina – autora niezmiernie popularnych w Belgii przygód Spirou i Gastona (z umiarkowanym powodzeniem drukowanych także w naszym kraju), które poznał po przeprowadzce do RFN. Edukację artystyczną rozpoczął, będąc już po dwudziestce, lawirując między dwiema placówkami Instytutu św. Łukasza, zlokalizowanymi w miejscowościach Ixelles i Saint-Gilles. O ile pierwsza szkoła ćwiczyła mięsień wyobraźni i kreatywności, o tyle druga (do niej Andreas zaczął uczęszczać w trakcie drugiego roku nauk) uczyła artystycznego odzwierciedlania codziennych sytuacji, często pod presją ograniczeń czasu lub specyficznych zachcianek wykładowców.

Na kursy prowadzone przez Edouarda „Eddy’ego” Paape (legendę belgijskiego komiksu) Martens uczęszczał razem z Yslairem, autorem cieszącego się u nas dużym powodzeniem cyklu „Sambre”. Klucząc między dwoma paradygmatami sztuki komiksowej, Andreas kreślił swój własny autorski styl, widoczny już w pierwszych pracach publikowanych na łamach czasopism „Tintin” czy „Curiosity Magazine”, gdzie debiutował w 1975 roku. Z początku odcinkowe historie o Rorku (datowane na rok 1978) nie cieszyły się dużą popularnością. Sytuacja zmieniła się, gdy perypetie białowłosego czarownika wydano w formie albumu, sprzedającego się w nakładzie 10 tysięcy egzemplarzy. Tak rozpoczęła się wielka kariera Niemca na frankofońskim rynku, która trwa do dziś.

Dzięki inicjatywie oficyny Sideca, „Rork” ponownie zawitał do Polski. Dwutomowy integral urzeka luksusowym wydaniem, całkowicie usprawiedliwiającym niemałą cenę pojedynczego albumu. Nie dość bowiem, że poznajemy genezę najpopularniejszej postaci stworzonej przez Andreasa, to jeszcze mamy możliwość obejrzenia unikalnych grafik znanych dotąd wyłącznie bogatym kolekcjonerom. A co najważniejsze, możemy prześledzić całą sagę od początku do końca, w kolejności preferowanej przez samego autora.

Czym jest „Rork”? Dla jednych będzie epicką serią przygodową, emanującą klimatem Lovercraftiańskiej grozy, częściowo podszytą Kubrickowską paranoją. Dla innych będzie fascynującą podróżą między wymiarami, mnożącą zagadkową symbolikę oraz znaczenia składające się na fabularny mechanizm działający z precyzją szwajcarskiego zegarka. Dla mnie „Rork” jest opowieścią o specyficznym detektywie lubującym się w zjawiskach paranormalnych i sprawach pozornie nierozwiązywalnych, posiadającym ograniczone, ale jednak nadnaturalne moce. O człowieku niepodrabialnym, równie tajemniczym, co obdarzonym niesamowitą, odartą z fałszu mądrością. W czasach, gdy heroizm kreowany jest przez trykociarzy doświadczających stresu pourazowego, często popadających w przeróżne psychozy oraz rozwiązujących problemy za pomocą pięści, Rork jest typem mędrca, dla którego walka stanowi ostateczność. Co więcej, niezależnie, czy prowadzi śledztwo, czy nie dopuszcza do zachwiania równowagi wszechświata, jego perypetie zawsze diagnozują problemy trapiące ludzkość od jej zarania.

Opowieści te są, moim zdaniem, fantastyczno-metafizyczną odmianą historii znanych z „Cowboya Bebopa”, pozbawionych jednak humoru typowego dla tego anime. Wraz z Rorkiem podążamy bowiem mistyczną ścieżką, w której odnaleźć można różne wymiary człowieczeństwa – tego, co go wzbogaca, budzi zwątpienie, niejednokrotnie niszczy. Andreas kreśli swoje historie na zasadach skomplikowanego, matematycznego algorytmu, w którym absolutnie wszystko ma swój odrębny sens i znaczenie ujawniane w odpowiednim czasie. Tym samym perypetii białowłosego bohatera zdecydowanie nie można zaliczyć do historii spod znaku jednorazowej lektury – ich urok rozkwita w pełni po dopasowaniu wszystkich elementów układanki (niejednokrotnie zbijających z tropu), rozsianych w poszczególnych rozdziałach.

Nakładem wydawnictwa Sideca ukazują się także kolejne epizody „Koziorożca”, spin-offu flagowej serii Andreasa. Perypetie astrologa radzę jednak poznawać dopiero po lekturze drugiego integrala z przygodami „Rorka”, doskonale wprowadzającego w obręb wspólnego dla obu tytułów komiksowego uniwersum. „Koziorożec”, najdłuższy jak dotąd cykl sygnowany imieniem Martensa, to przykład czystej zabawy z konwencją kryminału, w której (podobnie jak w historiach z udziałem białowłosego bohatera) wątki zaczerpnięte z tradycji orientu oraz indiańskiej mistyki łączą się z przeróżnymi teoriami spiskowymi oraz fenomenami rodem ze „Strefy 11”. W ramach prac nad ową serią Andreas doskonalił swój rysowniczy warsztat, co wyraźnie widać na przykładzie pełnych rozmachu rozkładówek, dopracowanych do granic możliwości także w aspekcie ukazywania detali. Podobnie jak amerykański grafik Geofrey „Geof” Darrow, Martens potrafi spędzić miesiące nad jedną planszą. Z precyzją odmierza każdy kadr i dostosowuje go do konkretnej sytuacji, pieczołowicie oddając jej warstwę emocjonalną. Rzecz jasna znajdą się osoby, które nie będą przepadać za stylem Andreasa. Warto jednak pamiętać, że prace niemieckiego artysty są kwintesencją komiksowości. Pomimo realistycznie oddanej architektury tudzież naturalnych pejzaży jego bohaterowie są skrajnie przerysowani. Równocześnie trudno przeoczyć ciągłą ewolucję stylu Martensa.

Liczę na to, że Sideca pójdzie za ciosem i reaktywuje pozostałe tytuły, które odziedziczyła po Manzoku. Szczególnie liczę na ponowne pojawienie się arcydzieł Françoisa Schuitena czy J. M. DeMatteisa, zwłaszcza „Compleat Moonshadow”, zapomnianego już klasyka z oferty Vertigo Comics. Wierzę, że nie są to płonne nadzieje, szczególnie, iż wydawnictwo jest niesłychanie efektywne w swych działaniach. Nie dość, że wprowadziło reklamę swoich komiksów do prasowego mainstreamu (mam tutaj na myśli „Gazetę Wyborczą”), to w dodatku narzuciło sobie tempo publikowania jednego tomu „Koziorożca” na miesiąc. Jak na razie nie zawiodło. Tak trzymać.

Współpraca: Arek Królak.
Andreas „Andreas” Martens: „Rork. Tom 1” („Rork. L'intégrale 1”), „Koziorożec #1: Obiekt” („Capricorne 1: L'Objet”), „Koziorożec #2: Elektryczność” („Capricorne 2:  Electricité”),, „Koziorożec #3: Deliah” („Capricorne 3: Deliah”), „Koziorożec #4: Sześcian numeryczny” („Capricorne 4: Le cube numérique”), „Koziorożec #5: Sekret” („Capricorne 5: Le secret”), „Koziorożec #6: Atak” („Capricorne 6: Attaque”), „Koziorożec #7: Błękitny smok” („Capricorne 7: Le dragon bleu”), „Koziorożec #8: Tunel” („Capricorne 8: Tunnel”), „Koziorożec #9: Przejście” („Capricorne 9: Le passage”), „Koziorożec #10: Fragment” („Capricorne 9: Le passage”), „Koziorożec #11: Chińczycy” („Capricorne 10: Les chinois”), „Koziorożec #12: Patrick” („Capricorne 11: Patrick”). Tłumaczenie: Anna Tillet („Rork. Tom 1”), Aleksandra Desmurs („Koziorożec #1 -5”), Olga Zasępa-Bietti („Koziorożec #6 -12”). Wydawnictwo Manzoku / Sideca. Warszawa 2007-2014.