POZWOLIĆ PUŚCIĆ (W) PAMIĘĆ?
A
A
A
Można by żartobliwie stwierdzić, że pamięć nam (humanistom) służy – memory boom trwa w najlepsze, a badania z zakresu memory studies zarówno ujawniają maskowane dotąd karty przeszłości, jak i dostarczają nowatorskich interpretacji wydarzeń znanych. Z drugiej strony jednak mamy z pamięcią coraz większe kłopoty. Paradoksalnie, biorą się one stąd, że owo mgliste pojęcie nie sprawia kłopotu wielu osobom, które ochoczo się nim posługują; jego problematyczność schodzi na dalszy plan wobec rewelatorskiego i dysydenckiego potencjału pamięci, łatwo kontrastowanej z historią pojętą jako oddalony od człowieka, zideologizowany i zarazem beznamiętny dyskurs akademicki. Toteż tytuł wydanej u nas właśnie książki Aleidy Assmann „Między historią a pamięcią” zdaje się znamienny i godny namysłu. Czy pomiędzy jedną a drugą rozciąga się wyrwa, gdyż przynależą do innych porządków? Czy to my sami znajdujemy się w tak zdefiniowanej przestrzeni, zmuszeni do grawitowania od bieguna do bieguna? Lub może owym „pomiędzy” byłaby cała znana nam przeszłość?
W świetle prezentowanego tomu obszar ten jawiłby mi się jako iloczyn (rozmytych) zbiorów, tworzący mentalną mapę naszych odniesień do przeszłości. Co w takim razie z tezą o przejściu od epoki historii do epoki pamięci, a z drugiej strony o raptownym przyśpieszeniu historii, skutkującym postępującą amnezją młodszych pokoleń? Warto sięgnąć po rzeczoną pozycję, porusza bowiem te węzłowe zagadnienia i ukazuje, by tak powiedzieć, „co nas kręci w (kulturowej) pamięci”; nie bez znaczenia jest to, że nazwisko Assmann należy do filarów „pamięciologii”. O ile z jedną z książek Jana Assmanna polscy czytelnicy mogli się zapoznać już przed pięcioma laty, o tyle teraz otrzymaliśmy antologię tekstów jego żony – osobnych artykułów (z jednym wyjątkiem), opublikowanych w przekładzie ośmiu tłumaczek. Ponieważ pierwotnie stanowiły one autonomiczne wypowiedzi, pewne myśli się dublują, ale również dopełniają, a tom został logicznie skomponowany (dwa teksty zamieniłabym miejscami) oraz podzielony na części „Pamięć kulturowa” i „Współczesne przemiany pamięci”; osią pierwszej są rozważania teoretyczno-terminologiczne, drugiej zaś swoiste case study, tj. aktualne dyskusje o Shoah i przepracowywaniu przez Niemców odpowiedzialności za zbrodnie hitleryzmu. Traumatyczne doświadczenia historyczne i zamiar wzniesienia się „ponad traumy” byłyby punktem wyjścia całości badań autorki, co zresztą sama zaznacza.
Ten kontekst prześwituje nawet w części teoretycznej, poświęconej konceptualizacji pamięci jako obiektu namysłu. Napotkamy tu szereg typologii, z którymi zrosło się nazwisko Assmann; nade wszystko czterech rodzajów, a raczej stopni pamięci: od indywidualnej (niby subiektywnej, choć badaczka woli nazywać ją „komunikacyjną”, nie jest bowiem stricte prywatna, bazuje np. na opowieściach rodzinnych), przez pamięć pokoleń (wspólnoty generacyjnej), po najszersze: zbiorową i kulturową. Te ostatnie byłyby tworzone społecznie i utrwalone w symbolach, tyle że pierwsza upolityczniona, zmierzająca do unifikacji i jednoznaczności, druga natomiast wielogłosowa, niedająca się zinstrumentalizować. Takie rozróżnienie może wydawać się nie całkiem jasne, zwłaszcza że inną nomenklaturę stosują mąż autorki czy klasyczny Halbwachs; notabene, pamięć zbiorowa wygląda u niej na odpowiednik świadomości historycznej. Sama objaśnia, że: „O ile […] zbiorowa osiąga […] stabilizację poprzez […] intensyfikację symboli oraz odwoływanie się do silnych afektów […], [to] kulturowa opiera się na zewnętrznych mediach i instytucjach, które dbają o pamięć i przekazują wiedzę. […] Podczas gdy obraz i pismo mają dla pamięci zbiorowej wartość głównie sygnalizacyjną […], pamięć kulturowa bazuje na przekazanym […] repertuarze heterogenicznych form symbolicznych” (s. 55), lecz wypada zauważyć, iż znaki identyfikacji np. narodowej (wiązanej z pamięcią zbiorową) także przekazuje się w książkach, filmach, monumentach, przeto kluczowa w tym podziale okazuje się wielokroć powracająca w książce „heterogeniczność”. Cechująca się nią pamięć kulturowa ma dla badaczki największe znaczenie nie tylko jako kategoria najszersza, obejmująca pamięć zbiorową, ale również jakby wyrastająca ponad tę ostatnią (z perspektywy etycznej – vide jej rzekomy opór wobec politycznego zawłaszczenia).
Dlatego dalsze kategoryzacje dotyczą pamięci kulturowej, której Assmann wyróżnia dwa typy: w magazynującej (biernej) kumuluje się najrozmaitsza wiedza, systematyzowana i oceniana przez naukowców, niekiedy na nowo animowana i zasilająca pamięć funkcjonalną (czynną), która tworzy bieżącą tożsamość i orientację (inna sprawa, że to też zadania pamięci zbiorowej…). Rozróżnieniu temu odpowiadają archiwum i kanon jako instytucje pamięci, a także teksty „literackie” i „kulturowe” – pierwsze wyizolowują się z życia, stając się głównie przedmiotem dla filologów, drugie są żywą, a zarazem „zamkniętą” tradycją. Na tej zasadzie napięcie między podejściem Blooma i Greenblatta do Szekspira byłoby „napięciem między kanonem a archiwum lub – mówiąc inaczej – między wycofywaniem a ekspansją pamięci kulturowej” (s. 81). Jeśli ten przykład miał coś wyjaśnić, to raczej zagmatwał, gdyż właśnie kanon wiąże się z ekspansją, a archiwum z wycofaniem „żywej” pamięci…
Z zaproponowanymi typami koreluje dialektyka pamiętania i zapominania: „Organy pamięci kulturowej wciąż […] podejmują swoje zadanie. Polega ono na dokonywaniu wyborów z amorficznie przyrastających i […] implodujących magazynów wiedzy, a następnie na zachowywaniu wybranych treści i przekładaniu ich na zmysłowo nacechowane wspomnienia” (s. 72). Jak nietrudno się domyślić, zarówno pamiętanie, jak i zapominanie też zostały poklasyfikowane: oba mają formy aktywne i bierne (puryści poprawiliby: „aktywne i pasywne” lub „czynne i bierne”), przedstawione w specjalnej tabelce (ostrzegam, że wkradł się do niej błąd, rodzaje zapomnienia mylnie wpisano w rubryki).
Niezależnie od wzmiankowanych wpadek redakcyjnych czy niejasności pojęciowych kategorie popularyzowane przez Assmann warto sobie przyswoić. Na przekór niej broniłabym pojęcia tradycji – badaczka preferuje „pamięć kulturową” z powodu dynamiki (zapominanie) i wielowymiarowości oraz ustawicznych przesunięć, lecz tradycja nie jest dziś niezmiennym brzemieniem zrzuconym na nas przez minione pokolenia. Zastanawiam się też, czy autorka utożsamia historię z dziejami (nie tłumaczy tego), i nie nazwałabym „polityką historyczną” przerodzenia się Stalina w ikonę popkultury, będącego raczej zjawiskiem oddolnym. Wszakże to moje prywatne wątpliwości, nieumniejszające wartości książki Assmann. Nie należy także sądzić, iż część teoretyczna jest suchym kategoryzowaniem; na uwagę zasługuje zwłaszcza – wykorzystująca ciekawe przykłady – analiza przestrzennych i czasowych metafor pamięci, takich jak tabliczka, magazyn (biblioteka), wykopaliska, sen /przebudzenie, wskrzeszanie etc.
W związku z owymi modelami autorka śledzi strukturalne transformacje pamięci jako pochodną zmiany mediów, oczywiście akcent kładąc na „zwrot cyfrowy”. W odniesieniu do Internetu (który zdaje się uznawać za rodzaj pamięci, acz to raczej jej instytucja) sugeruje zastąpić anachroniczną metaforę magazynu „giełdą z jej wahaniami nastrojów i raptowną utratą aktualności” (s. 140). W efekcie wszakże nie maleje rola pamięci magazynującej, która – jak kaznodziejsko głosi badaczka – „stoi na straży […] fizycznego istnienia i odmienności historii, […] jest ostoją »diachronicznej esencji życia«. Żyjemy dziś […] w dobie technicznej reprodukcji dzieła sztuki, […] ale też […] uniwersalnej informatyzacji wszystkich danych, kwestionującej […] materialność. […] Wraz z zanikiem materialności artefaktów ginie jednak […] więcej niż tylko tajemnicza aura; wraz z nim przepada rzeczywistość, historia i pamięć” (s. 143-144). Niemniej nawet materialne archiwa nie są kompletne, dzięki czemu szczególną wagę zyskuje literatura, zdolna odkrywać luki będące ranami po traumie, której wcześniej nie dało się wyrazić, choć jako suplement do obowiązującej pamięci nie ma na celu wypełniania luk, lecz oznaczanie ich (s. 87).
Literaturoznawcze refleksje nie są u Assmann (anglistki z wykształcenia) wyjątkiem; czerpie ona inspiracje z wielu źródeł i zwraca uwagę, iż pamięć to pojęcie transdyscyplinarne, jednak trzeba dopiero uwidocznić owe miejsca wspólne, „relację zwrotną między strukturami mentalnymi a czynnikami materialnymi, […] obiektami kulturowymi” (s. 40). Takie fizyczne osadzenie liczy się w rozważaniach nad miejscami pamięci i bezpośredniością zmysłowego kontaktu; badaczka analizuje głównie – jakżeby inaczej – miejsca traumatyczne, dostrzegając ich nieuchronną muzealizację i inscenizowany charakter. Z drugiej strony, to nie autentyzm okazuje się decydujący: zasadnicze pytanie „nie brzmi bowiem: »w jakim stopniu autentyczne jest wspomnienie?«, ale: »jak jest ono konstruowane, jakie potrzeby zaspokaja, jakie szanse i zagrożenia niesie dla innych grup i narodów?«” (s. 70). Nacisk na konstruktywizm ujrzymy w szkicach dotyczących kreowania znaczeń w muzeach, a także tego, jak następne pokolenia będą w stanie pamiętać Holokaust („bez kodyfikacji, rytualizacji, materializacji, kanonizacji czy tabuizacji określonych zachowań, opowieści, przedmiotów, miejsc i symboli nie da się utrzymać pamięci grupowej”, s. 191). Zagadnienie pamięci grupowej uzasadnia zaś namysł (połączony – niespodzianka – z typologią) nad tożsamością zbiorową oraz relacjami między „narodem” a „pamięcią” i „historią”.
Te ostatnie kwestie pomagają przejść do części poświęconej bieżącej polityce historycznej, gdzie klasyfikacje zastąpione zostają łatwymi do przewidzenia postulatami – tytuł artykułu „Od zbiorowej przemocy do wspólnej przyszłości” mówi za siebie. Naczelną i najpilniejszą sprawą jest więc ułożenie stosunków niemiecko-żydowskich, rozliczenie się z mroczną przeszłością wiodące ku pojednaniu, przy czym niebagatelne wydaje się pojęciowe rozdzielenie pamięci ofiar i przegranych, przebaczenia i zapomnienia, pamiętania i zemsty. Rzecz jasna, Assmann wskazuje na konieczność samokrytycznego spojrzenia Niemców wstecz, przekroczenia korzystnego autowizerunku, oferowanego przez pamięć narodową, w stronę wzajemnego poszanowania, „przyjęcia perspektywy sąsiadów”, słowem: „pamiętania dialogicznego”.
Najistotniejszą rolę odgrywa pamięć kulturowa, która według badaczki cechuje się brakiem hermetyczności, wychodząc poza delimitacje typu „własne – obce” (jak rozumiem, związane z pamięcią zbiorową) i umożliwiając „integrację różnych kompleksów pamięciowych”, dzięki czemu „Poszczególne języki pamięci tworzą polifoniczną i heterogeniczną konstelację, która zapobiega […] skostnieniu czy też zafałszowaniu dostępu do przeszłości w momencie, gdy umilknie głos świadków historii […]. Wielość […] [ta] uzasadnia istnienie różnorodnych doświadczeń i form oglądu, które powinny się wzajemnie uzupełniać i korygować” (s. 184). Czy podobne wywody nie brzmią niczym mowa-trawa, górnolotne pustosłowie? Assmann ma najwyraźniej tego świadomość, więc skwapliwie podaje przykłady znaczących gestów oraz organizacji nastawionych na pojednanie. W kontekście tym przemyśliwuje też konsekwencje integracji europejskiej, podkreślając, że Europa „przetworzyła traumę w marzenie”, chociaż poczucie wspólnoty europejskiej jest nadal słabe. Oczywiście autorka wyklucza zunifikowaną europejską metanarrację pamięci, niemniej dodaje, iż Holokaust został wybrany (sic!) jako nowy mit założycielski – „główny punkt ciężkości europejskiej pamięci” (s. 283).
W swych tekstach badaczka nie pomija problemu relacji między pamięcią o Shoah i o stalinizmie, między narodową kulturą pamięci a wieloetnicznością (pamięć emigrantów), a także –szczególnie kontrowersyjnego – zróżnicowania pamięci zbiorowej Niemców, w tym pamięci wypędzonych, tj. postrzegania siebie jako ofiar. Co zastanawiające, zdaniem Assmann dotąd była to przeważnie prywatna pamięć rodzinna i aczkolwiek nie można jej tabuizować, to musi ona… podporządkować się normom: „Normami narodowej pamięci są Holokaust, uznanie i przepracowanie niemieckiej winy, a także odpowiedzialność historyczna za zbrodnie reżimu […]. To są […] ramy, w których należy umieszczać wszystkie narracje wspomnieniowe. […] jest poziom narodowy, na którym koordynaty ram pamięci wyznaczone są normami, oraz poziom społeczny, gdzie heterogeniczne wspomnienia cierpienia, winy i oporu mogą istnieć obok siebie, nie powodując przesunięć całej konstrukcji” (s. 238). Pytanie tylko: kto miałby pilnować owej hierarchii w dobie delegitymizacji „obowiązujących” pamięci? Czy wystarczy wiara, że oliwa na wierzch wypływa?
Stąd moje wątpliwości, czy „puścić (w) pamięć”, tzn. z jednej strony, czy wszystko możemy „przepuścić” przez pamięć, z drugiej zaś, czy puścić ją samopas. Jak idealistycznie zakłada Assmann, pamięć ma moc przeobrażania, gdy pojawi się odpowiedzialność i empatia – „brzemię historii może przekształcić się w wartość dla przyszłości” (s. 15) etc. Chwalebne to idee, zresztą trudno zaprzeczyć przesunięciom w polityce i mentalności, niemniej o ile w sprawie Shoah wiele na rzecz dialogu dokonano, o tyle w innych wypadkach pamięć stanowi nadal jątrzącą się ranę… Autorka książki uwypukla wagę poziomu „meta”: kulturowe badania pamięci pełnią funkcję zarówno terapeutyczną, jak i krytyczną; chodzi o czuwanie, by skutki jej zbiorowego konstruowania nie okazały się szkodliwe dla Innych. Mieliby zatem badacze pilnować owych norm „Shoah przed pamięcią wypędzonych”? Czy jednak mogą być jeszcze prawodawcami, a nie zaledwie tłumaczami?… Artykuły Assmann mówią dużo o aporiach pamięci, lecz uwagi te są zagłuszane przez formuły o przebaczeniu, dialogu itd. Tymczasem odwracając zastrzeżenia Platona do pisma, powiedziałabym, że to pamięć (również w sensie kategorii dyskursu humanistycznego) przypomina farmakon – jest lekarstwem, ale może być trucizną, jeżeli zanadto zaufamy jej potencjałowi krytyczno-naprawczemu. Nie powinniśmy traktować jej jako cudownej maści na historyczne blizny; w istocie wszystko zależy od dobrej woli. [Dopisane po namyśle:] I, niestety, interesów.
W świetle prezentowanego tomu obszar ten jawiłby mi się jako iloczyn (rozmytych) zbiorów, tworzący mentalną mapę naszych odniesień do przeszłości. Co w takim razie z tezą o przejściu od epoki historii do epoki pamięci, a z drugiej strony o raptownym przyśpieszeniu historii, skutkującym postępującą amnezją młodszych pokoleń? Warto sięgnąć po rzeczoną pozycję, porusza bowiem te węzłowe zagadnienia i ukazuje, by tak powiedzieć, „co nas kręci w (kulturowej) pamięci”; nie bez znaczenia jest to, że nazwisko Assmann należy do filarów „pamięciologii”. O ile z jedną z książek Jana Assmanna polscy czytelnicy mogli się zapoznać już przed pięcioma laty, o tyle teraz otrzymaliśmy antologię tekstów jego żony – osobnych artykułów (z jednym wyjątkiem), opublikowanych w przekładzie ośmiu tłumaczek. Ponieważ pierwotnie stanowiły one autonomiczne wypowiedzi, pewne myśli się dublują, ale również dopełniają, a tom został logicznie skomponowany (dwa teksty zamieniłabym miejscami) oraz podzielony na części „Pamięć kulturowa” i „Współczesne przemiany pamięci”; osią pierwszej są rozważania teoretyczno-terminologiczne, drugiej zaś swoiste case study, tj. aktualne dyskusje o Shoah i przepracowywaniu przez Niemców odpowiedzialności za zbrodnie hitleryzmu. Traumatyczne doświadczenia historyczne i zamiar wzniesienia się „ponad traumy” byłyby punktem wyjścia całości badań autorki, co zresztą sama zaznacza.
Ten kontekst prześwituje nawet w części teoretycznej, poświęconej konceptualizacji pamięci jako obiektu namysłu. Napotkamy tu szereg typologii, z którymi zrosło się nazwisko Assmann; nade wszystko czterech rodzajów, a raczej stopni pamięci: od indywidualnej (niby subiektywnej, choć badaczka woli nazywać ją „komunikacyjną”, nie jest bowiem stricte prywatna, bazuje np. na opowieściach rodzinnych), przez pamięć pokoleń (wspólnoty generacyjnej), po najszersze: zbiorową i kulturową. Te ostatnie byłyby tworzone społecznie i utrwalone w symbolach, tyle że pierwsza upolityczniona, zmierzająca do unifikacji i jednoznaczności, druga natomiast wielogłosowa, niedająca się zinstrumentalizować. Takie rozróżnienie może wydawać się nie całkiem jasne, zwłaszcza że inną nomenklaturę stosują mąż autorki czy klasyczny Halbwachs; notabene, pamięć zbiorowa wygląda u niej na odpowiednik świadomości historycznej. Sama objaśnia, że: „O ile […] zbiorowa osiąga […] stabilizację poprzez […] intensyfikację symboli oraz odwoływanie się do silnych afektów […], [to] kulturowa opiera się na zewnętrznych mediach i instytucjach, które dbają o pamięć i przekazują wiedzę. […] Podczas gdy obraz i pismo mają dla pamięci zbiorowej wartość głównie sygnalizacyjną […], pamięć kulturowa bazuje na przekazanym […] repertuarze heterogenicznych form symbolicznych” (s. 55), lecz wypada zauważyć, iż znaki identyfikacji np. narodowej (wiązanej z pamięcią zbiorową) także przekazuje się w książkach, filmach, monumentach, przeto kluczowa w tym podziale okazuje się wielokroć powracająca w książce „heterogeniczność”. Cechująca się nią pamięć kulturowa ma dla badaczki największe znaczenie nie tylko jako kategoria najszersza, obejmująca pamięć zbiorową, ale również jakby wyrastająca ponad tę ostatnią (z perspektywy etycznej – vide jej rzekomy opór wobec politycznego zawłaszczenia).
Dlatego dalsze kategoryzacje dotyczą pamięci kulturowej, której Assmann wyróżnia dwa typy: w magazynującej (biernej) kumuluje się najrozmaitsza wiedza, systematyzowana i oceniana przez naukowców, niekiedy na nowo animowana i zasilająca pamięć funkcjonalną (czynną), która tworzy bieżącą tożsamość i orientację (inna sprawa, że to też zadania pamięci zbiorowej…). Rozróżnieniu temu odpowiadają archiwum i kanon jako instytucje pamięci, a także teksty „literackie” i „kulturowe” – pierwsze wyizolowują się z życia, stając się głównie przedmiotem dla filologów, drugie są żywą, a zarazem „zamkniętą” tradycją. Na tej zasadzie napięcie między podejściem Blooma i Greenblatta do Szekspira byłoby „napięciem między kanonem a archiwum lub – mówiąc inaczej – między wycofywaniem a ekspansją pamięci kulturowej” (s. 81). Jeśli ten przykład miał coś wyjaśnić, to raczej zagmatwał, gdyż właśnie kanon wiąże się z ekspansją, a archiwum z wycofaniem „żywej” pamięci…
Z zaproponowanymi typami koreluje dialektyka pamiętania i zapominania: „Organy pamięci kulturowej wciąż […] podejmują swoje zadanie. Polega ono na dokonywaniu wyborów z amorficznie przyrastających i […] implodujących magazynów wiedzy, a następnie na zachowywaniu wybranych treści i przekładaniu ich na zmysłowo nacechowane wspomnienia” (s. 72). Jak nietrudno się domyślić, zarówno pamiętanie, jak i zapominanie też zostały poklasyfikowane: oba mają formy aktywne i bierne (puryści poprawiliby: „aktywne i pasywne” lub „czynne i bierne”), przedstawione w specjalnej tabelce (ostrzegam, że wkradł się do niej błąd, rodzaje zapomnienia mylnie wpisano w rubryki).
Niezależnie od wzmiankowanych wpadek redakcyjnych czy niejasności pojęciowych kategorie popularyzowane przez Assmann warto sobie przyswoić. Na przekór niej broniłabym pojęcia tradycji – badaczka preferuje „pamięć kulturową” z powodu dynamiki (zapominanie) i wielowymiarowości oraz ustawicznych przesunięć, lecz tradycja nie jest dziś niezmiennym brzemieniem zrzuconym na nas przez minione pokolenia. Zastanawiam się też, czy autorka utożsamia historię z dziejami (nie tłumaczy tego), i nie nazwałabym „polityką historyczną” przerodzenia się Stalina w ikonę popkultury, będącego raczej zjawiskiem oddolnym. Wszakże to moje prywatne wątpliwości, nieumniejszające wartości książki Assmann. Nie należy także sądzić, iż część teoretyczna jest suchym kategoryzowaniem; na uwagę zasługuje zwłaszcza – wykorzystująca ciekawe przykłady – analiza przestrzennych i czasowych metafor pamięci, takich jak tabliczka, magazyn (biblioteka), wykopaliska, sen /przebudzenie, wskrzeszanie etc.
W związku z owymi modelami autorka śledzi strukturalne transformacje pamięci jako pochodną zmiany mediów, oczywiście akcent kładąc na „zwrot cyfrowy”. W odniesieniu do Internetu (który zdaje się uznawać za rodzaj pamięci, acz to raczej jej instytucja) sugeruje zastąpić anachroniczną metaforę magazynu „giełdą z jej wahaniami nastrojów i raptowną utratą aktualności” (s. 140). W efekcie wszakże nie maleje rola pamięci magazynującej, która – jak kaznodziejsko głosi badaczka – „stoi na straży […] fizycznego istnienia i odmienności historii, […] jest ostoją »diachronicznej esencji życia«. Żyjemy dziś […] w dobie technicznej reprodukcji dzieła sztuki, […] ale też […] uniwersalnej informatyzacji wszystkich danych, kwestionującej […] materialność. […] Wraz z zanikiem materialności artefaktów ginie jednak […] więcej niż tylko tajemnicza aura; wraz z nim przepada rzeczywistość, historia i pamięć” (s. 143-144). Niemniej nawet materialne archiwa nie są kompletne, dzięki czemu szczególną wagę zyskuje literatura, zdolna odkrywać luki będące ranami po traumie, której wcześniej nie dało się wyrazić, choć jako suplement do obowiązującej pamięci nie ma na celu wypełniania luk, lecz oznaczanie ich (s. 87).
Literaturoznawcze refleksje nie są u Assmann (anglistki z wykształcenia) wyjątkiem; czerpie ona inspiracje z wielu źródeł i zwraca uwagę, iż pamięć to pojęcie transdyscyplinarne, jednak trzeba dopiero uwidocznić owe miejsca wspólne, „relację zwrotną między strukturami mentalnymi a czynnikami materialnymi, […] obiektami kulturowymi” (s. 40). Takie fizyczne osadzenie liczy się w rozważaniach nad miejscami pamięci i bezpośredniością zmysłowego kontaktu; badaczka analizuje głównie – jakżeby inaczej – miejsca traumatyczne, dostrzegając ich nieuchronną muzealizację i inscenizowany charakter. Z drugiej strony, to nie autentyzm okazuje się decydujący: zasadnicze pytanie „nie brzmi bowiem: »w jakim stopniu autentyczne jest wspomnienie?«, ale: »jak jest ono konstruowane, jakie potrzeby zaspokaja, jakie szanse i zagrożenia niesie dla innych grup i narodów?«” (s. 70). Nacisk na konstruktywizm ujrzymy w szkicach dotyczących kreowania znaczeń w muzeach, a także tego, jak następne pokolenia będą w stanie pamiętać Holokaust („bez kodyfikacji, rytualizacji, materializacji, kanonizacji czy tabuizacji określonych zachowań, opowieści, przedmiotów, miejsc i symboli nie da się utrzymać pamięci grupowej”, s. 191). Zagadnienie pamięci grupowej uzasadnia zaś namysł (połączony – niespodzianka – z typologią) nad tożsamością zbiorową oraz relacjami między „narodem” a „pamięcią” i „historią”.
Te ostatnie kwestie pomagają przejść do części poświęconej bieżącej polityce historycznej, gdzie klasyfikacje zastąpione zostają łatwymi do przewidzenia postulatami – tytuł artykułu „Od zbiorowej przemocy do wspólnej przyszłości” mówi za siebie. Naczelną i najpilniejszą sprawą jest więc ułożenie stosunków niemiecko-żydowskich, rozliczenie się z mroczną przeszłością wiodące ku pojednaniu, przy czym niebagatelne wydaje się pojęciowe rozdzielenie pamięci ofiar i przegranych, przebaczenia i zapomnienia, pamiętania i zemsty. Rzecz jasna, Assmann wskazuje na konieczność samokrytycznego spojrzenia Niemców wstecz, przekroczenia korzystnego autowizerunku, oferowanego przez pamięć narodową, w stronę wzajemnego poszanowania, „przyjęcia perspektywy sąsiadów”, słowem: „pamiętania dialogicznego”.
Najistotniejszą rolę odgrywa pamięć kulturowa, która według badaczki cechuje się brakiem hermetyczności, wychodząc poza delimitacje typu „własne – obce” (jak rozumiem, związane z pamięcią zbiorową) i umożliwiając „integrację różnych kompleksów pamięciowych”, dzięki czemu „Poszczególne języki pamięci tworzą polifoniczną i heterogeniczną konstelację, która zapobiega […] skostnieniu czy też zafałszowaniu dostępu do przeszłości w momencie, gdy umilknie głos świadków historii […]. Wielość […] [ta] uzasadnia istnienie różnorodnych doświadczeń i form oglądu, które powinny się wzajemnie uzupełniać i korygować” (s. 184). Czy podobne wywody nie brzmią niczym mowa-trawa, górnolotne pustosłowie? Assmann ma najwyraźniej tego świadomość, więc skwapliwie podaje przykłady znaczących gestów oraz organizacji nastawionych na pojednanie. W kontekście tym przemyśliwuje też konsekwencje integracji europejskiej, podkreślając, że Europa „przetworzyła traumę w marzenie”, chociaż poczucie wspólnoty europejskiej jest nadal słabe. Oczywiście autorka wyklucza zunifikowaną europejską metanarrację pamięci, niemniej dodaje, iż Holokaust został wybrany (sic!) jako nowy mit założycielski – „główny punkt ciężkości europejskiej pamięci” (s. 283).
W swych tekstach badaczka nie pomija problemu relacji między pamięcią o Shoah i o stalinizmie, między narodową kulturą pamięci a wieloetnicznością (pamięć emigrantów), a także –szczególnie kontrowersyjnego – zróżnicowania pamięci zbiorowej Niemców, w tym pamięci wypędzonych, tj. postrzegania siebie jako ofiar. Co zastanawiające, zdaniem Assmann dotąd była to przeważnie prywatna pamięć rodzinna i aczkolwiek nie można jej tabuizować, to musi ona… podporządkować się normom: „Normami narodowej pamięci są Holokaust, uznanie i przepracowanie niemieckiej winy, a także odpowiedzialność historyczna za zbrodnie reżimu […]. To są […] ramy, w których należy umieszczać wszystkie narracje wspomnieniowe. […] jest poziom narodowy, na którym koordynaty ram pamięci wyznaczone są normami, oraz poziom społeczny, gdzie heterogeniczne wspomnienia cierpienia, winy i oporu mogą istnieć obok siebie, nie powodując przesunięć całej konstrukcji” (s. 238). Pytanie tylko: kto miałby pilnować owej hierarchii w dobie delegitymizacji „obowiązujących” pamięci? Czy wystarczy wiara, że oliwa na wierzch wypływa?
Stąd moje wątpliwości, czy „puścić (w) pamięć”, tzn. z jednej strony, czy wszystko możemy „przepuścić” przez pamięć, z drugiej zaś, czy puścić ją samopas. Jak idealistycznie zakłada Assmann, pamięć ma moc przeobrażania, gdy pojawi się odpowiedzialność i empatia – „brzemię historii może przekształcić się w wartość dla przyszłości” (s. 15) etc. Chwalebne to idee, zresztą trudno zaprzeczyć przesunięciom w polityce i mentalności, niemniej o ile w sprawie Shoah wiele na rzecz dialogu dokonano, o tyle w innych wypadkach pamięć stanowi nadal jątrzącą się ranę… Autorka książki uwypukla wagę poziomu „meta”: kulturowe badania pamięci pełnią funkcję zarówno terapeutyczną, jak i krytyczną; chodzi o czuwanie, by skutki jej zbiorowego konstruowania nie okazały się szkodliwe dla Innych. Mieliby zatem badacze pilnować owych norm „Shoah przed pamięcią wypędzonych”? Czy jednak mogą być jeszcze prawodawcami, a nie zaledwie tłumaczami?… Artykuły Assmann mówią dużo o aporiach pamięci, lecz uwagi te są zagłuszane przez formuły o przebaczeniu, dialogu itd. Tymczasem odwracając zastrzeżenia Platona do pisma, powiedziałabym, że to pamięć (również w sensie kategorii dyskursu humanistycznego) przypomina farmakon – jest lekarstwem, ale może być trucizną, jeżeli zanadto zaufamy jej potencjałowi krytyczno-naprawczemu. Nie powinniśmy traktować jej jako cudownej maści na historyczne blizny; w istocie wszystko zależy od dobrej woli. [Dopisane po namyśle:] I, niestety, interesów.
Aleida Assmann: „Między historią a pamięcią. Antologia”. Red. Magdalena Saryusz-Wolska. Seria „Communicare”. Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego. Warszawa 2013.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |