ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 października 19 (67) / 2006

Agata Chłopek,

UWIĘZIONY – UBEZPIECZONY

A A A
Nowy tomik Wojciecha Brzoski „Sacro casco” dopieszcza czytelnika dwojako. Poprzez tekst będący rzetelną poetycką robotą oraz przez oprawę graficzną tomiku. Świetnie zaprojektowana okładka – na pierwszej stronie zdjęcie przedstawiające bladoróżowe, mocno zdezelowane drzwi wyrzucone wprost na szarą, mokrą od deszczu ulicę, w której przegląda się jeszcze zachmurzone niebo. Na odwrocie natomiast fotografia autora wyglądającego zza krat celi nr 173 i oczywiście notka biograficzna, nieco narcystyczna zresztą. Pochwała należy się również za dobór czcionki, która swoim krojem nie odwraca uwagi od tytułu ani nie nadaje mu dodatkowych znaczeń. To lubię.

Czwarta książka poety z Sosnowca zawiera trzydzieści sześć wierszy podzielonych na dwa cykle: „Po grabki” i „Love lullaby”. Myliłby się jednak ten, który sądziłby, że te poetyckie kolekcje różnią się znacznie od siebie. „Po grabki” kierują nas w stronę śmierci a „Love lullaby” – do miłosnej alkowy. Jest jednak inaczej. W obu cyklach autor dotyka tego samego zbioru tematów (bóg, śmierć, miłość), co więcej – posługuje się identycznym językiem. Odnosi się zatem wrażenie, że podział jest przypadkowy.

Tytuły utworów z „Sacro casco” bywają intrygujące. Potrafi bowiem autor „Wierszy podejrzanych” nazywać rzeczy po imieniu, począwszy od całych tomików: „Blisko, coraz dalej”, „Niebo nad Sosnowcem”, na pojedynczych utworach skończywszy – „Orzeł i reszta” lub „Przełamując wiarę”. Na przykład „Sacro casco” to bardzo zgrabne połączenie sacrum i profanum, wybuchowa mieszanka religijnego patosu ze żargonem firm ubezpieczeniowych. W końcu jest to także tytuł niosący wiele znaczeń. Bo czy mamy tu do czynienia z ubezpieczeniem duchowym, ubezpieczeniem przed wiarą czy raczej dosłownie – z hełmem chroniącym przed świętością? Bogiem?

Nie można również odmówić Brzosce umiejętności zamykania i kondensowania rzeczywistości, nieraz skomplikowanej i dziwacznej, w formę nie większą od puszki sardynek (sic!). Od dawna podobają mi się bardziej krótkie, ale jakże niebanalne wiersze tego poety. Czasami wystarczą mu dwa wersy, jak w wymienionych wyżej „Po grabki”, a nawet cztery słowa („U-bogi”) aby skomponować ciekawy obraz poetycki łechcący czytelniczą wyobraźnię. Za to w dłuższych formach autor bywa nieco rozgadany, czasami potyka się i nadmiernie rozwadnia napięcie („Open-closed”, „Przeciąg”). Pojawiają się niezgrabne sformułowania („resetuj życie” – „Przeciąg”), nieudane porównania („przychodzi do ciebie ospa/jak kara boska” – „Wieczna ospa”), czy fatalne odwołania do tekstów będących wytworem kultury masowej („gdzie kończy się życie zaczyna się picie/i powolne gnicie” –„Open-closed”).

Zresztą tej intertekstualnej gry jest u Brzoski dużo. Gdzieś tam pobrzmiewają: Świetlicki, Wiedemann („Open-closed”), Honet („Przełamując wiarę”) oraz „krewni i znajomi króliczka”, czyli roczniki siedemdziesiąte („Wieczna ospa”, „Sacro casco”). Są Stonesi z „I can’t get no satisfacion” („Art&business”) czy Moloko i Manu Chao („Znaki drogowe”). Najciekawsze są jednak nawiązania do filmów Larsa von Triera, szczególnie do obrazu „Przełamując fale”. Autor „Nieba nad Sosnowcem” zdaje się opowiadać w utworze „Przełamując wiarę” piękną a zarazem koszmarną historię Jana i Bess, a jednocześnie przetwarzać ją i podporządkowywać polskiej rzeczywistości. Jest to również tekst drwiący z żarliwej religijności, próbujący odpowiadać na pytania ostateczne – co jest po „drugiej stronie światła” i czy aby Bóg i wiara są do zbawienia koniecznie potrzebni. Tego Boga, a właściwie bozi, jest u Brzoski więcej. Jest on przedmiotem kpin, jak w wierszu „Znaki drogowe”, gdzie podmiot liryczny dopatruje się znaków od Boga w fakcie przeskakiwania fal radiowych z piosenek na modlitwy, szczególnie kiedy śpiewają o marihuanie. Drwiący stosunek ma również autor do przejawów religijności (modlitwa, poezja o charakterze religijnym), co więcej podważa on sens wiary w ogóle („pójdziesz córko do piekła,/tam kara cię czeka za/wiarę, na miarę cudu” – „Przełamując wiarę”). W końcu okazuje się, że „cała nadzieja w Panu / z nocnego” („Prohibicja przesłania pielgrzymki”).

Drugim dominującym motywem w „Sacro casco” jest śmierć. Chociaż nie po raz pierwszy „śmierć pozuje do zdjęć” u Brzoski. Tutaj jednak jest to fakt nie tyle nieuchronny, co humorystyczny. Nie jest to bynajmniej śmiech na całe gardło, raczej czarny humor rodem z Monty Pytona. W wierszu „Lato, lato” otwierającym tomik „Sacro casco” podmiot liryczny nieoczekiwanie sam staje się śmiercią, gdy pojawia się nad umierającą babcią w czarnym T-shircie. Mówi: „jestem martwy/ze śmiercią na karku/ lub raczej na sobie) /w przyciasnym grobie”. W kolejnych wierszach bohater niestety ożywa – szkoda, bo perspektywa umarlaka mogłaby być interesująca. Co wcale nie znaczy, że Brzoska nie jest kreatywny w opracowaniu tego motywu. Autor wierszy podejrzanych zauważa śmierć tam, gdzie byśmy się jej nie spodziewali, wyciąga ją jak królika z kapelusza, bazując na dwuznaczności słów i zdań. Najciekawszym przykładem tego typu zabiegów jest wiersz „Po grabki”, który brzmi w całości następująco: „chodź, idziemy do piachu – mówi matka/do swojego synka”.

O ile wiersze Brzoski z poprzedniego tomiku były zaledwie „mocno podejrzane” to te z „Sacro casco” są już nieźle osadzone. I to dosłownie, gdyż autor często sięga w swoich poetyckich kompozycjach po obrazy zza krat. Rzeczywistość więzienna jest tutaj punktem wyjścia do wielu przemyśleń, jest bogata w opowieści, ale jednocześnie odtrąca i zniechęca („urlop zaczyna się w celi, za granicą/krat, dwa na dwa” – „Hostel celica”; „źle się siedzi, nie znając daty/wyjścia” – „Dating session”; „kościelne dzwony i sygnał karetki/podczas mszy, zza krat./cieszą się wszyscy/że zmartwychwstaną/że umiera pan” – „Pascha”). Chociaż czuje się pewien niedosyt w czerpaniu z tego pozbawionego wolności klimatu. Brakuje chociażby jednego grypsu, mocniej naszkicowanej sytuacji, wyraźniejszego kolorytu emocjonalnego.

Wojciech Brzoska proponuje czytelnikowi od paru dobrych lat poezję, która być może nie ocala, ale przynajmniej uprzyjemnia życie. Tak jest i tym razem. „Sacro casco” nie zaskakuje formalnie ani także tematycznie. Bóg, śmierć, miłość – motywy, po jakie sięga autor, zagrane są w większości z taką samą pasją, energią i stylem, co w poprzednich książkach. Nawet brak redaktora jest już tradycją.

Autor nie ryzykuje, nie zapuszcza się w zakazane rewiry języka, rozgląda się. Pisze tak, jakby robił zdjęcia na wojnie, z dystansu, za tarczą aparatu. Ale to chyba dobrze.
Wojciech Brzoska: „Sacro casco”. Mamiko, Nowa Ruda 2006.