ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 października 19 (67) / 2006

Anna Klamecka,

IMMUNIZOWANA NA ŚWIAT

A A A
„Fotografowanie nie jest po to, żeby dobrze się poczuć – ani dla fotografującego, ani dla fotografowanego” (P. Bosworth: „Diane Arbus. Biografia”, s. 261). Diane Arbus traktowała niektóre z sesji fotograficznych jako swoiste pojedynki. Jej celem było wydobycie tego najpilniej skrywanego oblicza... Gdy Lisette Model, jej przyjaciółka i nauczycielka, zapytała, co naprawdę ją interesuje, Arbus odpowiedziała, że chciałaby fotografować zło. Potrafiła być bezwzględna – dla uzyskania dobrego zdjęcia była gotowa niemal na wszystko. Miarę sukcesu stanowiła kontrowersyjność ujęcia. Arbus twierdziła, iż jako fotografka nauczyła się kłamać, wcielać w role bliskie osobom fotografowanym, tworząc złudne poczucie bezpieczeństwa. Poza taka umożliwiała jej zatajenie własnej tożsamości, prowadzenie zakamuflowanej walki z własnymi lękami i ograniczeniami. Niemożliwe jest pozyskanie „na wyłączność”, zawłaszczenie obrazu utrwalonego w fotografii. Arbus miała tę świadomość, mówiąc: „mogłabym zadzwonić do jakiegoś dobrego fotografa i powiedzieć: ‘Może sfotografowałbyś to czy tamto..?’ Naprawdę myślę, że moje zdjęcia potrzebne są tylko mnie” (s. 289).

Diane Arbus, genialne dziecko, córka Davida i Gertrude Nemerovów, potentatów przemysłu odzieżowego. W prezencie ślubnym otrzymała służącą oraz najnowszą kolekcję ubrań rodzinnej firmy Russeks. Był to jednak, jak się szybko okazało, kres rodzicielskiej hojności. Mimo iż Nemerovowie byli świadomi kłopotów finansowych Allana i Diane, nie udzielali im pomocy. Diane była niezrealizowaną pisarką, Allan marzył o karierze aktorskiej. Rozpoczęli jednak od wspólnego fotografowania mody. W tym okresie Diane była przede wszystkim żoną i matką, i choć wyboru dokonała świadomie, rola ta często napawała ją przerażeniem. Hilda Belle wspomina, że wyznała jej kiedyś: „Gdy patrzę na moje dziecko, robi mi się dziwnie” (s. 83). Koniec „Arbus Studio” okazał się także końcem związku Arbusów. Diane rozpoczyna samodzielne wędrówki z aparatem w poszukiwaniu inspiracji. Wiecznie nieobecna myślami, podobno nigdy nie była pewna czy dobrze „załadowała” film do aparatu.

Obszarem jej „fotograficznych penetracji stały się tanie hotele na Broadwayu, burdele, nocne kluby Chinatown. Penetracji, które bezwzględnie obnażają zepchnięte na margines tematy, postacie, od których większość ówczesnych odwróciłoby wzrok… Lady Olga – kobieta z brodą, nudyści, transwestyci… Arbus fascynowała się freakami, jako ludźmi, którzy urodzili się z traumą. Przywoływała tezę Edith Sitwell, autorki „English Eccentrics”, mówiącą, że „zajmowanie się ekscentrykami jest lekiem na melancholię – sposobem odróżnienia człowieka od Bestii” (s. 196). Swoim narzędziem w tej walce uczyniła aparat fotograficzny, lecz jej melancholia okazała się zbyt silna...

Wydaje się, że tym, co najsilniej ukształtowało ją jako artystkę, była świadomość istnienia nieusuwalnej granicy, którą dostrzegła już w dzieciństwie: „Zawsze miałam bony. Do siódmego roku życia miałam jedną, którą naprawdę kochałam. Po niej była cała rzesza takich, których nienawidziłam. Pamiętam, jak chodziłyśmy do parku – ja i ta moja bona, którą kochałam – lubiłam… Chodziłyśmy nad osuszony staw, na dole były slumsy. Potem opowiadałam o tym wiele razy, ale nie znalazłam nikogo, kto pamiętałby te budy, wreszcie ktoś z Museum of the City of New York powiedział, że tak, że były tam slumsy. Niewyraźne wspomnienie, ale utkwiło mi mocno w pamięci. Trzymałam swoją bonę za rękę i patrzyłam na inny świat. Przez całe lata czułam się ‘zwolniona od rzeczywistości’. Zwolniona, immunizowana na świat. Myśl, że nie mogłabym zejść na dół… że istnieje taka ogromna przepaść. Uczę się tego wciąż na nowo… różnica między biednymi i bogatymi. Fascynuje mnie, jak ludzie zaczynają, bo to kształtuje ich stosunek do pieniędzy i całej reszty…” (s. 288).

Ta świadomość wyznaczyła kierunek fotograficznych poszukiwań Arbus, które są próbą wyrwania się z idealnego świata, swoistego „szklanego klosza” wytworzonego przez jej rodzinę. Swoją twórczością nieustannie obnaża istniejącą granicę, prowokuje ją, by ukazać to, co zostało zepchnięte na margines, jako wprawiające w zakłopotanie swoją ułomnością. Diane Arbus doskonale wyczuwała specyficzną tajemnicę, która jest domeną fotografii i igrała z nią. Używając terminologii Barthes’a, można uznać Arbus za mistrzynię punctum. Jej fotografie mają w sobie przyciągającą magię. Nie wyczerpują się jedynie w niezwykłości fotografowanych postaci, ale uwodzą nas właśnie tym, czego nie jesteśmy w stanie nazwać, co wyczuwamy jedynie podskórnie.

Nie sposób pominąć Arbus, gdy myślimy o współczesnym kształcie fotografii. Zaskakująca jest więc jej swoista „instytucjonalna” nieobecność – w 2004 roku w Los Angeles County Museum of Art odbyła się retrospektywa jej fotografii, „Diane Arbus Revelations”. Pierwsza od czasu tej, która miała miejsce w 1972 roku w Nowym Jorku…

Książka Patricii Bosworth jest obiektywnym i bardzo zdystansowanym portretem artystki. Jest cenna także z tego względu, iż na polskim rynku wydawniczym jest to właściwie jedyna pozycja dotycząca Diane Arbus. Autorka powstrzymuje się od wartościowania, koncentrując się na detalach. Musimy jednak mieć świadomość, że (choć konieczna), jest to właściwie „niechciana biografia”, niechciana opowieść o życiu, które może przesłonić to, co najbardziej istotne – twórczość. Przy zbieraniu materiałów Bosworth spotkała się z odmową współpracy ze strony rodziny artystki. Dlatego też, zachęcając do lektury, przede wszystkim odsyłam do obejrzenia fotografii autorstwa Diane Arbus. Nie ulega bowiem wątpliwości, iż „dzieło mówi samo za siebie”.
Patricia Bosworth: „Diane Arbus. Biografia”. Przeł. Ewa Mikina. Wydawnictwo WAB, Warszawa 2006.