MÓWIĘ, JAK JEST
A
A
A
Fakt, że nowa książka poetycka Mariusza Grzebalskiego użyta została w ostatnim czasie jako oręż w kolejnym już zrywie przeciwko „poezji niezrozumiałej”, sprawującej despotyczne rządy w polskiej literaturze i w okrutny sposób represjonującej człowieka, jego wrażliwość a także skłonność do wzruszeń, nie powinien chyba wpływać na recepcję wierszy uznanego już przecież, debiutującego dokładnie dwadzieścia lat temu, poznańskiego poety. Dlatego właśnie o tomie „W innych okolicznościach”, wydanym nakładem EMG, chciałbym pisać, nie skupiając się przesadnie na kontekście, w jakim osadził go, w celu realizacji własnych partykularnych interesów, Andrzej Franaszek w swoim artykule, któremu i tak poświęcono już dużo – nie mogę oprzeć się wrażeniu, że za dużo – uwagi.
„Wszystko opiera się na uważności” – pisze Grzebalski w incipicie wiersza „Trzecia opowieść poranna”: zdaje się, że właśnie ta kategoria dominuje w najnowszych wierszach autora „Ulicy Gnostyckiej” (a może nie tyle dominuje, co podskórnie wyczuwana jest przez czytelnika jako pozwalająca na rozpoczęcie procesu twórczego: „uważność” zawsze poprzedza wiersz), choć gdy przyjrzymy się dokładniej jego twórczości, zauważyć będziemy mogli, że zalążki takiej „antyautystycznej” strategii twórczej, opartej na niekłamanym zainteresowaniu tym, co „na zewnątrz”, na precyzyjnym przyglądaniu się rzeczywistości ze wszystkimi jej drobiazgami, występują już w debiutanckim „Negatywie” z roku 1994 (w utworze „Raz jeszcze” pojawiła się tam na przykład fraza: „Patrzę na mężczyznę za szybą, / w skórzanym płaszczu, z kołnierzem na sztorc – / kogoś mi przypomina”).
Z czasem oczywiście ta koncentracja na postrzeganym detalu stopniowo krystalizuje się, staje się coraz bardziej wyrazista, coraz szczelniej wypełnia teksty twórcy „Drugiego dotknięcia”, nigdy jednak nie staje się ona rozumianą literalnie „obsesją” podmiotu lirycznego: perspektywa obserwatora nie jest tu motywowana ani desperacką ucieczką od „ja”, ani jakimś chorobowym, wojerystycznym impulsem, który czyniłby obserwację manią zniewalającą bohatera tych wierszy. Wynika ona w pewnym stopniu – choć brzmi to banalnie – z bezinteresownego zwrócenia się ku światu, ale być może także z niezbywalnej potrzeby pochłaniania kolejnych historii – bo każdy niemal wiersz Grzebalskiego odczuwamy jako potencjalny fragment ukrytej, i właśnie przez to absorbującej, narracji – i z przyjemności, jaką daje ich rekonstruowanie na podstawie dostępnych podmiotowi „tu i teraz” drobin, odłamków i strzępów. Takimi „resztkami” są choćby tytułowe „Torby”, pełne „nieoclonych fajek” i „lipnej bielizny”, zniszczone, mokre od deszczu, przewożone „na rozklekotanych wózkach handlarzy”.
Nie byłoby chyba przesadną uznanie, że silnie obecne u polskiego twórcy zamiłowanie do wnikliwego i „czułego” patrzenia „na zewnątrz” wyrasta w pewnym sensie z – zawsze zwróconej w stronę „konkretu” i zawsze poświęcającej pełną uwagę człowiekowi – poezji Williama Carlosa Williamsa (lub również tworzących pod jego wpływem obiektywistów: Louisa Zukovsky'ego, Charlesa Reznikoffa), co widać choćby w sposobie, w jaki Grzebalski opisuje „Podstarzałe mewki, / rozglądające się nerwowo/ o czwartej nad ranem / po barze na dworcu / we Wrocławiu” („Fakty po raz pierwszy, fakty po raz drugi”). Podmiot Grzebalskiego, który przeprasza jarzębinę za to, że nie zauważył, jak źle obeszła się z nią zima („Trzecia opowieść poranna”), nazywa siebie „osłem”, bo zaniedbał w sobie tę samą „uważność”, która pozwala dostrzec, jak „wiele zależy od czerwonej taczki”: „uważność”, która umożliwia zaistnienie świeckiej epifanii, będącej w takim ujęciu istotą poezji. Zdaje się, że z Williamsem autor „Niepiosenek” pogrywa zresztą w jeszcze bardziej bezpośredni sposób, gdy pisze o szklance wody: „Zapomniałem o niej wczoraj wieczorem / i zostawiłem na stole w kuchni, rano woda była taka zimna!” („W teatrze”).
W drugiej połowie XIX wieku, w słynnym „Kryzysie wiersza” Stéphane Mallarmé pisał o „dziele czystym”, w którym znikać miałaby wypowiedź poety, ten bowiem oddawałby „pierwszeństwo słowom, pobudzonym zderzeniem swojej odmienności […]” (zob. S. Mallarmé: „Wariacje na pewien temat”. Przeł. E.D. Żółkiewska. W: tegoż: „Wybór poezji”. Red. A. Ważyk, Warszawa 1980). Taka koncepcja poezji, w której słowa jedynie „roziskrzają się […] wzajemnymi odblaskami […]” – czy, mówiąc słowami zaczerpniętymi z utworu Grzebalskiego, „przeglądają się w sobie” – jest poznańskiemu twórcy jak najbardziej odległa, czemu jasno daje on wyraz w jednym z najbardziej charakterystycznych tekstów z całego tomu, zatytułowanym „Przegląd prasy”. Wiersz według Grzebalskiego ma być prosty i użyteczny, na dawać ciepło i schronienie, bo ma być jak „bluza z kapturem” – ale bez kieszeni, które można by wypchać byle czym. Taka strategia poetycka niesie oczywiście ze sobą „wyrzeczenie się pustego estetyzmu” – jaki, rzekomo, uprawiają w swoich „przegadanych wierszach” rówieśnicy autora „Negatywu” – na rzecz naturalności i autentyzmu, osiąganych dzięki, zredukowanemu jedynie do niezbędnych słów, „uważnemu” opisowi rzeczywistości. Dlatego właśnie „W innych okolicznościach” poprzedzone zostało mottem pochodzącym z wiersza Bertolda Brechta, w którym padają słowa: „Kiedy mówię, jak jest / Każdemu musi po prostu pęknąć serce” (przeł. Piotr Sommer).
Nie jest oczywiście tak, że podmiot liryczny Grzebalskiego nie dostrzega przepaści między „słowem” i „rzeczą”: przepaść ta po prostu nie jest mu na rękę („Słowa jak insekty nad świeżą ranką sensu” – poeta pisał już w „Niepiosenkach”) – w przeciwieństwie do jego „przegadanych rówieśników”, którzy dawno ją zaakceptowali i dziś często czynią z niej atut swojej twórczości – i dlatego w geście kreacji, w geście pozwalającym na zaaranżowanie „autentyzmu”, podmiot ów stwarza pozory, że została ona zasypana. Czyni to z sukcesem, dzięki czemu „prostota” Grzebalskiego wcale nie jest bardziej naiwna czy artystycznie mniej interesująca niż proponowane przez innych twórców estetyczne eksperymenty z błyskającymi jak fajerwerki „sensami”. Nic nie jest w stanie uzasadnić – na co trafnie zwracała uwagę we wstępie do „Wielkich wygranych” Anna Kałuża (zob. tejże: „Wielkie wygrane. Wspólne sprawy poezji, krytyki i estetyki”. Mikołów 2011) – dlaczego wiersz „bezpośredni”, rozumiany jako taki, w którym referencyjna praca języka zostaje zasłonięta, miałby być z góry uznany za gorszy lub lepszy niż wiersz swobodnie igrający z procesem „znaczenia”.
Poeta nie zapomina rzecz jasna o tym, że wiersze robi się ze słów, a nie z myśli – dowodem tego może być choćby i to, że w jego nowym tomie z tekstu pod tytułem „Tak” – opublikowanego wcześniej w zbiorze „Kronika zakłóceń,” już w roku 2010 – wypadł zwrot „córciu”, wyraźnie wskazujący adresatkę lirycznej wypowiedzi. Poprawiona wersja krótkiego utworu („Długopis, wyjęty z twojego piórnika, / to wiosło, dzięki któremu wciąż płynę”) naznaczona jest większą wieloznacznością, słowa zyskały więc nieco więcej „luzu”, dzięki czemu intensywniejsze są iskry wywołane ich „wzajemnymi odblaskami”. Nie zarzucam rzecz jasna Grzebalskiemu niekonsekwencji: zwracam jedynie uwagę, iż postulowany przez niego zwrot ku „naturalności”, jego poruszające „mówienie, jak jest”, nie jest – jak chcieliby niektórzy – odrzuceniem konwencji, ale jedną z wielu konwencji – w dobrym wykonaniu równie atrakcyjnych.
„Wszystko opiera się na uważności” – pisze Grzebalski w incipicie wiersza „Trzecia opowieść poranna”: zdaje się, że właśnie ta kategoria dominuje w najnowszych wierszach autora „Ulicy Gnostyckiej” (a może nie tyle dominuje, co podskórnie wyczuwana jest przez czytelnika jako pozwalająca na rozpoczęcie procesu twórczego: „uważność” zawsze poprzedza wiersz), choć gdy przyjrzymy się dokładniej jego twórczości, zauważyć będziemy mogli, że zalążki takiej „antyautystycznej” strategii twórczej, opartej na niekłamanym zainteresowaniu tym, co „na zewnątrz”, na precyzyjnym przyglądaniu się rzeczywistości ze wszystkimi jej drobiazgami, występują już w debiutanckim „Negatywie” z roku 1994 (w utworze „Raz jeszcze” pojawiła się tam na przykład fraza: „Patrzę na mężczyznę za szybą, / w skórzanym płaszczu, z kołnierzem na sztorc – / kogoś mi przypomina”).
Z czasem oczywiście ta koncentracja na postrzeganym detalu stopniowo krystalizuje się, staje się coraz bardziej wyrazista, coraz szczelniej wypełnia teksty twórcy „Drugiego dotknięcia”, nigdy jednak nie staje się ona rozumianą literalnie „obsesją” podmiotu lirycznego: perspektywa obserwatora nie jest tu motywowana ani desperacką ucieczką od „ja”, ani jakimś chorobowym, wojerystycznym impulsem, który czyniłby obserwację manią zniewalającą bohatera tych wierszy. Wynika ona w pewnym stopniu – choć brzmi to banalnie – z bezinteresownego zwrócenia się ku światu, ale być może także z niezbywalnej potrzeby pochłaniania kolejnych historii – bo każdy niemal wiersz Grzebalskiego odczuwamy jako potencjalny fragment ukrytej, i właśnie przez to absorbującej, narracji – i z przyjemności, jaką daje ich rekonstruowanie na podstawie dostępnych podmiotowi „tu i teraz” drobin, odłamków i strzępów. Takimi „resztkami” są choćby tytułowe „Torby”, pełne „nieoclonych fajek” i „lipnej bielizny”, zniszczone, mokre od deszczu, przewożone „na rozklekotanych wózkach handlarzy”.
Nie byłoby chyba przesadną uznanie, że silnie obecne u polskiego twórcy zamiłowanie do wnikliwego i „czułego” patrzenia „na zewnątrz” wyrasta w pewnym sensie z – zawsze zwróconej w stronę „konkretu” i zawsze poświęcającej pełną uwagę człowiekowi – poezji Williama Carlosa Williamsa (lub również tworzących pod jego wpływem obiektywistów: Louisa Zukovsky'ego, Charlesa Reznikoffa), co widać choćby w sposobie, w jaki Grzebalski opisuje „Podstarzałe mewki, / rozglądające się nerwowo/ o czwartej nad ranem / po barze na dworcu / we Wrocławiu” („Fakty po raz pierwszy, fakty po raz drugi”). Podmiot Grzebalskiego, który przeprasza jarzębinę za to, że nie zauważył, jak źle obeszła się z nią zima („Trzecia opowieść poranna”), nazywa siebie „osłem”, bo zaniedbał w sobie tę samą „uważność”, która pozwala dostrzec, jak „wiele zależy od czerwonej taczki”: „uważność”, która umożliwia zaistnienie świeckiej epifanii, będącej w takim ujęciu istotą poezji. Zdaje się, że z Williamsem autor „Niepiosenek” pogrywa zresztą w jeszcze bardziej bezpośredni sposób, gdy pisze o szklance wody: „Zapomniałem o niej wczoraj wieczorem / i zostawiłem na stole w kuchni, rano woda była taka zimna!” („W teatrze”).
W drugiej połowie XIX wieku, w słynnym „Kryzysie wiersza” Stéphane Mallarmé pisał o „dziele czystym”, w którym znikać miałaby wypowiedź poety, ten bowiem oddawałby „pierwszeństwo słowom, pobudzonym zderzeniem swojej odmienności […]” (zob. S. Mallarmé: „Wariacje na pewien temat”. Przeł. E.D. Żółkiewska. W: tegoż: „Wybór poezji”. Red. A. Ważyk, Warszawa 1980). Taka koncepcja poezji, w której słowa jedynie „roziskrzają się […] wzajemnymi odblaskami […]” – czy, mówiąc słowami zaczerpniętymi z utworu Grzebalskiego, „przeglądają się w sobie” – jest poznańskiemu twórcy jak najbardziej odległa, czemu jasno daje on wyraz w jednym z najbardziej charakterystycznych tekstów z całego tomu, zatytułowanym „Przegląd prasy”. Wiersz według Grzebalskiego ma być prosty i użyteczny, na dawać ciepło i schronienie, bo ma być jak „bluza z kapturem” – ale bez kieszeni, które można by wypchać byle czym. Taka strategia poetycka niesie oczywiście ze sobą „wyrzeczenie się pustego estetyzmu” – jaki, rzekomo, uprawiają w swoich „przegadanych wierszach” rówieśnicy autora „Negatywu” – na rzecz naturalności i autentyzmu, osiąganych dzięki, zredukowanemu jedynie do niezbędnych słów, „uważnemu” opisowi rzeczywistości. Dlatego właśnie „W innych okolicznościach” poprzedzone zostało mottem pochodzącym z wiersza Bertolda Brechta, w którym padają słowa: „Kiedy mówię, jak jest / Każdemu musi po prostu pęknąć serce” (przeł. Piotr Sommer).
Nie jest oczywiście tak, że podmiot liryczny Grzebalskiego nie dostrzega przepaści między „słowem” i „rzeczą”: przepaść ta po prostu nie jest mu na rękę („Słowa jak insekty nad świeżą ranką sensu” – poeta pisał już w „Niepiosenkach”) – w przeciwieństwie do jego „przegadanych rówieśników”, którzy dawno ją zaakceptowali i dziś często czynią z niej atut swojej twórczości – i dlatego w geście kreacji, w geście pozwalającym na zaaranżowanie „autentyzmu”, podmiot ów stwarza pozory, że została ona zasypana. Czyni to z sukcesem, dzięki czemu „prostota” Grzebalskiego wcale nie jest bardziej naiwna czy artystycznie mniej interesująca niż proponowane przez innych twórców estetyczne eksperymenty z błyskającymi jak fajerwerki „sensami”. Nic nie jest w stanie uzasadnić – na co trafnie zwracała uwagę we wstępie do „Wielkich wygranych” Anna Kałuża (zob. tejże: „Wielkie wygrane. Wspólne sprawy poezji, krytyki i estetyki”. Mikołów 2011) – dlaczego wiersz „bezpośredni”, rozumiany jako taki, w którym referencyjna praca języka zostaje zasłonięta, miałby być z góry uznany za gorszy lub lepszy niż wiersz swobodnie igrający z procesem „znaczenia”.
Poeta nie zapomina rzecz jasna o tym, że wiersze robi się ze słów, a nie z myśli – dowodem tego może być choćby i to, że w jego nowym tomie z tekstu pod tytułem „Tak” – opublikowanego wcześniej w zbiorze „Kronika zakłóceń,” już w roku 2010 – wypadł zwrot „córciu”, wyraźnie wskazujący adresatkę lirycznej wypowiedzi. Poprawiona wersja krótkiego utworu („Długopis, wyjęty z twojego piórnika, / to wiosło, dzięki któremu wciąż płynę”) naznaczona jest większą wieloznacznością, słowa zyskały więc nieco więcej „luzu”, dzięki czemu intensywniejsze są iskry wywołane ich „wzajemnymi odblaskami”. Nie zarzucam rzecz jasna Grzebalskiemu niekonsekwencji: zwracam jedynie uwagę, iż postulowany przez niego zwrot ku „naturalności”, jego poruszające „mówienie, jak jest”, nie jest – jak chcieliby niektórzy – odrzuceniem konwencji, ale jedną z wielu konwencji – w dobrym wykonaniu równie atrakcyjnych.
Mariusz Grzebalski: „W innych okolicznościach”. Wydawnictwo EMG. Kraków 2013.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |