ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 czerwca 12 (252) / 2014

Michał Chudoliński,

ZŁE WIEDŹMY, ZRANIONE MATKI

A A A
Dwugłos o „Czarownicy”
„Czarownica” to nie tylko odbrązowiona reinterpretacja baśni braci Grimm, rehabilitująca tytułową łotrzycę. Ambicje Disneya sięgają o wiele dalej – ukazując znane bajki z nietypowej strony, chcą nadać im nowe znaczenie, odnoszące się do obecnych czasów. Szkoda tylko, że na aspiracjach się kończy, a ostateczny efekt jest nieszczególny. Jednocześnie trzeba przyznać, że fani Angeliny Jolie i ładnych plenerów nie będą raczej zawiedzeni.

Choć film jest wyświetlany od niedawna w kinach, to przymierzano się do jego realizacji od dłuższego czasu. Już trzy lata wcześniej w wytwórni Disneya skojarzono fizjonomię Angeliny Jolie z femme fatale przewijającą się w animacji o Śpiącej Królewnie z 1959 roku, zaprojektowaną przez legendarnego rysownika Marca Davisa. Reżyserią filmu o Diabolinie miał się zająć sam Tim Burton, który w tamtym czasie zrealizował pochmurną, osowiałą interpretację przygód Alicji w Krainie Czarów. Mimo iż autor „Jeźdźca bez głowy” pracował nad scenariuszem ukazującym genezę podłej wiedźmy, to ostatecznie nie zaangażował się całkowicie w realizację filmu, co większość widzów i wielbicieli wytwórni po „Alicji…” przyjęła z ulgą.

Disney, chcąc zachować rozmach burtonowskiej wizji, ale jednocześnie nadać jej znacznego wigoru i radości, zdecydował się oddać reżyserię „Czarownicy” scenografowi Robertowi Strombergowi. Oprócz prac nad „Alicją…”, ma on na koncie spektakularną oprawę dla „Oza Wielkiego i Potężnego”, swego czasu zapierającą wręcz dech w piersiach. Naistotniejszy był jednakże udział samej Jolie, bez której prace nad filmem nie miałyby większego sensu. Aktorka była kluczowym elementem produkcji. Pomimo nieobecności Burtona na planie, gwiazda zgodziła się na udział w filmie. Mimo iż ponoć nie wychowywała się na animacjach Disneya, to w wielu rozmowach wspomina, że rozumie drogę, jaką musiała przebyć jej (anty)bohaterka. Jolie cały swój emocjonalny bagaż przekłada na kreację Czarownicy, co czuć od pierwszych chwil obecności głównej, dojrzałej już, bohaterki na ekranie.

Nie ma co owijać w bawełnę – Angelina Jolie kradnie show od początku do końca, stanowiąc największą zaletę filmu. Myli się jednak ten, kto sądzi, że aktorka odgrywa rolę Diaboliny znanej z klasycznej animacji Walta Disneya. Filmowa czarownica różni się od tej animowanej tym, że nie jest wyrachowana ani bezwzględna. Nie pastwi się nad nikim dla samej radości zadawania bólu. Jest raczej „zmiękczoną” femme fatale, istotą magiczną unieszczęśliwioną przez ludzi i szukającą możliwości rewanżu. Wynika to zresztą z fabuły – poznajemy pochodzenie tytułowej wiedźmy i odkrywamy powody, dla których przeszła na „ciemną stronę mocy”, znęcając się następnie nad królem Stefanem i jego Bogu ducha winną córeczką. Film jest zasadniczo odromantycznioną (tylko pozornie) baśnią, prowadzoną wedle intrygującego zamysłu. Zło nie wynika tutaj z pustki, braku dobra. Twórcy wychodzą z założenia, że nikt nie jest przeniknięty złem od narodzin. Zło to wynik nagle wyrządzonej krzywdy, wobec której nie ma obrony i z którą los pozostawia nas samych.

Wstępna koncepcja była co najmniej ciekawa i usprawiedliwiała zachcianki chciwych producentów, którzy w zasadzie zrealizowali ten film tylko dlatego, że pewnego razu podczas burzy mózgów ktoś przyrównał Angelinę Jolie do animowanej Czarownicy. Wyczuwa się ponadto, że ekipa czytała stosowną literaturę psychoanalityczną, chociażby Bruno Bettelheima, jak i przejrzała starsze wersje baśni o Śpiącej Królewnie, o wiele brutalniejsze i dosadniejsze w wymowie od aranżacji Grimmów. Wymyślona w „Czarownicy” historia nie jest już tylko przypowieścią o trudach osiągania psychicznej harmonii oraz dojrzałości płciowej, o czym możemy dowiedzieć się z „Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach baśni”. To już mroczna baśń o poniżonej kobiecie przenoszącej swoją gorycz i cierpienie na dziewczynkę, nieświadomie podtrzymującą relacje patriarchalne. Prawdziwym „złym” jest tutaj król Stefan, niszczący kobiety swym obłędem, żądzą władzy oraz kontroli. Widz przekona się, że to przez niego główna bohaterka stała się posepną babą jagą, wprowadzając w opresję inną kobietę, przyszłą Królewnę naznaczoną klątwą.

Do pewnego momentu ciekawie się ogląda, jak Czarownica potajemnie odgrywa przybraną matkę przyszłej Królewny, napawając się zemstą, która ziści się, gdy dziecko przeistoczy się w pannę. Czar pryska, gdy w łotrzycy odgrywanej przez Jolie budzą się ludzkie odruchy. Zaczyna się ona wtedy szamotać i w efekcie wewnętrznej szarpaniny podejmuje chaotyczne decyzje, które dla świata przedstawionego w filmie mają co prawda sens, ale w rzeczywistości są zupełnie nieprawdopodobne. Gorycz miesza się bowiem w pewnym momencie z przesłodzoną tonacją i tandetą zauważalną czy to w scenerii, czy to w grze drugoplanowej obsady. Weźmy za przykład dobre wróżki, których przesadna dobroć i niesforność nie są wcale zabawne, a raczej infantylnie głupie, manieryczne. Błędem było przenoszenie ich ze środowiska CGI do świata realnego i z powrotem, albowiem to jeszcze bardziej spotęgowało ich pompierski charakter. Takich potknięć i niewykorzystanych potencjałów jest niestety więcej: wystarczy wspomnieć o żonie króla Stefana, pojawiającej się w zaledwie jednej scenie filmu albo o samej Królewnie, wychodzącej tutaj na iście słodką idiotkę z objawami autyzmu. Te niedoskonałości, włącznie z blockbusterowymi pewniakami typu „finalna, epicka walka dobra ze złem” i zakończeniem (najlepiej jak najbardziej sztampowym i do cna pozytywnym), przesłaniają główne przesłanie historii – pojednanie matki i córki, pomimo wyrządzonego bólu i tajemnic, może być okazem miłości wyrywającym nie tyle z letargu, co z dyktatu szowinistów, trakujących kobiety jak środek do celu.

Twórcy nie do końca wiedzieli, co chcą zrobić, dlatego ich film cierpi na brak własnej tożsamości i konsekwentnie prowadzonego klimatu. Dokładając do tego słodko-kwaśny kicz, momenty spalonego komizmu, standardowe fajerwerki pod koniec i płytki happy end, otrzymujemy zaledwie średnią produkcję. Niemniej ten nieco sztuczny świat odmitlogizowanej baśni przetrwa za sprawą Angeliny Jolie. „Czarownica” jest niczym miłosna pocztówka Disneya adresowana specjalnie i tylko do niej. Jest wyrazem uwielbienia dla jej talentu i spełnieniem marzeń włodarzy korporacji kreującej nasze sny. W tym sensie, jako produkcja jednej aktorki, film sprawdza się nadzwyczaj dobrze, choć należy go traktować raczej jako ciekawostkę. W gruncie rzeczy dopiero po obejrzeniu kolejnej wersji „Kopciuszka” będziemy mogli powiedzieć, czy mamy do czynienia z nowym nurtem filmów w wytwórni Disneya.
„Czarownica” („Maleficent”). Reżyseria: Robert Stromberg. Scenariusz: Linda Woolverton. Obsada: Angelina Jolie, Elle Fanning, Sam Riley, Imelda Staunton i in. Gatunek: fantasy / familijny. Produkcja: USA 2014, 97 min.