
INSPIROWANE 'MIASTECZKIEM TWIN PEAKS'
A
A
A
Marta Mizuro – wrocławska dziennikarka, krytyczka literacka i pisarka, umieściła akcję „Cichej przystani” w Łagowie Lubuskim. Jak stwierdza na tak zwanej „czwartej stronie okładki”: „Nie potrafię do końca wytłumaczyć, dlaczego tę ponurą historię osadziłam w miejscu, do którego co roku z radością wracam. Ale też w żadnym innym miejscu nie czuję takiej bliskości śmierci”. Warto zaznaczyć, że podobne odczucia towarzyszyły Jarosławowi Iwaszkiewiczowi, gdy w 1957 roku odwiedził Łagów. W swoim dzienniku autor „Panien z Wilka” zanotował: „Tu mi jest tak fantastycznie dobrze, bo fantastycznie wszystko jedno. W tej obojętności można wjechać w śmierć jak w cichą przystań”.
Narratorką powieści Mizuro jest Zuzanna Bylińska – trzydziestosześcioletnia prokuratorka z Wrocławia, która zostaje wysłana na przymusowy urlop jako osoba zbyt zaangażowana emocjonalnie w aktualnie prowadzoną sprawę. Rozgoryczona postanawia na kilka tygodni wyjechać do Łagowa. Wybór miejsca nie jest przypadkowy – to właśnie tu przez lata przyjeżdżała jej najlepsza przyjaciółka Basia Wiber, która nieoczekiwanie utonęła w jednym z tamtejszych głębokich jezior. Zuza, każdego roku odrzucająca propozycję wspólnego wakacyjnego wypadu, udaje się do Łagowa w ramach swoistej pokuty. Wynajmuje ten sam pokój, jaki zawsze zajmowała jej tragicznie zmarła przyjaciółka, poznaje uroki okolicy, oddaje błogiemu lenistwu, bawi się, zawiera nowe znajomości, pozwala sobie na flirty. Przekonuje się, że Łagów nie jest tak spokojnym miejscem, jak na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. Panują tu hipokryzja, bezsilność wobec ustalonych układów i obojętność na cudzą krzywdę (to narratorka – osoba z zewnątrz, spoza mikrokosmosu Łagowa – ze wszystkich sił stara się pomóc maltretowanej Dorocie). Z kolei mieszkańcy skrywają wiele mrocznych sekretów i wstydliwych grzechów różnego kalibru. Wkrótce Zuza zaczyna podejrzewać, że śmierć Basi – doskonałej pływaczki – nie była nieszczęśliwym wypadkiem. Gdy lokalną społecznością wstrząśnie nieoczekiwane samobójstwo młodego chłopaka, Bylińska przeprowadzi prywatne dochodzenie, narażając się na wielkie niebezpieczeństwo.
Niewątpliwym atutem „Cichej przystani” jest kreacja głównej bohaterki. Zuza jawi się jako ktoś silny, twardy i nieprzystępny. Ma dosyć krytyczne spojrzenie na świat, jest pełna złości, w relacjach z ludźmi zachowuje ostrożność, nie szczędzi innym ciętych ripost. Pobyt w Łagowie wiąże się dla niej ze zmianą trybu życia i oderwaniem od codziennych spraw. Czas płynie tu inaczej, jakby wolniej, a to pozwala na wsłuchanie się w siebie, rozliczenie z własnymi grzechami i traumami, odpowiedzenie sobie na trudne i niewygodne pytania. Narratorka w przypływie szczerości mówi: „Naprawdę, coś dziwnego działo się tu z czasem. Godziny jak z gumy a myśli nie dość, żeby je nimi zapełnić. (…) Kiwając się nerwowo, jakbym cierpiała na chorobę sierocą, doszłam do wniosku, że po prostu boję się zanurzyć w swoje posrane życie. (…) Nie wiem, zabrać się, zrobić coś. Powalczyć. A jeśli już jestem tutaj i nic mnie nie goni, obmyślić plan na przyszłość”. Niewątpliwie istotnym elementem w tym kontekście są łagowskie jeziora. Zuza, wchodząc do wody, nie tylko ucieka od frustracji, ale także zyskuje energię, niejako oczyszcza się, odradza na nowo. Paradoksalnie ta sama woda innym przynosi śmierć.
Co ważne, Marta Mizuro stopniowo odsłania inną twarz głównej bohaterki. Wrocławska prokuratorka w gruncie rzeczy jest osobą wrażliwą, niepewną, podatną na zranienia i niepozbieraną wewnętrznie (ma problem z samookreśleniem, choć boi się do tego przyznać). Śmierć Basi – oddanej, wyrozumiałej i zawsze skłonnej do pomocy – zupełnie pozbawiła ją oparcia, a także wpędziła w poczucie winy. Zuza zdaje sobie sprawę, że właściwie pasożytowała na tej znajomości, niewiele dając w zamian. Była skoncentrowana przede wszystkim na własnych cierpieniach, lekceważyła swoją przyjaciółkę i jej problemy. Ostatecznie powodowana lękiem dogłębnie zraniła Basię, uciekając od niej (a tym samym być może przekreśliła szanse na własne szczęście). Wizyta w Łagowie staje się formą odkupienia win. I szkoda tylko, że przedstawiając więź Zuzy i Basi, współautorka „Kogo kocham, kogo lubię” (powieść napisana razem z Robertem Ostaszewskim) nie poświęciła więcej miejsca tej drugiej. Basia jest niezwykle istotną postacią w „Cichej przystani”, ale można odnieść wrażenie, że pozostaje na drugim planie (czy może raczej – pojawia się w tle). Czytelnik poznaje tę bohaterkę tylko poprzez pojedyncze i dość ogólne wypowiedzi mieszkańców Łagowa. Narratorka praktycznie nie pozwala sobie na wspominanie, które zapewne uwiarygodniłyby ową niezwykłą więź, łączącą ją ze zmarłą przyjaciółką. Biorąc pod uwagę motywy i uczucia, jakie kierowały Zuzą, gdy udała się do Łagowa (odkupienie win), trzeba stwierdzić, że takie podejście nie jest przekonujące. Innymi słowy, myśli poświęcone Basi powinny narzucać się same, a w „Cichej przystani” jest ich stosunkowo niewiele. Warto zaznaczyć, że jedyna ukazana retrospekcja służy ujawnieniu złożoności relacji łączącej obie kobiety. To zarazem bodaj najbardziej przejmująca scena w całej książce.
Niewykorzystanie potencjału tkwiącego w postaci Basi Wiber jest niestety tylko jednym z mankamentów tej prozy. Największym błędem Mizuro wydaje się oddanie głosu Zuzannie – postaci intrygującej, ale raczej pozbawionej zdolności ciekawego opowiadania. Narracja zastosowana w „Cichej przystani” budzi skojarzenia z tą znaną z „Domu nad rozlewiskiem” Małgorzaty Kalicińskiej (niewykluczone, że nawiązanie do tego typu literatury stanowi świadomy, acz nieudany zabieg). Jest miałka, pozbawiona ikry, pełna kiepskich żartów i dłużyzn. Rozważania Zuzy rzadko pchają leniwie rozwijającą się akcję do przodu, nie służą budowaniu klimatu, a o samej bohaterce przeważnie niewiele mówią. Często to po prostu zlepek nieistotnych informacji. Oto przykłady: „Zasnęłam momentalnie. Do przytomności wróciłam po dobrych czterech godzinach. Kolejną przeleżałam, a potem poszłam popływać, bo zorientowałam się, że późnym popołudniem woda zupełnie się wygładza i jest ciepła jak z rana. Wyszłam z jeziora dopiero wtedy, gdy na palcach zmarszczyła mi się skóra. (…) Poczułam swędzenie na stopie i przypomniałam sobie, że nie kupiłam raida. Nagle coś zabrzęczało w górze. (…) Samolot? Nie. Zmrużyłam oczy i wpatrzyłam się w niebo. Wow, motolotnia! (…) Też bym sobie polatała. A póki co muszę na nóżkach do sklepu”, „Aż mi się chciało zaśpiewać »Ach jak przyjemnie«, jak w tym przedpotopowym filmie. Z Andrzejewską. Jadzią. Na drugim planie, bo według ichnich standardów to ona nie miała urody na pierwszą amantkę. (…) O co w tym klasycznym dziele chodziło, za diabła nie pamiętam”. Niektóre dialogi również są nadmiernie rozbudowane lub zwyczajnie niepotrzebne (jak rozmowa dwóch starszych pań o niebezpieczeństwie spotkania żmii w wodzie – zbyt długa, aby ją przytaczać na łamach niniejszego szkicu). Być może współautorka „Kogo kocham, kogo lubię” zamierzała oddać rozleniwienie charakterystyczne dla urlopu, ale to nie usprawiedliwia nijakości stylu oraz pustosłowia. Pewnym urozmaiceniem w narracji jest z pewnością drugi głos – maltretowanej fizycznie i psychicznie przez rodzinę Doroty. Jej monologi choć krótkie, są naprawdę poruszające, wprowadzają sporo dramatyzmu i stanowią dobry kontrapunkt dla nudnej opowieści Zuzanny.
Marta Mizuro nie ukrywa, że tworząc swą najnowszą powieść inspirowała się „Miasteczkiem Twin Peaks” Davida Lyncha. Rzeczywiście w „Cichej przystani” nie brakuje odniesień do tego kultowego amerykańskiego serialu. I u Lyncha, i u Mizuro akcję osadzono w niewielkiej miejscowości, gdzie czas jakby się zatrzymał, sielankowość jest tylko pozorna, a rzeczywistość ma swoją „tajną warstwę” (żeby odwołać się do słów jednego z książkowych bohaterów). Dochodzi do zbrodni i w obu przypadkach nieformalnego śledztwa podejmują się najlepsze przyjaciółki ofiar. Ponadto w tekście pojawiają się wzmianki o agencie Cooperze, słynnym Bobie czy Pieńkowej Damie (jej ciekawy odpowiednik można znaleźć w powieściowym Łagowie). Sama Zuzanna dość nachalnie informuje o wyżej wymienionych powiązaniach. To nie wygląda najlepiej, bo przypomina niezgrabnie wstawione do tekstu przypisy (wydaje się, że dostatecznie czytelną wskazówką jest informacja o inspiracji „Miasteczkiem…” zamieszczona na czwartej stronie okładki). Poza tym trzeba stwierdzić, że Marcie Mizuro niestety nie udało się oddać tajemniczości i grozy, które charakteryzuje amerykański serial. Trudno wzbudzić w czytelniku uczucie niepokoju, gdy powieść jest przegadana. Poza tym wszystkie nawiązania (z których jedynie część wymieniłem w niniejszym tekście) wydają się toporne, wprowadzone na siłę i słabo zintegrowane z całością. „Cicha przystań” z pewnością rozczaruje fanów Davida Lyncha. Niejeden z nich po lekturze pewnie stwierdzi tak jak Zuza: „Momentami naprawdę wnerwiało mnie to podrabiane Twin Peaks”. Zresztą najnowsza powieść Mizuro zawodzi również jako kryminał, nawet jeśli weźmie się pod uwagę współczesną elastyczność w obrębie tego gatunku. Właściwe śledztwo zaczyna się dosyć późno, zupełnie brak tu napięcia, a końcowa konfrontacja Zuzanny ze sprawcami makabrycznych zbrodni wypada blado i nieprzekonująco.
Wrocławska pisarka niewątpliwie miała dobry pomysł na mroczny kryminał osadzony w niewielkiej urokliwej miejscowości. Na uwagę zasługują niejednoznaczni bohaterowie, a także interesujące zobrazowanie układów panujących w zamkniętej społeczności czy dość zawikłana intryga. Jednak wszelkie atuty – z patronatem „Miasteczka Twin Peaks” włącznie – blakną w zderzeniu z karygodnie miałką narracją. Oby Marta Mizuro w swojej następnej powieści oddała głos komuś, kto potrafi ciekawie opowiadać i nie ma skłonności do popadania w słowotok.
Narratorką powieści Mizuro jest Zuzanna Bylińska – trzydziestosześcioletnia prokuratorka z Wrocławia, która zostaje wysłana na przymusowy urlop jako osoba zbyt zaangażowana emocjonalnie w aktualnie prowadzoną sprawę. Rozgoryczona postanawia na kilka tygodni wyjechać do Łagowa. Wybór miejsca nie jest przypadkowy – to właśnie tu przez lata przyjeżdżała jej najlepsza przyjaciółka Basia Wiber, która nieoczekiwanie utonęła w jednym z tamtejszych głębokich jezior. Zuza, każdego roku odrzucająca propozycję wspólnego wakacyjnego wypadu, udaje się do Łagowa w ramach swoistej pokuty. Wynajmuje ten sam pokój, jaki zawsze zajmowała jej tragicznie zmarła przyjaciółka, poznaje uroki okolicy, oddaje błogiemu lenistwu, bawi się, zawiera nowe znajomości, pozwala sobie na flirty. Przekonuje się, że Łagów nie jest tak spokojnym miejscem, jak na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. Panują tu hipokryzja, bezsilność wobec ustalonych układów i obojętność na cudzą krzywdę (to narratorka – osoba z zewnątrz, spoza mikrokosmosu Łagowa – ze wszystkich sił stara się pomóc maltretowanej Dorocie). Z kolei mieszkańcy skrywają wiele mrocznych sekretów i wstydliwych grzechów różnego kalibru. Wkrótce Zuza zaczyna podejrzewać, że śmierć Basi – doskonałej pływaczki – nie była nieszczęśliwym wypadkiem. Gdy lokalną społecznością wstrząśnie nieoczekiwane samobójstwo młodego chłopaka, Bylińska przeprowadzi prywatne dochodzenie, narażając się na wielkie niebezpieczeństwo.
Niewątpliwym atutem „Cichej przystani” jest kreacja głównej bohaterki. Zuza jawi się jako ktoś silny, twardy i nieprzystępny. Ma dosyć krytyczne spojrzenie na świat, jest pełna złości, w relacjach z ludźmi zachowuje ostrożność, nie szczędzi innym ciętych ripost. Pobyt w Łagowie wiąże się dla niej ze zmianą trybu życia i oderwaniem od codziennych spraw. Czas płynie tu inaczej, jakby wolniej, a to pozwala na wsłuchanie się w siebie, rozliczenie z własnymi grzechami i traumami, odpowiedzenie sobie na trudne i niewygodne pytania. Narratorka w przypływie szczerości mówi: „Naprawdę, coś dziwnego działo się tu z czasem. Godziny jak z gumy a myśli nie dość, żeby je nimi zapełnić. (…) Kiwając się nerwowo, jakbym cierpiała na chorobę sierocą, doszłam do wniosku, że po prostu boję się zanurzyć w swoje posrane życie. (…) Nie wiem, zabrać się, zrobić coś. Powalczyć. A jeśli już jestem tutaj i nic mnie nie goni, obmyślić plan na przyszłość”. Niewątpliwie istotnym elementem w tym kontekście są łagowskie jeziora. Zuza, wchodząc do wody, nie tylko ucieka od frustracji, ale także zyskuje energię, niejako oczyszcza się, odradza na nowo. Paradoksalnie ta sama woda innym przynosi śmierć.
Co ważne, Marta Mizuro stopniowo odsłania inną twarz głównej bohaterki. Wrocławska prokuratorka w gruncie rzeczy jest osobą wrażliwą, niepewną, podatną na zranienia i niepozbieraną wewnętrznie (ma problem z samookreśleniem, choć boi się do tego przyznać). Śmierć Basi – oddanej, wyrozumiałej i zawsze skłonnej do pomocy – zupełnie pozbawiła ją oparcia, a także wpędziła w poczucie winy. Zuza zdaje sobie sprawę, że właściwie pasożytowała na tej znajomości, niewiele dając w zamian. Była skoncentrowana przede wszystkim na własnych cierpieniach, lekceważyła swoją przyjaciółkę i jej problemy. Ostatecznie powodowana lękiem dogłębnie zraniła Basię, uciekając od niej (a tym samym być może przekreśliła szanse na własne szczęście). Wizyta w Łagowie staje się formą odkupienia win. I szkoda tylko, że przedstawiając więź Zuzy i Basi, współautorka „Kogo kocham, kogo lubię” (powieść napisana razem z Robertem Ostaszewskim) nie poświęciła więcej miejsca tej drugiej. Basia jest niezwykle istotną postacią w „Cichej przystani”, ale można odnieść wrażenie, że pozostaje na drugim planie (czy może raczej – pojawia się w tle). Czytelnik poznaje tę bohaterkę tylko poprzez pojedyncze i dość ogólne wypowiedzi mieszkańców Łagowa. Narratorka praktycznie nie pozwala sobie na wspominanie, które zapewne uwiarygodniłyby ową niezwykłą więź, łączącą ją ze zmarłą przyjaciółką. Biorąc pod uwagę motywy i uczucia, jakie kierowały Zuzą, gdy udała się do Łagowa (odkupienie win), trzeba stwierdzić, że takie podejście nie jest przekonujące. Innymi słowy, myśli poświęcone Basi powinny narzucać się same, a w „Cichej przystani” jest ich stosunkowo niewiele. Warto zaznaczyć, że jedyna ukazana retrospekcja służy ujawnieniu złożoności relacji łączącej obie kobiety. To zarazem bodaj najbardziej przejmująca scena w całej książce.
Niewykorzystanie potencjału tkwiącego w postaci Basi Wiber jest niestety tylko jednym z mankamentów tej prozy. Największym błędem Mizuro wydaje się oddanie głosu Zuzannie – postaci intrygującej, ale raczej pozbawionej zdolności ciekawego opowiadania. Narracja zastosowana w „Cichej przystani” budzi skojarzenia z tą znaną z „Domu nad rozlewiskiem” Małgorzaty Kalicińskiej (niewykluczone, że nawiązanie do tego typu literatury stanowi świadomy, acz nieudany zabieg). Jest miałka, pozbawiona ikry, pełna kiepskich żartów i dłużyzn. Rozważania Zuzy rzadko pchają leniwie rozwijającą się akcję do przodu, nie służą budowaniu klimatu, a o samej bohaterce przeważnie niewiele mówią. Często to po prostu zlepek nieistotnych informacji. Oto przykłady: „Zasnęłam momentalnie. Do przytomności wróciłam po dobrych czterech godzinach. Kolejną przeleżałam, a potem poszłam popływać, bo zorientowałam się, że późnym popołudniem woda zupełnie się wygładza i jest ciepła jak z rana. Wyszłam z jeziora dopiero wtedy, gdy na palcach zmarszczyła mi się skóra. (…) Poczułam swędzenie na stopie i przypomniałam sobie, że nie kupiłam raida. Nagle coś zabrzęczało w górze. (…) Samolot? Nie. Zmrużyłam oczy i wpatrzyłam się w niebo. Wow, motolotnia! (…) Też bym sobie polatała. A póki co muszę na nóżkach do sklepu”, „Aż mi się chciało zaśpiewać »Ach jak przyjemnie«, jak w tym przedpotopowym filmie. Z Andrzejewską. Jadzią. Na drugim planie, bo według ichnich standardów to ona nie miała urody na pierwszą amantkę. (…) O co w tym klasycznym dziele chodziło, za diabła nie pamiętam”. Niektóre dialogi również są nadmiernie rozbudowane lub zwyczajnie niepotrzebne (jak rozmowa dwóch starszych pań o niebezpieczeństwie spotkania żmii w wodzie – zbyt długa, aby ją przytaczać na łamach niniejszego szkicu). Być może współautorka „Kogo kocham, kogo lubię” zamierzała oddać rozleniwienie charakterystyczne dla urlopu, ale to nie usprawiedliwia nijakości stylu oraz pustosłowia. Pewnym urozmaiceniem w narracji jest z pewnością drugi głos – maltretowanej fizycznie i psychicznie przez rodzinę Doroty. Jej monologi choć krótkie, są naprawdę poruszające, wprowadzają sporo dramatyzmu i stanowią dobry kontrapunkt dla nudnej opowieści Zuzanny.
Marta Mizuro nie ukrywa, że tworząc swą najnowszą powieść inspirowała się „Miasteczkiem Twin Peaks” Davida Lyncha. Rzeczywiście w „Cichej przystani” nie brakuje odniesień do tego kultowego amerykańskiego serialu. I u Lyncha, i u Mizuro akcję osadzono w niewielkiej miejscowości, gdzie czas jakby się zatrzymał, sielankowość jest tylko pozorna, a rzeczywistość ma swoją „tajną warstwę” (żeby odwołać się do słów jednego z książkowych bohaterów). Dochodzi do zbrodni i w obu przypadkach nieformalnego śledztwa podejmują się najlepsze przyjaciółki ofiar. Ponadto w tekście pojawiają się wzmianki o agencie Cooperze, słynnym Bobie czy Pieńkowej Damie (jej ciekawy odpowiednik można znaleźć w powieściowym Łagowie). Sama Zuzanna dość nachalnie informuje o wyżej wymienionych powiązaniach. To nie wygląda najlepiej, bo przypomina niezgrabnie wstawione do tekstu przypisy (wydaje się, że dostatecznie czytelną wskazówką jest informacja o inspiracji „Miasteczkiem…” zamieszczona na czwartej stronie okładki). Poza tym trzeba stwierdzić, że Marcie Mizuro niestety nie udało się oddać tajemniczości i grozy, które charakteryzuje amerykański serial. Trudno wzbudzić w czytelniku uczucie niepokoju, gdy powieść jest przegadana. Poza tym wszystkie nawiązania (z których jedynie część wymieniłem w niniejszym tekście) wydają się toporne, wprowadzone na siłę i słabo zintegrowane z całością. „Cicha przystań” z pewnością rozczaruje fanów Davida Lyncha. Niejeden z nich po lekturze pewnie stwierdzi tak jak Zuza: „Momentami naprawdę wnerwiało mnie to podrabiane Twin Peaks”. Zresztą najnowsza powieść Mizuro zawodzi również jako kryminał, nawet jeśli weźmie się pod uwagę współczesną elastyczność w obrębie tego gatunku. Właściwe śledztwo zaczyna się dosyć późno, zupełnie brak tu napięcia, a końcowa konfrontacja Zuzanny ze sprawcami makabrycznych zbrodni wypada blado i nieprzekonująco.
Wrocławska pisarka niewątpliwie miała dobry pomysł na mroczny kryminał osadzony w niewielkiej urokliwej miejscowości. Na uwagę zasługują niejednoznaczni bohaterowie, a także interesujące zobrazowanie układów panujących w zamkniętej społeczności czy dość zawikłana intryga. Jednak wszelkie atuty – z patronatem „Miasteczka Twin Peaks” włącznie – blakną w zderzeniu z karygodnie miałką narracją. Oby Marta Mizuro w swojej następnej powieści oddała głos komuś, kto potrafi ciekawie opowiadać i nie ma skłonności do popadania w słowotok.
Marta Mizuro „Cicha przystań”. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2014 [seria: mroczna seria].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |