ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

sierpień 15-16 (255-256) / 2014

Przemysław Pieniążek,

SZUKAJĄC DRUGIEJ SZANSY (ZRODZONY W OGNIU / ROBOCOP)

A A A
Wydania DVD
Kameralny dramat sensacyjny „Zrodzony w ogniu” (2013) Scotta Coopera oraz „RoboCop” (2014) – wysokobudżetowy film SF w reżyserii José Padilhi – to dwa warianty kina rozrywkowego w doborowej obsadzie, poruszające kwestię forsowania granic jednostkowej wolności, utożsamianej z prawem wyboru własnego przeznaczenia.

Bohaterem pierwszego z dzieł jest Russell Baze (sugestywny Christian Bale), ciężko pracujący hutnik, który każdą wolną chwilę poświęca swojej dziewczynie, Lenie (poprawna Zoë Saldana) oraz opiece nad schorowanym ojcem. Protagonista stara się być także dobrym starszym bratem dla Rodneya (przekonujący Casey Affleck), który wkraczając do świata nielegalnych zakładów, błyskawicznie traci płynność finansową, zapożyczając się u zamieszanego w podejrzane sprawki Johna Petty’ego (niezawodny Willem Dafoe).

Jakby tego było mało, Russell staje się sprawcą śmiertelnego w skutkach wypadku drogowego, przez co trafia na kilka lat do więzienia. Wracając na łono społeczeństwa, bohater dowiaduje się o ciąży swojej (byłej już) ukochanej – aktualnie związanej z miejscowym komendantem policji, Wesleyem Barnesem (solidny Forest Whitaker); będzie jeszcze musiał wyrwać brata z rąk przestępców zajmujących się handlem narkotykami oraz organizacją nielegalnych walk bokserskich. Sytuacja dodatkowo komplikuje się, gdy Rodney zadziera z Harlanem DeGroatem (idealnie dobrany Woody Harrelson), górskim zabijaką trzymającym rękę na pulsie przestępczego półświatka.

Scenariusz Brada Ingelsby’ego, opatrzony tytułem „The Low Dweller”, początkowo miał posłużyć za kanwę filmu w reżyserii Ridleya Scotta z Leonardo DiCaprio w roli głównej, którzy ostatecznie przyjęli na siebie obowiązki współproducentów planowanego obrazu. Po licznych perturbacjach za sterami „Zrodzonego w ogniu” stanął Scott Cooper, wprowadzając do skryptu kilka zasadniczych wątków, takich jak trud dorastania na amerykańskiej prowincji oraz strata bliskiej osoby. Twórca „Szalonego serca” (2009) od samego początku widział w walijskim aktorze Christianie Bale’u (który na potrzeby roli nauczył się obsługiwać piec hutniczy) idealnego odtwórcę postaci chmurnego, lecz w gruncie rzeczy wrażliwego i skłonnego do największych poświęceń outsidera dochowującego wierności własnemu kodeksowi bez względu na cenę czy okoliczności.

Baze, prowadzący razem z wujem Geraldem (wyrazisty epizod Sama Sheparda) prywatne śledztwo w sprawie zaginięcia brata – okaleczonego emocjonalnie weterana z Afganistanu, desperacko próbującego wyrwać się z małomiasteczkowego tygla, jest skrajnym przeciwieństwem praworządnego funkcjonariusza Barnesa. Obdarzony misiowatą posturą oraz łagodną fizjonomią glina skrupulatnie przestrzega zawodowego etosu („Załatwię to, jak należy”), który pozornie przegrywa w konfrontacji z bezwzględnym prawem odwetu, nie będącym jednak w stanie przynieść Russellowi oczekiwanej satysfakcji.

Siłą tego brutalnego, choć dość zachowawczego w warstwie fabularnej dramatu jest, obok dobrego aktorstwa, warstwa wizualno-dźwiękowa. Nastrojowe kadry uchwycone w obiektywie Masanobu Takayanagiego ciekawie współgrają z pasażami skomponowanymi przez Dickona Hinchliffe’a, tworząc emocjonalną podbudowę minitraktatu o zawiłościach ludzkiej natury oraz cenie wolnej woli. Warto wspomnieć, że muzyczną klamrę „Zrodzonego w ogniu” wyznacza (jakże znaczący w kontekście wymowy filmu) utwór „Release” z repertuaru grupy Pearl Jam. Co ciekawe, Eddie Vedder napisał kilka piosenek specjalnie na potrzeby tej kameralnej produkcji, jednak reżyser stwierdził, że… są zbyt dobre. Bojąc się, iż utwory wokalisty legendarnego bandu odwrócą uwagę widzów od przedstawianej na ekranie historii, Scott Cooper zrezygnował z wykorzystania ich w swoim dziele. Trudno o bardziej transparentny przykład przysłowiowego strzelania do własnej bramki.

W nieco odmiennej sytuacji znalazł się reżyser José Padilha, który pracy nad swoim hollywoodzkim debiutem nie wspomina zbyt dobrze, przede wszystkim z powodu mocnego ograniczania przez producentów jego swobody artystycznej. Brazylijskiemu twórcy sporą popularność oraz uznanie krytyków przyniósł sensacyjny dyptyk „Elitarni” (2007-2010), budzący równocześnie zainteresowanie decydentów z Fabryki Snów osobą nietuzinkowego autora. Czujący się doskonale w konwencji policyjnych historii filmowiec wydawał się idealnym kandydatem do realizacji nowej wersji „RoboCopa” (1987), klasycznego dziś dreszczowca SF będącego przepustką do Hollywood dla innego obcokrajowca, Holendra Paula Verhoevena.

Przystępując do realizacji remake’u, przed którym od lat piętrzyły się organizacyjne problemy – pierwsze przymiarki do projektu zaczęły się już w 2005 roku – José Padilha zapowiedział, że nie zamierza bazować na scenariuszu Davida Selfa, mającego onegdaj posłużyć za kanwę superprodukcji Darrena Aronofsky’ego. Ulokowana w futurystycznej scenerii alegoryczna opowieść o zdegenerowanej ludzkości, której odnowę moralną miało zapewnić wdrożenie rewolucyjnego programu cybernetycznych funkcjonariuszy prawa, nie przypadła Brazylijczykowi do gustu. Postanowił on przedstawić swoją wersję historii Aleksa Murphy’ego osadzoną w realiach nie tak odległej przyszłości.

„RoboCop” A.D. 2014 to przykład całkiem udanego reboota, zachowującego kluczowe elementy niegdysiejszego przeboju (formuła widowiskowej, dynamicznej satyry wymierzonej w świat mediów oraz bezdusznych koncernów, temat korupcji, granicznych sytuacji na linii człowiek-maszyna). Jednocześnie w kilku miejscach reżyser mruga porozumiewawczo do widza, przywołując cytaty z dzieła Paula Verhoevena, w większym jednak stopniu akcentując wątek dramatu rodzinnego (walka Clary Murphy i jej syna o „powrót taty” na łono familii). Realizowany w plenerach Vancouver, Toronto oraz Detroit film José Padilhi – pomimo swojego atrakcyjnego wizualnie sztafażu (w końcu jest to pierwszy „RoboCop” wyświetlany w formacie IMAX) – okazał się dziełem zaskakująco kameralnym, wiele zyskującym dzięki solidnej grze aktorów.

Choć na liście kandydatów do tytułowej roli pojawiały się nazwiska takich gwiazd, jak Tom Cruise, Johnny Depp, Keanu Reeves, Michael Fassbender czy Russell Crowe, wybór padł na Joela Kinnamana, któremu sporą popularność przyniósł występ w znanym także w Polsce  cyklu „Szybki cash” (2010-2012). W odróżnieniu od dość oszczędnej gry Petera Wellera (pierwszego odtwórcy postaci Aleksa Murphy’ego), szwedzki artysta w większym stopniu  zbudował swoją kreację na emocjonalnych niuansach, doskonale wpisując się w problematykę filmu stawiającego wciąż aktualne pytania o istotę człowieczeństwa, wolnej woli oraz (samo)świadomości.

Aktora – odzianego w zgrabny, czarny pancerz, dalece odbiegający od kultowej zbroi zaprojektowanej przez Roba Bottina – z powodzeniem wspierają na ekranie śliczna Australijka Abbie Cornish (wcielająca się w rolę niezłomnej pani Murphy), jak zwykle niezawodny Gary Oldman (w roli targanego wyrzutami sumienia doktora Dennetta Nortona, twórcy mechanicznego ciała RoboCopa) oraz Michael Keaton jako wyjątkowo antypatyczny szef OmniCorpu. Barwne, a w dodatku znaczące epizody przypadły w udziale jak zwykle ujmującemu Samuelowi L. Jacksonowi (potentat medialny Pat Novak ochoczo wspierający program RoboGlin) oraz charyzmatycznemu Jackiemu Earle’owi Haleyowi, idealnie pasującemu do roli militarnego taktyka OCP, Ricka Mattoksa, kwestionującego skuteczność hybrydyzacji maszyny z mózgiem człowieka.

Tym, co w znaczący sposób odróżnia tegoroczną wersję przygód Aleksa Murphy’ego od hitu sprzed niespełna trzech dekad (a zarazem zbliża ją do estetyki telewizyjnej odsłony perypetii opancerzonego bohatera), okazuje się minimalny współczynnik przemocy. Padilha wraz z Kinnamanem zabiegali o to, aby współczesne odczytanie tematu utrzymane było w duchu brutalnego spektaklu Paula Verhoevena. Jednak rosnący budżet produkcji – początkowe wydatki rzędu 60 milinów dolarów w mgnieniu oka wzrosły dwukrotnie – sprawił, że wytwórnia z oczywistych przyczyn roztoczyła nad reżyserem „artystyczną kuratelę”, wymuszając na nim, aby dostosował poetykę swojego dzieła do oczekiwań szerszego kręgu odbiorców (stąd zamiast kategorii „R” film uplasował się w przedziale „PG-13”).  

Początkowa niechęć Brazylijczyka ustąpiła miejsca umiarkowanemu entuzjazmowi, gdy „RoboCop” zarobił na świecie grubo ponad dwieście milionów dolarów, stając się najbardziej dochodowym segmentem tej polimedialnej franczyzy. Fanów oryginalnego, ociekającego krwią thrillera interpretacja José Padilhii może nieco rozczarować. Pozostali powinni nastawić się na (mimo wszystko) przyzwoitą porcję rozrywki z częściowo spełnionymi ambicjami oraz podbudowującym morale zakończeniem. Warto wspomnieć, że na wydaniu DVD widz znajdzie także kilka rarytasów: teaser oficjalnej gry komputerowej, ekskluzywną prezentację militarnych wyrobów OmniCorp (wszystkie znalazły zastosowanie w filmie) oraz usunięte sceny, które – szczerze mówiąc – niewiele wnosiły do fabuły. No, może poza sekwencją wyjaśniającą, dlaczego konstruktorzy RoboCopa zdecydowali się pozostawić w mechanicznym ramieniu Murphy’ego jego „ludzką” prawicę.
„Zrodzony w ogniu” („Out of the Furnace”). Reżyseria: Scott Cooper. Scenariusz: Brad Ingelsby, Scott Cooper. Obsada: Christian Bale, Casey Affleck, Woody Harrelson, Forest Whitaker, Willem Dafoe, Zoë Saldana, Sam Shepard i in. Gatunek: dramat sensacyjny. Produkcja: USA / Wielka Brytania 2013, 112 min. Dystrybutor: Monolith Films.

„RoboCop”. Reżyseria: José Padilha. Scenariusz: Joshua Zetumer. Obsada: Joel Kinnaman, Gary Oldman, Michael Keaton, Abbie Cornish, Jackie Earle Haley, Michael K. Williams, Jennifer Ehle, Marianne Jean-Baptiste i in. Gatunek: SF / film akcji. Produkcja: USA 2014, 113 min. Dystrybutor: Monolith Films.