ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

sierpień 15-16 (255-256) / 2014

Dawid Kujawa, Kamil Brewiński,

NORMALNY PROCES JAKIŚ TAM TWÓRCZY

A A A
Dawid Kujawa: Kamil, pozwól, że od razu przejdziemy do rzeczy. Jest w „Clubbingu” element, który prześladuje mnie od dawna: znalazłem tu kiedyś specyficzną, lekko ukrytą klamrę, ale pisząc o Twoim tomie, nie wspomniałem o tym detalu ani słowem, bo stawiał mi duży opór, do dziś zresztą tylko snuję domysły na jego temat. Zaczynasz wierszem „Pindrzenie”, który w initium ma zdanie „dzisiaj jestem niebieski […]”, kończysz natomiast utworem „Bliżej nieznanej”, w którym pojawia się glitchowy wtręt  „color: #000080”. Rozumiem, że w tym ostatnim fragmencie pokazujesz czytelnikowi wiersz od podszewki i używasz do tego współrzędnych RGB, ale skąd ten błękit, dlaczego go eksponujesz? Chcesz odbiorcy zaświecić w twarz bluescreenem?

Kamil Brewiński: No tak, od razu wyciągasz soczysty niuans, a ja mam jak zawsze kłopot z odpowiedzią na tego typu pytania, bo chyba nie do końca czuję potrzebę – szczególnie że książka pojawiła się przeszło rok temu – tłumaczenia dlaczego to, siamto, owamto itd. Nie ufam tego typu formie rozbijania na atomy swoich wierszy, zważywszy, że samo ich istnienie wydaje mi się czasami nierealne, hm – to może stąd ten niebieski ekran? 

D.K.: Jak trafiłeś na panów z Rozdzielczości Chleba? Wiem, że swego czasu aktywnie uczestniczyłeś w życiu portalu liternet.pl – interesuje mnie to, czy zostałeś przez Leszka Onaka „wyhaczony”, czy to Ty zgłosiłeś się ze swoim tomem do RCh?

K.B.: Z Leszkiem znaliśmy się dosyć dobrze, zanim powstał pomysł wydania książki. Najpierw pojawiła się propozycja wydania jej w BL, ale wtedy „to nie było to”, więc ostatecznie nie wzięli tych liryków, a ja sobie dzięki temu popracowałem jeszcze przez rok nad całością i dogadaliśmy się z kolegami. Uważam to za fortunny zbieg okoliczności (a może wcale nie zbieg?), bo w BL czułbym się jednak fatalnie, a w Hubie czuję się całkiem w porządku. Ale tak, to Leszek złożył mi propozycję wydania w Rozdzielczości, i chyba też jest zadowolony; przynajmniej z książki, bo z nagminnych odjazdów jej autora pewnie niekoniecznie.  

D.K.: Na Twoich wierszach pojawia się czasem jakaś cybernetyczną śniedź, ale jednocześnie Twój głos (tak jak i głos Maćka Taranka) nie jest tak silnie „scybernetyzowany”, jak np. głos Podgórniego czy Puldziana. Wiem, jaki jest Twój stosunek do polityki wydawniczej Rozdzielczości Chleba (krótko mówiąc: jest słuszny, „Clubbing” można za darmo ściągnąć z Internetu), chciałbym się natomiast dowiedzieć, jaki jest Twój stosunek do poetyki kojarzonej z Rozdzielczością Chleba, która ostatecznie Twoją poetyką nie jest.

K.B.: Złożony oczywiście. Obiektywnie istnienie tego typu „poetyki” jest po prostu dla obecnych „zjawisk” naturalne i ważne. Ale takie podejście mnie nie kręci, wolę inne jazdy, niemniej śledzę uważnie, co koledzy tam sobie tworzą, i są nawet dni, że sam bym tak pokombinował, bo, wiesz, ostatecznie od białych ciętych róż, kobiety wolą ostatnio obiekty elektroniczne, z którymi mogą żyć w nieskończonej owocnej symbiozie.

D.K.: Minęło sporo czasu, zanim dotarło do mnie, że „trubadur z podmiejskiej dyskoteki” jest trubadurem Ezry Pounda, ale wyrazistych sygnałów wskazujących na tego poetę w Twojej książce, zdaje się, nie ma – popraw mnie, jeżeli się mylę. Wszystkich ważnych rekwizytów, które błyszczą brokatem w „Clubbingu”, nie zajumałeś zatem poetom prowansalskim czy Cavalcantiemu: Pound był tu paserem, zgadza się? Jeżeli możesz, powiedz coś więcej o wpływie, jaki wywarł na Ciebie twórca „The Cantos”.

K.B.: Zdarza się chyba, że ukochanych poetów można tak sprytnie włączyć w teksty, żeby fizycznie nie było ich widać, więc sygnałów powinno właściwie nie być; nie mnie już to oceniać, czy rzeczywiście ich tam nie ma. No tak, Pound był zdecydowanie poetą, którego siłę widać właśnie teraz – poprzez pryzmat arcypaserskiej współczesności – tymczasem on szalał sobie prawie 100 lat temu, i za to go tak cenię między innymi. Nie był jednak wcale tym „jedynym”, swego czasu trawiłem bardzo dużo kwestii, przykładowo Lorcę, Kawafisa, Li Po. Czyli w sumie twardą klasykę, ale i surrealistów, i dziwolągów wszelkiej maści również.

D.K.: Nie będę pytał o innych poetów, których lubisz, bo i tak pewnie próbowałbyś wykręcić się od odpowiedzi. Zapytam zatem trochę przewrotnie: jakie są Twoje inspiracje negatywne? Czy przychodzą Ci teraz do głowy nazwiska twórców, którzy Cię irytują i tą irytacją w jakiś sposób wpływają na przesunięcia w zakresie Twojej dykcji?

K.B.: Aktualnie nie uprawiam liryki, bo czuję do siebie dosyć skomasowane obrzydzenie, a nazwiskami twórców kilku ostatnio wyróżnionych książek nie chcę sypać jak z rękawa, jednak dziwi mnie, że oni chyba do siebie obrzydzenia nie czują, ale to na pewno lepiej dla nich. Na „Clubbing” oczywiście wiele poetyk miało wpływ. Jeżeli coś mnie irytowało, starałem się jakoś na swój sposób z tym zatańczyć, żeby to trochę podważyć, wykrzywić. Ale może nie chodzi nawet o konkretne nazwiska, tylko o pewne tendencje w mikroskali współczesnej poezji. 

D.K.: Wybacz, ale nie obejdzie się bez pytania o rytm: czym jest dla Ciebie Twój trzynastozgłoskowiec? Pozwala Ci w wierszu wyrównać oddech, interesują Cię możliwości brzmieniowe, jakie daje taka forma, czy chodzi raczej to, że jej użycie naznacza proces pisania pewnym rygorem, który obliguje do ścisłego porządkowania tekstu i ujarzmiania językowego bezładu? Krótko mówiąc: chodzi raczej o melodię czy o to słynne Schleglowskie „samoograniczenie”?

K.B.: Nie wiem, czy on taki mój, to chyba za duże słowo. A jeśli już nawet mój, to momentalnie nie mój, a jak znowu będzie mój, to ja mogę już go nie chcieć albo trójkąt z niego zrobić. Chodzi, jak zawsze, i o to, i to, i o jeszcze coś, o czym wiem, i o coś jeszcze, o czym nie mam bladego pojęcia.

D.K.: Jak ważne są dla Ciebie nawiązania do „odległych od siebie” tekstów kultury? Domyślam się, że nie wrzuciłeś do tomu Emeryka i Poego obok O'Hary „po prostu”, ale – no właśnie – czy odniesienia te uzasadniają metaforę clubbingu, czy raczej są przez tę metaforę uzasadniane?

K.B.: Oj, tu znowu będę się migał. No co Ci powiedzieć? A gdybym Ci powiedział, że to jednak nonsens i ludzie ci znaleźli się tam przypadkowo, wpadli „po drodze”, coś tam wypili, niewiele powiedzieli, bo mieli już to dawno głęboko w dupie? Ja też tam być może znalazłem się przypadkowo, gdzieś się zrobiłem, zacząłem biec, złapałem jakąś taksówkę i pojechałem. A w trakcie jazdy się okazało, że jadę z poetami, że to nawet ciekawe, co oni robią.     

D.K.: Pisano już o Twoich wierszach – jeżeli dobrze pamiętam, taka wzmianka pojawiła się w recenzji Pawła Kozioła – że unieważniają dychotomie pisania klasycyzującego i awangardowego: co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Jak widzisz to unieważnienie: jako kolizję dwóch skrajnie odmiennych poetyk czy jako wskazanie na istniejące między nimi continuum?

K.B.: Może raczej kolizja u źródła, defekt autora, który musi szukać tak zwanej dziury w całym. Ciekawią mnie skrajności, sprzeczności, spaczenia, tego typu akcje, bo dzięki temu mogę się czegoś dowiedzieć o świecie, zazwyczaj czegoś nieprzyjemnego, a i może ludzie mi bliscy dzięki takiemu ryzyku mogą się czegoś dowiedzieć np. o sobie.

D.K.: Koniecznie muszę zapytać Cię o wiersz „Czułość”: nie miałeś wątpliwości co do tego, czy powinien się on znaleźć w tomie? Posługujesz się tu kliszą melancholicznej refleksji o dzieciństwie, jednocześnie tę kliszę – chyba dzięki specyficznemu poczuciu humoru i pewnemu przerysowaniu – obnażając. Nie zmienia to jednak faktu, że w „Clubbingu” stanowi on ciało obce. Może płytko czytam?

K.B.: Nie miałem, ten wiersz akurat akceptuję. Niełatwo pewnie to wychwycić, ale opowiada on jednak o kłopotach z fetą (o odwyku od fety), z którym wielu z nas przyszło w swoim czasie się mierzyć, stąd może wynika niewinność tego tekstu, bo problem zbyt poważny i bolesny, żeby tej „boleści” nie otoczyć w kliszę, w trywialność, które według mojej optyki potęgują jeszcze tragizm kwestii. O popatrz, tutaj odsłoniłem się nieco.

D.K.: Zostańmy może zatem przy kwestii inspiracji związanych z używkami: znajduję w Twoich tekstach „fryganie lufki”, „jaranie z wiadra”, ale jakoś nie mogę przestać kojarzyć stylistyki „Clubbingu” z MDMA. Myślałeś o tym, czy to moja projekcja?

K.B.: Można tu chyba znaleźć cały zestaw różności, wiadomo że najczęściej nie piszę o nim wprost, bo wszelkiej maści dragi nie są najważniejsze, są raczej środkiem do pokazania jakieś świadomości zbiorowej. Nie znoszę tym epatować, baka jeszcze ok, ale np. słowa „amfetamina” nigdy nie użyję w liryku, zabijcie mnie, nie użyję po prostu.

D.K.: Sośnicki podobnie mówił kiedyś o słowie „majonez”, pewnie pamiętasz. Tym, co w „Clubbingu” jawi mi się jako niespotykane – lub rzadko spotykane w takim stężeniu, jak u Ciebie (no, jesteś zatem „poetą osobnym”, jak prawie wszyscy poeci w tym kraju) – jest pewna zadziwiająca wręcz niezgrabność językowa („ciężarówki do wuefu w przenośnych schronach” – „Sublimacja zysku”, „kminiłem z niej sreberkiem bo chciałem ci zrobić / króliczka żebyś mogła uszczypnąć oboje” – „Franciszkanizm”). Takie fragmenty są symptomatycznie dla całego tomu i brzmią w nim bardzo „naturalnie”, dlatego fakt, że ich niezgrabność jest sfabrykowana, silnie przetworzona, nie jest mocno widoczny w pierwszym kontakcie z Twoimi tekstami – dopiero po chwili jasne staje się, jak bardzo są „zrobione”. Powiedz, jak dużo czasu zajmuje Ci cyzelowanie takich efektownych, kulawych fraz?

K.B.: No jak była wena, to się napisało, potem się trochę nad tym posiedziało, no normalny proces jakiś tam twórczy. Nie umiem o tym nic więcej powiedzieć, ale to też trochę samo się układa, kiedy kumulują się w nas skrajności.

D.K.: W książce „Świat nie scalony” Kacper Bartczak pisze o poetach amerykańskich (dodam, że bardzo od siebie różnych), których twórczość wywodzi się z tradycji Emersonowskiej. W przeciwieństwie np. do autorów francuskich, takich jak choćby Mallarmé czy Baudelaire, nie rozdzielają oni radykalnie przestrzeni „języka” i „doświadczenia”.  „W głównej mierze są to twórcy, którzy realizują […] nowe myślenie łączące językowość bytu ludzkiego z jego cielesnością, skończonością oraz przygodnością […]”. Kiedy czytam tomy niektórych młodych polskich poetów, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że podział na dwa walczące ze sobą obozy, „językowców” i „egzystencjalistów”, wkrótce obecny będzie już tylko w głowach krytyków starszego pokolenia. Nie wiem, czy granica, która kiedyś fundowała „środowisko”, mogła rzeczywiście wpłynąć na praktyki twórcze niektórych poetów, którzy, wchodząc na scenę literacką niepewnym krokiem, poczuliby, że są zmuszeni, aby się opowiedzieć po jednej ze stron. Was – wybacz tę generalizację, mam na myśli poetów debiutujących w ostatnich latach – jak mi się wydaje, ten sztuczny i nieaktualny podział w ogóle już nie obchodzi.

K.B.: Chyba nie, w ogóle nie warto się za bardzo zastanawiać nad teorią i wymysłami krytyków, bo po co? Ja się na pewno nie będę wypowiadał w imieniu innych, bliskich mi piszących ludzi, ale rzeczywiście u kilku chyba można zauważyć dążenie do syntezy zjawisk, pojęć, form; to chyba teraz jest normalne, chociaż wcale nie wiem tak do końca, co jest teraz normalne.

D.K.: Ktoś podrzucił mi ostatnio znaleziony w sieci tekst Arkadiusza Sylwestra Mastalskiego, w którym młody badacz literatury zajmuje się systemem wersyfikacyjnym w „Clubbingu”. Jego wnioski są moim zdaniem całkowicie chybione, ale nie o tym chcę z Tobą rozmawiać – bardziej interesujący wydaje mi się sam fakt, że jest to tekst referatu wygłoszonego na konferencji naukowej, bodajże w Olsztynie. Jak czujesz się z myślą, że Twoje wiersze wchodzą do obiegu akademickiego? Czy nowa, najświeższa poezja potrzebuje „uniwersyteckiej” krytyki?

K.B.: To miła sprawa, chociaż „wchodzą” to za duże słowo, coś się na razie tam zatliło, ale każda krytyka jest potrzeba w jej obecnym stanie. W ogóle wybacz, że się wyłamię i to ja Ciebie zapytam: dlaczego te obusieczne dla książki wnioski są Twoim zdaniem chybione?  Jak widzisz, zdecydowanie wolę słuchać, niż samemu opowiadać, o czym napisałem.

D.K.: Dam się podpuścić: teza o areferencyjności Twoich wierszy wydaje mi się po prostu bzdurna, zupełnie mnie nie przekonuje, bo nawet poezji stricte „językowej” (miejmy na uwadze cytowane  wcześniej słowa Bartczaka) nie można w moim przekonaniu sprowadzić wyłącznie do kategorii symulakryczności, tyle. Powiedz, co myślisz o nominacji „Clubbingu” do Silesiusa? Nie pytam bez powodu: nominacje Twojego tomu i „reperytorium” Taranka były dla mnie miłym zaskoczeniem, ale wszyscy chyba od początku byliśmy świadomi, i jest w tym coś strasznie smutnego, że nagrodzona zostanie jednak Martyna Buliżańska, która wydała swoją książkę w Biurze Literackim.

K.B.: Teraz już nic nie myślę, ale wcześniej byłem bardzo pozytywnie zaskoczony, później byłem pewien, że ta nominacja jak najbardziej się książce należy, następnie myślałem, że się jej nie należy, a potem już nic nie czułem, co jest podobno najwspanialszym stanem ducha. Ogólnie rzecz biorąc – dla Hubu spoko, bo takie nominacje pokazują, że większe wydawnictwa nie muszą wcale mieć monopolu na  młodą poezję w Polsce.

D.K.: Czy na jakieś debiuty czekasz szczególnie niecierpliwie? Na jakie nazwiska powinniśmy dziś Twoim zdaniem zwrócić uwagę?

K.B.: Nie chcę sypać nazwiskami, czekam na pewno na dobre debiuty, najlepiej w Rozdzielczości, to by mi sprawiło frajdę. 

D.K.: Wpadłem gdzieś na informację, że pracujesz nad dłuższym tekstem prozatorskim. Czy możesz o tym przedsięwzięciu powiedzieć coś więcej?

K.B.: Coś tam było, ale od dłuższego czasu musiałem niestety zawiesić pracę nad literaturą wszelką z kilku złożonych względów, nie ma też gwarancji, że jeszcze się tego w ogóle dotknę, miło by było, ale nie ma co się napinać.

D.K.: Wielkie dzięki za rozmowę, szybko wracaj do pisania.