ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (257) / 2014

Maja Baczyńska, Maciej Zieliński,

POLSKA MUZYKA MÓWI WŁASNYM GŁOSEM

A A A
Maja Baczyńska: W ubiegłym roku wydałeś płytę „V Symphony”. Czy to dla Ciebie projekt wyjątkowy?

Maciej Zieliński: Utwór od początku był dla mnie wyjątkowy, chociażby dlatego, że zawsze chciałem napisać „piątą” symfonię. „V Symphony” powstała w 2012 roku na zamówienie Polskiej Orkiestry Radiowej w ramach programu „Kompozytor - Rezydent”. W zeszłym roku ukazała się płyta z tym utworem uhonorowana nominacją do nagrody Fryderyk 2014. „V Symphony” to mój pierwszy utwór, w którym w tak dużym stopniu korzystałem z inspiracji graficznych (kształt tytułowej litery) i numerycznych (różne odniesienia do cyfry 5). Tego typu konceptualne podejście, mające wpływ na konstrukcję formalną utworu, dobór materiału dźwiękowego, czy nawet ustawienie orkiestry pojawiło się w mojej twórczości po raz pierwszy. Określone w ten sposób limity świetnie stymulowały kreatywność i miałem dużo przyjemności w poszukiwaniu różnych pomysłów nawiązujących do wspomnianych inspiracji.

M.B.: Ponoć po prawykonaniu dopisałeś do partytury partię... telefonu komórkowego!

M.Z.: Tak. W utworze tym zastosowałem kilka pomysłów wpisujących się w jego postmodernistyczną aurę, np. efekt delay czy efekt „zwalnianiej taśmy” wykonywane przez orkiestrę „na żywo”. Dzwonek telefonu komórkowego, który odezwał się komuś z publiczności na ostatnim dźwięku utworu, zabrzmiał dla mnie niezwykle muzycznie i bardzo dobrze wpisał się w ogólną koncepcję. To był powód, dla którego dopisałem go do partytury.

M.B.: Masz wśród własnych kompozycji swoje ulubione utwory?

M.Z.: Tak, chociaż zmieniają się z biegiem lat. Słucham bardzo różnej muzyki, więc te utwory, które lubię, są utrzymane często w bardzo odległej od siebie stylistyce.

M.B.: A z którym reżyserem pracowałeś najchętniej?

M.Z.: Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Na początku każdego projektu moje chęci są mocno rozbudzone. Praca z reżyserem zakłada pewien rodzaj intymności, relacji artystycznej, która czasem mimo trudnych momentów doprowadza do finalnego sukcesu. Trudno tę drogę jakoś wartościować i stwierdzić, z kim pracowało się najchętniej...

M.B.: Praca artystyczna to w końcu ciągła sinusoida. A czy masz w głowie jakiś swój projekt - marzenie?

M.Z.: Jeśli chodzi o muzykę współczesną, to chodzą mi po głowie duże projekty, w których mógłbym połączyć multimedia z orkiestrą i elektroniką. Jeśli chodzi o film, to czekam na wyzwania artystyczne. Filmy, które byłyby właśnie wyzwaniem i umożliwiłyby mi uruchomienie moich umiejętności w stopniu większym, niż to się zwykle dzieje. Takie, które wykorzystałyby moje różnorodne doświadczenia muzyczne.

M.B.: Więc stawiasz na ciągły rozwój. Ale skoro mowa o wyzwaniach, to muszę zapytać – praca przy serialu „Kryminalni”. Wyzwanie, świetna przygoda, czy zlecenie jak każde inne?

M.Z.: To była świetna przygoda i rzeczywiście spore wyzwanie. Napisałem do tego serialu kilka godzin muzyki, która stała się bardzo popularna. Wtedy nie zdawałem sobie jeszcze sprawy, jak dużą popularność zyskuje muzyka emitowana w telewizji. Jeszcze przez długi czas dziwiły mnie duże ilości bardzo miłych maili, które dostawałem od fanów serialu. To wszystko było bardzo przyjemne. Była to bardzo ważna produkcja w mojej karierze kompozytora filmowego.

M.B.: Wśród tych, które napisałeś – masz swoje ulubione piosenki?

M.Z.: Rzadko zdarza mi się słuchać własnej muzyki, ale zwykle dużą przyjemność sprawia mi, kiedy w okresie świąt Bożego Narodzenia zewsząd dochodzą mnie dźwięki piosenki „Kto wie” wykonywanej przez „De Su”. Utwór ten stał się w Polsce jedną z najbardziej popularnych piosenek świątecznych ostatnich lat, a ostatnio cieszył się popularnością także na Węgrzech (wykonywany przez gwiazdę węgierską).

M.B.: Gratulacje! W takim razie czy trudno było Ci odnaleźć się w reklamie, biorąc pod uwagę Twoje twórcze zacięcie?

M.Z.: Reklama była zawsze świetną zabawą i możliwością sprawdzenia się w różnych, czasem dość trudnych zadaniach. Wbrew pozorom często dawała także możliwość wykazania się w sposób bardziej „wysublimowany”. Co najmniej kilka produkcji, które zrobiłem, miało oczywiste konotacje artystyczne, jak choćby reklama „Warmer” Procter&Gamble, za którą dostałem nagrodę Kreatura’2000. 

M.B.: Czyli sukces niejedno ma imię. A jaki jest Twój ulubiony instrument, skład instrumentalny?

M.Z.: Bardzo lubię wiolonczelę, ale właściwie większość instrumentów ma jakiś szczególny rejestr czy rodzaj dźwięku, który lubię. Dużą przyjemność sprawia mi też praca z orkiestrą. To wspaniałe „narzędzie” kompozytorskie, dzięki któremu można wykreować tak różne przestrzenie, kolory, emocje, że praca z tym aparatem wykonawczym działa na mnie zawsze jak narkotyk.

M.B.: Z których swoich osiągnięć jesteś szczególnie dumny?

M.Z.: Zwykle w to, co robię, wkładam bardzo dużo energii i zaangażowania, więc zawsze najbliżej mi emocjonalnie do projektu, nad którym aktualnie zakończyłem pracę. W tym momencie jest to muzyka do filmu „Fotograf” w reżyserii Waldemara Krzystka. Był to niełatwy projekt z dużą ilością nieoczywistych rozwiązań muzycznych. Nieczęsto w pracy filmowej mogę zaproponować muzykę bliską stylistycznie mojej muzyce współczesnej. „Fotograf” okazał się bardzo dobrym do tego dziełem, a reżyser był bardzo otwarty na nowe, niesztampowe rozwiązania. W nagraniach wzięli udział znakomici muzycy: pianista Krzysztof Herdzin, harfistka Anna Sikorzak-Olek, znakomity zespół akordeonistów Motion Trio oraz równie znakomita Orkiestra Smyczkowa „Aukso” pod dyrekcją Marka Mosia. Mimo że muzyka była niełatwa, percepcyjnie na wszystkich sesjach nagraniowych panowała bardzo pozytywna atmosfera, co zaowocowało świetnymi nagraniami. Pracowaliśmy nad tą muzyką dość długo i intensywnie, więc tym większa była radość z zakończonych prac. Teraz pora na kolejny projekt, który znowu pochłonie mnie bez reszty i stanie się tym najważniejszym.

M.B.: Na planie reportażu, który realizowaliśmy z MUDO Music Documentaries w Alvernia Studios podczas nagrań muzyki do „Fotografa”, powiedziałeś, że jest to historia chłopca, który nie może znaleźć własnego głosu. Zaryzykuję – czy według Ciebie polska muzyka filmowa ma taki swój „własny” głos?

M.Z.: Myślę, że jak każda wypowiedź artystyczna, również polska muzyka filmowa może mówić własnym głosem i mówi. Często pomagają w tym nasze rodzime instrumenty, które nadają jej specyficzny charakter, a czasem inwencja kompozytora. Oczywiście zdarza się, zwłaszcza w kinie gatunkowym, że muzyka podąża wydeptaną już ścieżką, ale nawet wtedy warto szukać nowych pomysłów i przestrzeni. Niektórzy narzekają na nawiązania do amerykańskiej muzyki filmowej – czasem niesłusznie. Miałem ciekawą przygodę z filmem „Tylko mnie kochaj”, do którego napisałem muzykę w 2005 roku (premiera styczeń 2006). Po sukcesie tego filmu i tej muzyki docierały do mnie zarzuty, że są tam fragmenty podobne do muzyki Hansa Zimmera z filmu „Holiday”. Kłopot jednak w tym, że premiera tego ostatniego filmu odbyła się w grudniu 2006, a więc 12 miesięcy po „Tylko mnie kochaj”, a Hans nie przesyłał mi swojej muzyki do posłuchania na rok przed premierą swojego filmu.

M.B.: Do jakiego filmu jeszcze nie napisałeś muzyki, a chciałbyś?

M.Z.: W kinie lubię silne emocje, nietuzinkowy, intrygujący i nieoczywisty scenariusz, wysublimowaną grę aktorską i poetykę obrazu. Chciałbym napisać muzykę do filmu, który łączyłby w sobie te wszystkie elementy.

M.B.: I tego Ci życzę. Dziękuję za rozmowę.