ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 września 18 (258) / 2014

Michał Paweł Urbaniak,

PRZYJAŹŃ NIEJEDNO MA IMIĘ (KATARZYNA TUBYLEWICZ: 'RÓWIEŚNICZKI')

A A A
Katarzyna Tubylewicz jest znana przede wszystkim jako wybitna tłumaczka literatury szwedzkiej – to ona przełożyła na język polski m.in. większość znakomitych powieści Majgull Axelsson („Dom Augusty”, „Ta, którą nigdy nie byłam”, „Lód i woda, woda i lód”, „Pępowina”) czy dwa pierwsze tomy interesującej trylogii Jonasa Gardella („Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek”). W 2005 roku debiutowała jako pisarka książką „Własne miejsca”. „Rówieśniczki” to jej druga powieść.

Wszystko zaczyna się od wypadku samochodowego. Następnie Tubylewicz zabiera czytelnika w nieodległą przeszłość. Oto w Szwecji ponownie zbiegają się drogi tytułowych rówieśniczek – Joanny, Sabiny i Sofii – dawniej zaprzyjaźnionych nastolatek, obecnie kobiet po czterdziestce i ze sporym bagażem życiowych doświadczeń. To spotkanie jest dla każdej z nich okazją do przeprowadzenia swoistego rachunku sumienia, przypomnienia sobie krzywd, ponownego przestudiowania własnych – nienajlepszych – wyborów oraz rozliczenia się z trudną przeszłością i naprzemienną rolą kata i ofiary.

Mieszkająca w Sztokholmie Joanna Władza pozornie wydaje się osobą spełnioną. Jako małżonka ambitnego urzędnika państwowego korzysta z wszelkich udogodnień wiążących się z pozycją zajmowaną przez Krzysztofa. A jednak jest osobą samotną i znudzoną. Trwanie u boku męża, z którym od dawna nie łączy ją porozumienie, a także spełnianie obowiązków narzuconych przez twardy protokół dyplomatyczny nie przynoszą jej satysfakcji („Życie Joanny jako żony dyplomaty rozpadało się na dwie części, które w gruncie rzeczy były do siebie zaskakująco podobne. Czas nudy wywołanej samotnością i brakiem zajęć przerywany był z rzadka, a nieraz częściej, nudą spotkań towarzyskich, podczas których nie padało ani jedno godne zapamiętania zdanie”). Można właściwie stwierdzić, że Joanna jest traktowana jak niezbędny dodatek  do wysokiego stanowiska piastowanego przez Krzysztofa. Tajemny romans z młodszym egzotycznym kochankiem stanowi formę cichego buntu przeciwko narzuconym regułom, ucieczkę od sztywnego świata dyplomacji. Joannę z Karimem łączy szczególna więź wykraczająca poza czysto erotyczny charakter znajomości – oboje czują się samotni i wyobcowani. 

Sabina Pokojska należy do gorliwych katoliczek. Pracuje w redakcji tygodnika „Nasza Misja” i pisze pełne jadu oraz nachalnego dydaktyzmu artykuły. Widzi siebie jako krzewicielkę pozytywnych wartości, która napuszonymi, moralizatorskimi uwagami ratuje najbliższych przed upadkiem („Zawsze musi znaleźć się ktoś, kto zaprowadzi wokół porządek, i tak się w życiu ułożyło, że to właśnie ona, perfekcyjna żona, matka i pracowniczka, najczęściej jest tą osobą. To ona porządkuje rzeczywistość i to ona  świeci przykładem. Od dzieciństwa. Taki los. Takie przypadło jej zadanie.”). Zdaje się nie zauważać hipokryzji, którą cały czas się kieruje (przykładowo: jako członkini redakcji „Nasza Misja” pisze kategoryczny tekst o moralnej szkodliwości antykoncepcji, choć sama w największym sekrecie zażywa pigułki). Sabina to inteligentna manipulatorka zdolna do wyrafinowanego okrucieństwa. W dzieciństwie Joanna i Zofia bały się apodyktycznej i nieprzewidywalnej przyjaciółki, która jednego dnia potrafiła hojnie rozdawać komplementy, a kolejnego – dotkliwe ciosy. Obecnie Sabina – dotąd zadowolona z życia - nie umie sobie poradzić z nieoczekiwaną stratą dobrej pracy i z coming outem homoseksualnego syna, który doprowadził do rozłamu w „idealnej” rodzinie. Bohaterka przybywa do Sztokholmu, uciekając przed rzeczywistością, która zaczyna ją przerastać. 

Trzecia z tytułowych rówieśniczek – Zofia Skoczylas alias Sofia Söderberg – wyjeżdża z Polski, szukając lepszego życia. Pobyt w Szwecji stopniowo przekształca potulną i bierną dziewczynę w walczącą, świadomą własnych celów kobietę. Zmiana imienia to symboliczne rozpoczęcie od nowa, akt ponownego stworzenia „w ulepszonej szwedzkiej wersji”. Ślub z Kjellem, typowym reprezentantem szwedzkiego społeczeństwa, stanowi ukoronowanie tej metamorfozy. Zofia jako pani Söderberg wreszcie nie musi walczyć o każdy dzień w obcym kraju. A jednak korzystne małżeństwo nie wystarczy do pełni szczęścia. Sofia dla swoich sztokholmskich koleżanek pozostaje cudzoziemką, „ubogą krewną z postkomunistycznej prowincji, taką, co to łapie mężczyznę z lepszego świata i się po nim pnie jak bluszcz, wspina się po jego plecach, by zrobić karierę i zapewnić sobie finansowe bezpieczeństwo”. Z kolei nastoletnie córki Kjella patrzą na nią jak na polską sprzątaczkę. Cieniem na życiu bohaterki kładą się także odległe wspomnienia – pamięć o toksycznym związku z maltretującym ją psychicznie Dennisem, a przede wszystkim – o krzywdzie doznanej w dzieciństwie.

Trzeba zaznaczyć, że relację, która łączy Sabinę, Joannę i Zofię  trudno nazwać przyjaźnią w powszechnym rozumieniu tego słowa (choć same bohaterki chętnie odmieniają je przez wszystkie przypadki). Można tu raczej mówić o bliskości, uczuciu niejednoznacznym, czasem mrocznym. Nie bez przyczyny symbolem i patronką tego specyficznego przymierza zostaje Hekate – mitologiczna bogini ciemności, rozstajnych dróg i niezłączonych światów. Owa „przyjaźń” to właściwie nieustanna walka o dominację, swoiste wyścigi w zadawaniu sobie bolesnych ran. Warto w tym miejscu przytoczyć jeden cytat dobrze oddający naturę tej znajomości: „W dziewczyńskiej przyjaźni trójka to nie jest dobra liczba. Trójka oznacza, że trzeba zachować czujność i bronić własnej pozycji, bo któraś zawsze wyląduje poza orbitą. Dlatego nigdy nie opuszczała ich podskórna rywalizacja. Nigdy od niej nie odpoczywały”. Takie ujęcie jest świadomym i dobrze przemyślanym zabiegiem Tubylewicz.

Wydaje się, że tytułowe rówieśniczki mogłyby się uważać za usatysfakcjonowane. Wszystkie żyją na wysokim poziomie. Sofia osiągnęła upragniony cel, to prawie zasymilowana Szwedka. Sabina jest kobietą silną, władczą i pełną magnetyzmu, która umie sobie podporządkować świat. Z kolei Joanna żyje na wysokim poziomie dzięki małżeństwu zawartemu właściwie z obawy przed poniżającym staropanieństwem (w tym przypadku presja społeczna była zbyt silna, aby bohaterka mogła się jej przeciwstawić). A jednak sukces jest tylko pozorny – każda z nich w pewien sposób gra i tym samym oddala się od prawdziwej siebie. Joanna udaje szczęśliwą, a tymczasem dusi się podporządkowana karierze męża i ograniczona zasadami etykiety dyplomatycznej. Sabina wychowana w dysfunkcyjnej rodzinie, pozostająca w cieniu rzekomo idealnej, bardziej kochanej przez matkę zmarłej siostry, ukrywa swój ból i niepewność za solidną fasadą stworzoną z surowych oskarżeń, moralizatorskich rad i rzekomych prawd, w które sama nie do końca wierzy. Z kolei Sofia ma świadomość, że jej poukładane życie jest tylko męczącą zabawą w idealną szwedzką żonę (czuła się […] jak na scenie, na której bezustannie trzeba udowadniać, że zasłużyło się, by zagrać swoją rolę”). Jednak spotkanie po latach sprawi, że historia w pewnym sensie zatoczy koło, bohaterki dojrzeją do zmian, zawalczą o własne szczęście i/lub pogodzą się z przeszłością. Mimo wszystko nie będzie to proste. Na szczęście tłumaczka „Domu Augusty” unika pułapki jednoznacznie szczęśliwego, „lukrowanego” końca.

A jednak druga powieść Tubylewicz nie jest pozbawiona wad. Przede wszystkim „Rówieśniczki” to przykład prozy zupełnie nieudanej pod względem konstrukcyjnym. Trudno oprzeć się wrażeniu, że autorka „Własnych miejsc” chciała zawrzeć dwie zupełnie różne historie w jednej książce. Zasadniczy trzon fabuły stanowi przybliżenie dramatu Joanny, Sabiny i Zofii, ale znalazły się tu również obszerne fragmenty poświęcone funkcjonowaniu polskiej ambasady. To ukazanie żenującego braku profesjonalizmu, pogrzebania ideałów, dochodzenia do sukcesu poprzez zawieranie odpowiednich znajomości (tak postępuje Krzysztof Władza) czy szantaż (przykładem jest działanie Kożuchowskiego, który na każdego stara się mieć tak zwanego „haka”). Te dwie opowieści istnieją obok siebie, ale pisane w różnych konwencjach, zupełnie ze sobą nie współgrają, wyglądają na sklejone na siłę. Warto zauważyć, że pisząc o tytułowych bohaterkach, Tubylewicz starała się naszkicować ich dokładne portrety psychologiczne na miarę Majgull Axelsson (oczywiście to nie znaczy, że ta próba się powiodła – trudno dorównać autorce „Kwietniowej czarownicy”. Jednak należy podkreślić, że w „Rówieśniczkach” wyraźnie widać inspirację prozą szwedzkiej pisarki). Tego niestety zabrakło w wątku dotyczącym ambasady – Władza czy Kożuchowski to odrażające utkane ze stereotypów kreatury, postaci jednoznacznie negatywne. W partiach tekstu poświęconych ambasadzie groteska wyparła pewną prawdziwość psychologiczną, która jest głównym atutem tej powieści. Na marginesie – zastanawiające, że tłumaczka „Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek” rysująca tak jednowymiarowo Kożuchowskiego czy Władzę potrafiła znaleźć usprawiedliwienie dla postępujących nagannie Moniki Pitek czy Heleny Piekarskiej – w rezultacie te bohaterki nie zostały spłycone.  

Zagadką pozostaje także, dlaczego  Tubylewicz skupia się na względnie dokładnym przedstawieniu niektórych epizodycznych postaci (Monika Pitek, Igor Zaporajski, Helena Piekarska, Małgorzata Miałkon), zamiast poświęcić więcej miejsca głównym bohaterkom i zaniknięciu łączących je więzi. Z trzech przyjaciółek najciekawszą i najbardziej złożoną – choć zarazem momentami niepotrzebnie przerysowaną – postacią jest Sabina, która kolejnymi zdrowaśkami maskuje strach i wieczne poczucie winy. Nie jest ona do końca świadoma tego, że powtarza błędy okrutnej matki (w relacjach z innymi pozostaje apodyktyczna, faworyzuje syna, córkę traktując jak rywalkę). Przy wielowymiarowej historii Sabiny dramat Sofii (również ciężko doświadczonej przez los!) wypada niezwykle blado, Tubylewicz zaledwie ślizga się po nim piórem. Z kolei Joanna jest bohaterką karygodnie płaską, zupełnie niepogłębioną – a przecież i ta postać niosła ze sobą wielki potencjał. Do mankamentów drugiej powieści Tubylewicz jeszcze dodać jakby pisany w pośpiechu epilog, który zbyt skrótowo przedstawia przemianę przyjaciółek i ich życia po wypadku. 

Trudno oprzeć się wrażeniu, że „Rówieśniczki” są powieścią wtórną. Nie ma tu właściwie nic szczególnie odkrywczego, to wszystko już było i to podane bardziej interesująco, zgrabnej, bez schematyczności, błędów konstrukcyjnych i podążania na literackie skróty. Fabuła jest przewidywalna, łatwo też można domyślić się, jaka przerażająca tajemnica łączy przyjaciółki – to motyw niewątpliwie mocny, ale już trochę „wysłużony”. Poza tym bohaterki takie jak Joanna czy Sofia doczekały się dużo ciekawszych portretów w literaturze. Ich dramaty są przedstawione powierzchownie, rozmywają się wśród niepotrzebnych wątków. Aż żal zmarnowanego potencjału tej niedopracowanej pozycji. Podczas lektury „Rówieśniczek” warto zadać sobie pytanie o granice wymagań stawianych literaturze środka. Czy po książce przyporządkowanej do tej kategorii można spodziewać się więcej? Owszem, można – i dlatego najnowsza powieść Katarzyny Tubylewicz rozczarowuje.
Katarzyna Tubylewicz „Rówieśniczki”. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2014.