ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 października 20 (68) / 2006

Ryszard Chłopek,

MOŻLIWOŚCI MAPY, CZYLI OSTATNIE OPOWIADANIE BUSTOSA DOMECQA

A A A
Przystępując do omawiania „Nowej antologii osobistej” Jorge’a Luisa Borgesa, przyznajemy się do pewnego dyskomfortu, jaki odczuwamy, zważywszy, że twórczość tego znamienitego pisarza z trudem poddaje się krytycznoliterackiej obróbce. Tym bardziej, że książka tak naprawdę nie jest na polskim rynku wydawniczym pozycją zupełnie nową. W 1974 roku ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego „Antologia osobista”, która od „Nowej antologii osobistej” – jeżeli ufać krótkiej notce wydawniczej – różniła się jedynie autorstwem niektórych przekładów.

Borges ma niezwykłą nawet jak na Argentyńczyka skłonność do wymykania się krytycznym opisom. Dlatego też początkowo zamierzaliśmy pójść w ślady niezrównanego Lambkina i sporządzić swego rodzaju literaturoznawczą mapę tej książki w skali jeden do jeden. Wszak słusznym jest twierdzenie, iż „opis poematu, aby stać się doskonałym, musi zbiegać się słowo w słowo z poematem”. Niemniej po konsultacji z szacownym gronem redakcyjnym postanowiliśmy wycofać się z tej koncepcji. Argumentom redaktorów trudno odmówić pewnego przyziemnego rodzaju słuszności. Zauważyli oni, że tak długiego tekstu nikt nie doczyta do końca, a tym samym nikt nie będzie w stanie właściwie ocenić efektów naszej mrówczej i pożytecznej pracy. Ponadto nawet wielkiemu Labkinowi umysły nie tyle światłe co utytułowane zarzucały, iż jedynie przedrukował poemat Dantego. Moglibyśmy więc narazić się na podobnie niedorzeczne komentarze, a nawet na proces sądowy.

Nie bez niesmaku przystępujemy więc do omawiania „Nowej antologii osobistej”. Mając już u progu naszego wywodu niezbitą pewność, że Borges po raz kolejny nam się wymknie. Że to co sfotografujemy tym z definicji ułomnym tekstem nie będzie nawet cieniem jego dzieła, ale jedynie miejscem, w którym kiedyś ów cień przebywał.

Jest jednak coś, co uprawomocnia barbarzyństwo, którego zamierzamy się dopuścić. Otóż i sam Borges sobie go nie odmówił. Układając w ostatnich latach swojego życia „Antologię osobistą”, uprzedził to, co bywa naturalnym i zarazem najwierniejszym komentarzem spuścizny pisarza – krytyczne wydanie dzieł zebranych, mapę twórczości w skali jeden do jeden. Nieporęczną, ale jakże dokładną.

Autor „Powszechnej historii nikczemności” wobec samego siebie zastosował skalę mniej dokładną i tym samym mniej wrażliwą na wszelkie subtelności. A na dodatek nie ma pewności, czy kartografem jest on sam. W prologu przyznaje, że umieścił w książce dwa utwory, których nie lubi („Mityczne założenie Buenos Aires”, „Człowiek z przedmieścia”), tylko dlatego, że „czytelnik ich oczekuje”. „Nowa antologia osobista” jest więc czymś, co powstało na styku preferencji pisarza i jego wyobrażeń o gustach odbiorców. Ale to nie wszystko, bo dwa zdania później stwierdza, że woli być oceniany za „Granice”, „Kość niezgody”, „Golema” czy „Junín”. Kłopot polega na tym, że dwa pierwsze z wymienionych utworów nie są zamieszczone w książce. Sam autor z nich zrezygnował? Dlaczego? A może te utwory znajdują się w „Nowej antologii osobistej”, tyle że tłumacze nadali im inne tytuły, a redaktor nie uwzględnił tego w „Prologu” (domyślam się, że chodzi o teksty zamieszczone pod tytułami „Limity” oraz „Zawada”). Co więcej, w nocie wydawniczej znów mamy wspomnianą widmową „Kość niezgody”. Jest to jakaś metafizyczna mgła na mapie. Co właściwie opisuje taka mapa? Kto jeszcze brał udział w jej wykreślaniu?

Na powyższe pytania nie jesteśmy w stanie udzielić nie tylko satysfakcjonującej, ale w ogóle żadnej odpowiedzi. Ograniczymy więc naszą rolę do sporządzenia mapy tejże mapy, posługując się podobną skalą.

To, co przedstawia mapa, dzieli się na cztery – poezja, proza poetycka, opowiadania, eseje. Mając w pamięci mądrości zacnego Ockhama, składamy mapę na pół. I już zamiast czterech mamy dwie części.

Pierwsza z nich jest liryczna (poezja, proza poetycka). Mimo klasycystycznych tonów, w które z wdziękiem raz po raz uderza autor, mamy do czynienia z bardzo osobistym Borgesem. Pochylonym nad sobą, zagłębiającym się swoje emocje, pasje, korzenie, natręctwa i fascynacje. Jednak autor, aby mówić o sobie, praktycznie nie sięga po owe wygodne, ekspresjonistyczne „ja”. A nawet jeżeli tak robi, to tylko pozornie i natychmiast wychodzi poza siebie, do bohaterów oraz opowieści. „Jestem, lecz jestem również tym, który zginął, / tym drugim, co nazwiska mojego jest i mojej krwi; / jestem nieokreślonym bliżej panem i człowiekiem tym, / który włócznie pustyni powstrzymał”.

Borges jest poetą wrośniętym w ojczyznę, w jej historię oraz geografię. Jeżeli zgodzimy się go wysłuchać, oprowadzi nas po Argentynie. Po swojej Argentynie. Poznamy miasta, gdzie się wychowywał, gdzie bywał. Spotkamy postacie historyczne, ale tylko te, które są mu bliskie, jak na przykład pułkownik Francisco Borges, dziad pisarza. „Zostawiam go na koniu w tej godzinie zmroku, / w której odmęcie szukał śmierci męskiej; / niechaj ze wszystkich godzin jego losu / ta jedna nie przemija, gorzka i zwycięska”.

Jednak przede wszystkim autor „Pochwały cienia” jest poetą kultury. Zaprasza do swojej książki Jonathana Edwardsa (teologa, a nie sportowca), Emersona, Henryka Heinego, Spinozę, Edypa w nieodłącznym towarzystwie Sfinksa, generała Lee, Walta Whitmana, Golema wraz ze swym twórcą – praskim rabinem, Helenę i Ulissesa, Angelusa Silesiusa, Schopenhauera, Sokratesa, Swedenborga, Verlaine’a, Senekę, Lukaniusza z Kordoby, Franciszka z Asyżu, Julio Herrera, Jamesa Joyce’a, Heraklita i innych. Gości jest sporo, tym bardziej, że mieszczą się w ledwie trzydziestu czterech wierszach. W tym zacnym gronie toczy się rozmowa, której nieobca jest filozoficzna refleksja. Dyskusji poddane jest szczególnie zagadnienie czasu, przemijania i śmierci. To właśnie one są obsesją Borgesa – „wszystko rozwłóczone i pogubione zostaje / przez tę niezliczoną nitkę wielolicznego pisaku. / Nie uratuję się i ja, przypadkowy twór czasu, / czasu, co zbudowany z materii jest nietrwałej”.

Odwracamy mapę i oglądamy drugą jej stronę (opowiadania, eseje), gdzie możemy obserwować Borgesa zdystansowanego, schowanego za narratorem lub literaturoznawczym wywodem. Snującym zawiłe opowieści, z których każda zadaje to samo pytanie – o możliwości mapy. „W cesarstwie owym Sztuka Kartografii osiągnęła taką doskonałość, że Mapa jednej tylko Prowincji zajmowała obszar całego Miasta, a Mapa Cesarstwa całą Prowincję. Z czasem owe gigantyczne mapy okazały się niewystarczające i Kolegia Kartografów sporządziły Mapę Cesarstwa, która miała wielkość całego Cesarstwa i dokładnie się z nim pokrywała”. Taka mapa wyrysowana w skali jeden do jeden oczywiście musiała przesłonić owo cesarstwo. Zapewne trudno było sprawdzić, w którym miejscu odpowiadała rzeczywistości, a w którym już nie. Zasłoniła realność, zabrała ją. Świat trudno jest zmieniać – przenosić miasta, góry, odwracać biegi rzek. Innymi słowy rzeczywistość nas ogranicza. Ale co ogranicza mapę? Jedynie kunszt kartografa i jego fantazja. Skąd wiemy, że mapa delty Gangesu jest prawdziwa, jeśli nigdy tam nie byliśmy? Nie wiemy.

Nasza niewiedza, a przecież wiedzieć wszystkiego nie sposób, daje kartografowi nieograniczoną władzę nie tylko nad nami, ale i nad światem. Wróćmy do cesarstwa. Jeżeli szacowne Kolegia Kartografów w miejsce pustyni wykreślą jezioro, to od tego momentu będzie tam jezioro. Bo jak zajrzeć pod mapę. I tu dochodzimy do drugiego pytania nieustannie zadawanego przez Borgesa: co mapa może zrobić z rzeczywistością?

Mapa jest narracją o geograficznym ukształtowaniu terenu. Fabuła jest narracją o wydarzeniach odbywających się w czasie. Jakie są możliwości opowieści i co ona może zrobić ze światem?

Na te, ale też tysiące innych pytań, Borges odpowiada wielokrotnie, co nie znaczy, że za każdym razem tak samo. W „Tlön, Uqbar, Orbis Tertius” narrator śledzi losy wytężonej pracy „dynastii samotników” stwarzających niezwykle szczegółową, wielotomową encyklopedię fikcyjnego świata. Tytułowa bohaterka „Emmy Zunz”, zainspirowana opowieścią umierającego ojca, dokonuje morderstwa, stwarzając jednocześnie narrację, która ma ją uniewinnić. Doktor Ju Tsuna (niemiecki szpieg pochodzenia japońskiego) z „Ogrodu o rozwidlających się ścieżkach” ucieka przed ścigającym go kapitanem kontrwywiadu i w ten sposób trafia do labiryntu-powieści, którą stworzył jego obłąkany przodek. „Temat zdrajcy i bohatera” to opowieść o przywódcy spiskowców, który dokonuje zdrady, a następnie podpisuje wyrok śmierci na samego siebie. Aby swoją nikczemnością nie podłamać morale bojowników i nie narazić losów powstania, któremu poświęcił się całym sercem, inscenizuje swoją egzekucję jako zamach w teatrze. W ten sposób zostaje męczennikiem i bohaterem. Jednak w chwili śmierci wypowiada słowa, które po latach pozwalają zrekonstruować prawdę o kulisach jego śmierci. Prawdę? Wszak to dwie równoprawne opowieści o śmierci i życiu tego samego człowieka. Albo jedna opowieść o jego podwójności. Opowiadanie „Człowiek z przedmieścia” jest zarysem historii kryminalnej, w której na podstawie przesłanek podsuniętych subtelnie przez narratora, czytelnik może samodzielnie przeprowadzić śledztwo i wykryć mordercę.

Eseje, co oczywiste, są mapą inspiracji Borgesa. Znajdziemy tam rozważania o Coleridge’u, Nathanielu Hawthornie, Szi Huangu-ti, Oskarze Wildzie, Chestersonie, Léonie Bloyu i wielu innych. Inne szkice poświęcone są pewnym figurom literackim, rzeczywistym lub hipotetycznym – pismo boga, alegoria, kennigar, klasycy. Ale to, co inspiruje autora, to nadal możliwości, jakie stwarza sam fakt pisania i czytania opowieści. Co opowieść robi z opowiadającym, ze słuchającym, ze światem? Co na koniec robi z innymi opowieściami? W tych esejach, podobnie zresztą jak w wierszach, prozie poetyckiej i opowiadaniach więcej jest pytań niż odpowiedzi. Coraz więcej pytań.

Kończąc wykreślać mapę, odczuwamy pewien moralny niepokój. Wynika on z faktu, że nieliczni z naszych czytelników zechcą zajrzeć pod nią, wprost do „Nowej antologii osobistej”. Jednak nadzieją napawa nas przeświadczenie, że kiedyś omówienia twórczości Borgesa zabiorą nam jego samego. Podobnie zresztą jak i on w dużej części unicestwił siebie, redagując autorski wybór własnych tekstów. Bo w samej idei „Antologii osobistej” zawiera się sugestia, że zamieszczone tam teksty warto przeczytać, a inne już niekoniecznie.
Jorge Luis Borges: „Nowa antologia osobista”. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006.