ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 października 20 (260) / 2014

Jarosław Czechowicz,

KIERUNEK I CZAS (ANDRZEJ STASIUK: 'WSCHÓD')

A A A
Proza wspomnieniowa Andrzeja Stasiuka zawiera coraz więcej gorzkich rozliczeń. To nie jest tylko sentymentalne pisanie o czasie przeszłym, którego znaczenie autor wciąż podkreśla. „Wschód” jest zapisem rozważań o tej części tego, co minione, z czym nie do końca się oswoiliśmy. Z czymś, co zostało zabrane przedwcześnie; niezrozumiane właściwie, wyparte z myśli, pożegnane wraz z etapem przełomowych zmian. Jest też wyraźnym spoglądaniem w przyszłość. Nie tylko wówczas, gdy na rosyjsko-chińskiej granicy Stasiuk z niepokojem spogląda na kapitalistyczne Manzhouli mające straszyć Rosjan zapowiedzią rozmachu i siły sąsiada. Nie tylko wtedy, gdy rozmyśla o własnej śmierci, konfrontując się z nagim, bezwstydnym i pozbawionym intymności jej obrazem na mongolskim stepie. Przyszłość to swoiste imaginarium Stasiuka, niepewny koniec losu tułacza, gdzieś zarysowany jedynie cel życiowej wędrówki i czas, który przecież jeszcze nie istnieje, ale zapowiada go wiele z tego, co kryje się w świadomie przeżytej przeszłości.

Ta książka jest znacznym rozwinięciem myśli punktowanych jedynie w poprzedniej publikacji. Krótkie teksty, jakie złożyły się na „Nie ma ekspresów przy żółtych drogach”, są teraz rozbudowane, głównie przez nowe konteksty, nowe punkty odniesień. Poprzez kreślenie – fragmentarycznie i całościowo – pewnej tektoniki różnego rodzaju przesiedleń. „Wschód” to historia miejsc, które wchłaniały coraz to nowe systemy, i ludzi, którzy w tych miejscach organizowali sobie wciąż na nowo znośne warunki życia. Stasiuk opowiada o tym wszystkim, co już dobrze znamy i w tym znaczeniu nowa książka jest w zasadzie mało zaskakująca. Rozbudowana perspektywa patrzenia na to, co wokół, i na to, co gdzieś w oddali bliskie jak najbliższe otoczenie, czyni „Wschód” lekturą nieustannego zadziwiania czytelnika. Problem polega jedynie na tym, iż zbyt często mierzymy się z obsesyjnymi, wciąż powtarzającymi się myślami i wynika z tego wrażenie wtórności. Jakkolwiek pasjonującej, ale jednak.

Należy czytać Stasiuka fragmentarycznie – dokładnie tak, jak buduje swą narrację. Potem dopiero przychodzi czas na podsumowania, analizy. Czas, w którym rozmyślamy przede wszystkim nad tym, gdzie autor poszukuje swego Wschodu. Granice – te geograficzne – wciąż się przesuwają. Jest też wyraźnie zaznaczana granica tego, co Zachodnie, i tego, co bliskie. Stasiuk podąża wciąż tam, gdzie jego serce i instynkt. Obserwatora, łowcy absurdów, proletariusza zakorzenionego w czasie niedoboru; wędrowca postrzegającego wiele podobieństw mimo zmiany stref czasowych czy wyraźnego poruszania się aż do dalekiej Azji. „Wschód” to lektura dla oswojonych ze Stasiukowym pisaniem. Kolejna ważna dla niego samego książka, ale wciąż ma się wrażenie, iż tej najważniejszej jeszcze nie napisał.

Marian Pankowski w jednym z tekstów zbioru „Nastka, śmiej się!” wskazuje ironicznie na tych, co „ciepłą dupą do przyzby przyrośli” w odróżnieniu od niego samego – wiecznego wędrowca i poszukiwacza wyzwań, także tych intelektualnych. Kimś takim jest portretowana z wielką czułością matka Stasiuka. Ona wciąż drepcze gdzieś wewnątrz swego życia, wtopiona we własny los oswojonych ścian i w granicach, jakie sama wciąż wyznacza. Syna widuje sporadycznie i ciągle ma wrażenie, że pojawia się on na chwilę. Matka jest gwarantem niezmienności mimo upływu czasu. Zatrzymała jego bieg w sobie i pozwala tylko na to, by zabrać ją nad mogiłę, bo tylko ślady czasu minionego warte są opuszczenia bezpiecznego domu. To przy niej Stasiuk próbuje na nowo definiować to, czym jest jego własne wędrowanie. Skonfrontowany z przygnębiającym bezruchem matki, próbuje zrozumieć własny pęd ku przemierzaniu przestrzeni. Ona mimo wszelkich zmian pozostała wierna przestrzeni zamkniętej, wyizolowanej. On rozumie zasadność przemian tylko wówczas, gdy się porusza. Wtedy nie tylko obserwuje, dziwi się czy utyskuje. Wtedy życie nabiera tego specyficznego znaczenia, które można zrozumieć tylko przez kontekst. To kontekst przemieszczania się. Dobrowolnego, świadomego i pełnego czujności. Wbrew czasowi, który wymuszał na ludziach ciągłe wędrówki. Wbrew przesiedleniom dziejów i wbrew chichotowi Historii, poświadczanej pozostałości miejsc, w których kiedyś toczyło się życie. W tym wszystkim kryje się jakiś wewnętrzny imperatyw bycia w ruchu. Przemierzania przestrzeni, ale także czasu, w którym skryło się tak wiele i tak niewiele już z tego wszystkiego rozumiemy, gdy mroczny kolektywizm porzucono na rzecz równie przerażającego kapitalizmu, liberalizmu i nastawienia na własne ja, jakie nie potrafi już kontaktować się z przeszłością.

„Widzę przeszłość wyraźniej niż teraźniejszość. Przecież to, co jest, nabiera sensu dopiero, gdy minie”. W tym zdaniu pojawiającym się gdzieś na końcu książki jest skryta prosta filozofia bycia wciąż w tym, co minione, bo tylko dzięki tej obecności można być lojalnym wobec życia po przemianach. Poszukiwanie tytułowego Wschodu Stasiuk rozpoczyna oczywiście od tego, co wokół niego i tym poszukiwaniom dał wyraz w poprzednich książkach. Potem jednak pojawiają się odległości, a wraz z nimi zmiany, które trudno definiować, bo widzi się jedynie skutki, czyli różnego rodzaju mogiły pamięci – z nimi się nie dyskutuje, o nich się za dużo nie mówi. Czas przeszły zastyga w smutnych śladach i tylko właściwe im się przyglądanie umożliwia zbliżenie z tym, co gdzieś umknęło niepostrzeżenie. A taki wydaje się świat, który – w Polsce i poza jego granicami – szukał niemożliwego, czyli wolności w terrorze propagandy kłamstw. Dzisiaj nazywanie po imieniu tego, o czym się kiedyś tylko myślało, to hołd złożony niepotrzebnemu zapomnieniu. Stasiuk przywołuje czasy wojny i komunizmu, ale dobiera sobie tylko te momenty, które były ważne przez to, iż zostały niezauważane. Dostrzegał życie we fragmentach jako dorastający chłopak, ale dopiero teraz, po latach, może czuć się uprawniony do komentowania czasu minionego i nie jest już jak miejski przybłęda na końcu babskiej kolejki w pegeerowskim sklepie. Teraz nie tylko stoi i się przygląda. Może też nazywać, definiować, wyciągać okrutne czasem i przygnębiające wnioski. Może być odpowiedzialny za swoje refleksje, bo dorósł do poszukiwania własnego Wschodu, a w nim do odpowiedzi na pytania wynikające z przeszłości. Może realizować swoje mentalne powroty, które unikają sentymentalności, a są prywatnymi wskrzeszeniami tego, co ważne i tego, co potrzebne. Do wszystkiego trzeba dorastać. Mimo tego, że czasem dzieje się to bardzo powoli.

Taka Rosja chociażby. Stasiuk wspomina, że udał się tam po raz pierwszy dopiero w 2006 roku. To był wówczas zupełnie inny kraj niż ten, co wchodził w życie wbrew młodej woli i który na zawsze położył się cieniem jako opresyjny i mroczny. Rosja to nie Związek Radziecki, a przecież różnic się nie widzi, gdy po tysiącach kilometrów podróży wciąż spotyka się to, co tworzyło przygnębiający obraz Polski pod uciskającym ją butem Rosjan. Rosja jest daleka i bliska zarazem. Poznawana na nowo często zaskakuje. Dziwi Stasiuka niejedno. „(...) W tak wielkim kraju to jednak wszyscy jakoś są obcy. Bo przecież nie da się tego zamieszkać po ludzku, oswoić, być stąd”. Poruszanie się po państwie, którego ogromu nie sposób ogarnąć, jest dla autora bolesne, albowiem odrywa od wszystkiego, co bliskie. Od tożsamości budowanej na tym, co oswojone. Nawet jeśli szuka się tego gdzieś daleko. Rozważania o Rosji to znakomity przykład wewnętrznego dyskursu o roli miejsca, z którego się pochodzi i do którego w życiowej wędrówce zdąża. Jakoś nie ma Stasiuk wyrzutów sumienia, że zaczął podróżować po Rosji tak późno. On już odbywał takie podróże, ale bez zmieniania miejsca. Miejsca za to zmieniały się wokół. Naznaczenie tym, co rosyjskie, miało miejsce i na Grochowie, i potem, na prowincjach różnych i odmiennych.  Teraz bezpieczniej jest ją zwiedzać z „Wykopem” Płatonowa, bo ta książka daje i racjonalny punkt odniesienia, i perspektywę oglądu kraju tak skutecznie izolującego się od świata. Rosja współczesna budzi zdumienie. Ciekawość podszytą lękiem wzbudzają Chiny i tam też należy się zatem udać.

Z tych chińskich refleksji zostaje w pamięci głównie defekujący publicznie tubylec, bo nie ma tam daleko na Wschodzie niczego, z czym można byłoby się utożsamić. Pozornie. Pozostaje więc powrót. Wschód jest bowiem tam, gdzie jego granice wyznacza świadomość. Ta opowieść nie definiuje niczego geograficznie. To raczej mentalna mapa, na której znajdzie się miejsce dla smutku, melancholii i zdumienia. Poza tym, to co namacalne w wędrówce – kurz, asfalt, przygnębiające bloki z betonu i przerażająca chwilami otchłań nicości na stepie lub w kolejnej podróży między punktami wyznaczonymi na mapie.

Lektura „Wschodu” daje niewątpliwie dużą estetyczną przyjemność, ale to wędrowanie jest wyraźnie naznaczone cieniem refleksji, jakie pojawiały się u Stasiuka wcześniej. W tym znaczeniu czytanie nadal o tym samym nie wywoła większych emocji – zwłaszcza, że „Wschód” jest bardzo stonowany, kameralny, o wzruszeniach nawet opowiada z dystansem. Rozbudowanie przemyśleń, o jakim wspomniałem na wstępie, nie jest gwarantem przykucia uwagi czytelnika tak do końca. Obawiam się, że „Wschód” może postawić pytanie o to, czy powroty nie zaczynają być u Stasiuka zanadto obsesyjne i czy tym samym nie niweczą nadziei na nową jakość. Ta prezentowana w najnowszej książce jest świetna, ale do tego zostaliśmy już przyzwyczajeni.
Andrzej Stasiuk: „Wschód”. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2014.