WIERSZE
A
A
A
ziemia
mamo niech ci to wszystko wytną w pizdu żebyś mogła normalnie
funkcjonować tu nie ma na co czekać to się rozrasta przerzuca zrozum
tu nie ma na co czekać mówi do telefonu dziewczyna idąca przede mną
czerwiec centrum miasta po jej słowach już nie spieszę się na spotkanie
(a przecież czekasz i jeszcze nie wiem że rozmowa – będziemy mówić
o tym co w nas męskie – przyniesie ulgę) zwalniam myślę o tym w jaki
sposób choroba zmienia ciała naszych bliskich jak troskliwie pochyla
ich ku ziemi jak uważnie pracuje w węzłach chłonnych jakie imiona
przybiera i jakimi przekleństwami mówimy do niej
dziewczyna wrzuca telefon do lnianej torby przystaje łapczywie
łapie oddech podnosi głowę i patrzy w czerwone niebo
zadaję sobie pytania co widzi? jaki chłód ma w niej miejsce?
bez tytułu
dla A.
główna bohaterka choroby jest spokojna i wierzy w jasność
przypomina mi matkę (z okresu kiedy unikała lustra) jednego miesiąca
traci ciało kolejnego odzyskuje to co wydawało się utracone posłusznie
przyjmuje chemię taxol cisplatyna (tak nazwiemy kolejne przygarnięte koty)
dostrzegam że drażnią ją pocieszania wiem że niecierpliwią ją troskliwe gesty
główna bohaterka choroby zwlekała z odpowiedzią na sierpniowe listy wzbudza
tym niepokój ciszę ciemność by w końcu opowiedzieć się po jasnej stronie
na szczęście czuję się dobrze odrosły mi włosy tylko teraz niestety mam
bardzo kręcone a ja zawsze marzyłam o prostych
droga wojewódzka numer 977
granicę przekraczamy w koniecznej w świetle reflektorów ciała saren
przypominają kamienne posągi możliwe myślę że staną nam na drodze
w świetle samochodu płoną lisy noc im sprzyja sprawdzają naszą
czujność te lasy należą do nich to tu odprawiają ciche instynkty
przypominam sobie przestrzenie które zostawiamy za sobą zimne dłonie
rumuńskiego pasterza rozmowę o życiu a przede wszystkim o śmierci to
w chłodnej bystrzycy dalej targ stare kobiety z wiązankami lawendy to
w sighetu marmaţiei i jeszcze to – wietrzną noc na przełęczy przysłop
która zwabiła posłuszne cienie tej karpackiej krainy dzikie psy
wracamy w świetle reflektorów ciała saren przypominają kamienne posągi
tej nocy są dla nas łaskawe obserwują chcę wierzyć że kiedy odjeżdżamy
one powracają do wilgotnej trawy pocierają grzbietami o pnie drzew
a ich rozgrzane dniem ciała parują tak w świetle reflektorów
przypominają kamienne posągi tej nocy są dla nas łaskawe
choć na języku czuję metal krew
Fot. Kacper Tekieli
mamo niech ci to wszystko wytną w pizdu żebyś mogła normalnie
funkcjonować tu nie ma na co czekać to się rozrasta przerzuca zrozum
tu nie ma na co czekać mówi do telefonu dziewczyna idąca przede mną
czerwiec centrum miasta po jej słowach już nie spieszę się na spotkanie
(a przecież czekasz i jeszcze nie wiem że rozmowa – będziemy mówić
o tym co w nas męskie – przyniesie ulgę) zwalniam myślę o tym w jaki
sposób choroba zmienia ciała naszych bliskich jak troskliwie pochyla
ich ku ziemi jak uważnie pracuje w węzłach chłonnych jakie imiona
przybiera i jakimi przekleństwami mówimy do niej
dziewczyna wrzuca telefon do lnianej torby przystaje łapczywie
łapie oddech podnosi głowę i patrzy w czerwone niebo
zadaję sobie pytania co widzi? jaki chłód ma w niej miejsce?
bez tytułu
dla A.
główna bohaterka choroby jest spokojna i wierzy w jasność
przypomina mi matkę (z okresu kiedy unikała lustra) jednego miesiąca
traci ciało kolejnego odzyskuje to co wydawało się utracone posłusznie
przyjmuje chemię taxol cisplatyna (tak nazwiemy kolejne przygarnięte koty)
dostrzegam że drażnią ją pocieszania wiem że niecierpliwią ją troskliwe gesty
główna bohaterka choroby zwlekała z odpowiedzią na sierpniowe listy wzbudza
tym niepokój ciszę ciemność by w końcu opowiedzieć się po jasnej stronie
na szczęście czuję się dobrze odrosły mi włosy tylko teraz niestety mam
bardzo kręcone a ja zawsze marzyłam o prostych
droga wojewódzka numer 977
granicę przekraczamy w koniecznej w świetle reflektorów ciała saren
przypominają kamienne posągi możliwe myślę że staną nam na drodze
w świetle samochodu płoną lisy noc im sprzyja sprawdzają naszą
czujność te lasy należą do nich to tu odprawiają ciche instynkty
przypominam sobie przestrzenie które zostawiamy za sobą zimne dłonie
rumuńskiego pasterza rozmowę o życiu a przede wszystkim o śmierci to
w chłodnej bystrzycy dalej targ stare kobiety z wiązankami lawendy to
w sighetu marmaţiei i jeszcze to – wietrzną noc na przełęczy przysłop
która zwabiła posłuszne cienie tej karpackiej krainy dzikie psy
wracamy w świetle reflektorów ciała saren przypominają kamienne posągi
tej nocy są dla nas łaskawe obserwują chcę wierzyć że kiedy odjeżdżamy
one powracają do wilgotnej trawy pocierają grzbietami o pnie drzew
a ich rozgrzane dniem ciała parują tak w świetle reflektorów
przypominają kamienne posągi tej nocy są dla nas łaskawe
choć na języku czuję metal krew
Fot. Kacper Tekieli
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |