ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 listopada 21 (261) / 2014

Małgorzata Lebda,

WIERSZE

A A A
ziemia

mamo niech ci to wszystko wytną w pizdu żebyś mogła normalnie

funkcjonować tu nie ma na co czekać to się rozrasta przerzuca zrozum

tu nie ma na co czekać mówi do telefonu dziewczyna idąca przede mną

czerwiec centrum miasta po jej słowach już nie spieszę się na spotkanie

(a przecież czekasz i jeszcze nie wiem że rozmowa – będziemy mówić

o tym co w nas męskie – przyniesie ulgę) zwalniam myślę o tym w jaki

sposób choroba zmienia ciała naszych bliskich jak troskliwie pochyla

ich ku ziemi jak uważnie pracuje w węzłach chłonnych jakie imiona

przybiera i jakimi przekleństwami mówimy do niej

 

dziewczyna wrzuca telefon do lnianej torby przystaje łapczywie

łapie oddech podnosi głowę i patrzy w czerwone niebo

zadaję sobie pytania co widzi? jaki chłód ma w niej miejsce?

 

 

bez tytułu

 

                                  dla A.

 

główna bohaterka choroby jest spokojna i wierzy w jasność

przypomina mi matkę (z okresu kiedy unikała lustra) jednego miesiąca

traci ciało kolejnego odzyskuje to co wydawało się utracone posłusznie

przyjmuje chemię taxol cisplatyna (tak nazwiemy kolejne przygarnięte koty)

dostrzegam że drażnią ją pocieszania wiem że niecierpliwią ją troskliwe gesty

 

główna bohaterka choroby zwlekała z odpowiedzią na sierpniowe listy wzbudza

tym niepokój ciszę ciemność by w końcu opowiedzieć się po jasnej stronie

na szczęście czuję się dobrze odrosły mi włosy tylko teraz niestety mam

bardzo kręcone a ja zawsze marzyłam o prostych

 

 

droga wojewódzka numer 977

 

granicę przekraczamy w koniecznej w świetle reflektorów ciała saren

przypominają kamienne posągi możliwe myślę że staną nam na drodze

w świetle samochodu płoną lisy noc im sprzyja sprawdzają naszą

czujność te lasy należą do nich to tu odprawiają ciche instynkty

 

przypominam sobie przestrzenie które zostawiamy za sobą zimne dłonie

rumuńskiego pasterza rozmowę o życiu a przede wszystkim o śmierci to

w chłodnej bystrzycy dalej targ stare kobiety z wiązankami lawendy to

w sighetu marmaţiei i jeszcze to – wietrzną noc na przełęczy przysłop

która zwabiła posłuszne cienie tej karpackiej krainy dzikie psy

 

wracamy w świetle reflektorów ciała saren przypominają kamienne posągi

tej nocy są dla nas łaskawe obserwują chcę wierzyć że kiedy odjeżdżamy

one powracają do wilgotnej trawy pocierają grzbietami o pnie drzew

a ich rozgrzane dniem ciała parują tak w świetle reflektorów

przypominają kamienne posągi tej nocy są dla nas łaskawe

choć na języku czuję metal krew

 

Fot. Kacper Tekieli