ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (262) / 2014

Jakub Przybyło,

PRZEZ CHWILĘ MYŚLAŁEM, ŻE JESTEŚ JAPOŃCEM (PIEKŁO NA PACYFIKU)

A A A
Powroty do klasyki
Elektryzujący spektakl dwóch wybitnych aktorów, jakim jest „Piekło na Pacyfiku” (1968) Johna Bormana, to kino, w którym mnogość zwrotów akcji i wieloznaczność zawartych w filmie metafor są odwrotnie proporcjonalne do produkcyjnego rozmachu i długości listy dialogowej. Jedno z pierwszych dzieł brytyjskiego reżysera opowiada o prawdziwym piekle w prawdziwie rajskiej scenerii.

Dwóch śmiertelnych wrogów rozbija się na tej samej bezludnej wysepce, gdzieś na wszechoceanie, w jednym z niewielu miejsc niedotkniętych wojenną zawieruchą. Amerykanin (Lee Marvin) i Japończyk (Toshiro Mifune), prócz skwaru i braku pitnej wody, muszą zmagać się z zagrożeniem ze strony nieprzyjaciela.

Pozornie bohaterów różni absolutnie wszystko: historia, narodowość, język, a nawet predyspozycje do zwycięstwa w „survivalu”, na które składają się zdolność zdobywania pożywienia, jakość i ilość posiadanych przedmiotów oraz zajmowane terytorium. Przedwczesna siwizna postawnego Lee Marvina – będąca świadectwem wojennego doświadczenia, a zarazem znakiem rozpoznawczym aktora – dodatkowo pogłębia wizualną opozycję między nim a drobniejszym posturą i starszym wiekiem, acz młodszym wyglądem Mifune. Zaradny i nieufny Japończyk z początku zmuszony jest bronić swojego skrawka plaży przed silnym i zdeterminowanym Amerykaninem, który nie zdołał zapewnić sobie wody ani narzędzi, lecz role ulegają odwróceniu jeszcze kilkakrotnie.

W pierwszej części filmu obserwujemy głównie rozgrywkę między godnymi siebie rywalami, którą Marvin i Mifune za sprawą swoich aktorskich talentów przenoszą na poziom pozafilmowy. Brodate twarze umęczonych walką o przetrwanie żołnierzy często wypełniają kadr i mimo wszelkich oczywistych różnic wydają się wtedy zaskakująco do siebie podobne. Przeciwnicy nie byliby chyba w stanie samodzielnie przełamać lodów, ale ustępują one wreszcie w obliczu bezlitosnych promieni słońca. Skrajna izolacja bohaterów i sprowadzenie ich motywacji wyłącznie do atawistycznego instynktu przetrwania – paradoksalnie – zrównuje ze sobą antagonistów, dla których wszystko to, co poróżniłoby ich w tak zwanym cywilizowanym świecie, w dziczy stopniowo przestaje mieć znaczenie. Niezależnie od umundurowania i koloru skóry, woda ratuje życie, a słońce pali niemiłosiernie na gorącej pacyficznej wyspie. W tymczasowym rozejmie bohaterów nie ma nic romantycznego – idea ulega woli przetrwania, a nienawiść zostaje przyćmiona przez korzyści płynące z kooperacji. Wzajemnej nieufności nie udaje się wprawdzie całkowicie przełamać, ale wspólnymi siłami można zbudować tratwę, dzięki której da się dotrzeć do innego lądu. W przewrotny sposób Boorman oddaje sprawiedliwość obu bohaterom. Każdy z rozbitków ma bowiem swój pomysł na skonstruowanie tratwy i choć ostatecznie to Amerykanin daje za wygraną, wykazując się większą gotowością do ustępstw, tratwa skonstruowana sposobem Japończyka zdaje egzamin – tym samym potwierdzona zostaje trafność jego metody.

Jedność doświadczenia nie wystarczy jednak, by całkowicie zażegnać konflikt. Po zakończonym sukcesem rejsie udaje się przebrać, ogolić, napić i zapalić. Choć początkowo alkohol łagodzi obyczaje, bohaterowie w bolesny sposób uświadamiają sobie, iż świat pod ich nieobecność toczył się własnym rytmem. Wydaje się, że im bliżej cywilizacji się znajdują, tym trudniej im się porozumieć. Kiedy Lee Marvin wykrzykuje agresywnie po pijanemu pytania o Boga, Toshir? Mifune patrzy na zdjęcia zmasakrowanych zwłok swoich rodaków, sąsiadujące w magazynie „Life” z żurnalowymi fotografiami mody i uśmiechniętych, półnagich kobiet. Towarzysze niedoli wracają do punktu wyjścia, a ich wspólna śmierć w zrujnowanym posterunku nie przynosi oczyszczenia, giną bowiem ponownie skłóceni i obcy.

„Piekło na Pacyfiku” jest swoistym egzorcyzmem, jaki odprawiają na sobie dwaj tytani aktorstwa – wpierw przez historię, a po dwudziestu kilku latach przez reżysera, postawieni naprzeciw siebie we wrogich obozach i zmuszeni walczyć o przetrwanie. Jeden z nich urodził się na terytorium Chin i został wcielony do cesarskiej armii przybranej ojczyzny, drugi był jednym z trzech żołnierzy swojego pułku, którzy przetrwali atak japońskiej jednostki. Zgoda tak wybitnych i doświadczonych (nie tylko zawodowo) aktorów na udział w projekcie Boormana ma symboliczny wymiar. W jednej z ostatnich scen przestraszony Biały Diabeł, jak nazywa go bohater Mifune, mówi z ulgą do kompana: „Przez chwilę myślałem, że jesteś Japońcem”. Choć ostatecznie nie zostali przyjaciółmi, twardy kowboj i honorowy samuraj okazali się godnymi siebie rywalami.
„Piekło na Pacyfiku” („Hell in the Pacific”). Reżyseria: John Boorman. Scenariusz: Eric Bercovici. Obsada: Lee Marvin, Toshiro Mifune. Gatunek: dramat. Produkcja: USA 1968, 101 min.