ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (262) / 2014

Dariusz Szymanowski,

SZCZĘŚLIWY, KTO CZYTAŁ JANOSCHA (JANOSCH: 'SZCZĘŚLIWY, KTO POZNAŁ HRDLAKA')

A A A
Fabuła jest prosta do streszczenia, sam wydawca wyręcza czytelnika na czwartej stronie okładki. Ale nie o samą historię, która jest doprawdy urzekająca, tu idzie, a o żywioł opowiadania, snucia opowieści i próby (dodajmy: udanej) sportretowania bohaterów z krwi i kości. U Janoscha to właśnie ludzie są najważniejsi. Ludzie i akt opowiadania. Pisarz z czułością przedstawia swoich bohaterów, nawet tych, którzy nie powinni nam przypaść do gustu, jak choćby Dziubowa. Kamieniczniczka, matka Elzy, dla której wesele córki to sposób na zaznaczenie swojego społecznego statusu. Dziubową Janosch kreśli grubą kreską, a czytelnik, przyglądając się jej życiu, ma wrażenie, że gdzieś już ją widział, skądś ją zna. Może była gościem na „Weselu” Smarzowskiego?

Wszystkie postaci powieści idealnie wpisują się w klimat śląskiej krainy, dookreślają miejsce akcji i wypełniają przestrzeń swoimi przyzwyczajeniami, obawami, zdradami i wszechobecnym pijaństwem. Jest tu wszystko: dewocja i dewiacja, prowincjonalne konwenanse i stereotypowe (na pierwszy rzut oka) podziały ról. Mąż, żona, matka, ksiądz, policjant i dziwka, i wszyscy oni jadą na tym samym wózku. I tylko miejscowy głupek, tytułowy Hrdlak, trzyma się z boku.

Akcja powieści toczy się na przedwojennym Śląsku. Czyli właściwie gdzie? – można by zapytać. Samo miejsce jest niby nazwane, Janosch podaje nawet konkretnie: Kłodnica (niem. Klodnitz), dawne miasto między Kędzierzynem a Koźlem. To rozdarcie jest w powieści symboliczne. Tak samo rozdarta będzie Elza: między swego ślubnego męża, Hannka, a swoją prawdziwą miłość, fryzjera Dietera. Śląski powieściowy mikrokosmos nie jest miastem, dzielnicą ani też wsią. To miejsce zgoła niezwykłe, poza granicami wykreślonymi ręką kartografa. To miejsce w duszy i sercu każdego Ślązaka, a niewiele jest osób mogących pojąć tę duszę. Tak jak niewielu jest tych, którzy umieją o Śląsku pisać. Pisząc „umieją”, mam na myśli dogłębne zrozumienie tego miejsca, które – jak być może żadne inne między Odrą a Bugiem – jest tak hermetyczne. Potrzebne jest tu doświadczenie Śląska i przyznać należy, że jedynie Ślązak o Śląsku może coś sensownego napisać. Istotę śląskiego genius loci odkrywało niewielu: Gustaw Morcinek, Janosch, Aleksander Nawarecki czy reżyser Kazimierz Kutz. Ten ostatni zresztą pisał o Janoschu jako „ojcu literatury górnośląskiej”. Wszystkich wyżej wymienionych łączy mówienie (podpierając się Nawareckim) „do-rzeczy”. Śląsk jest w ich prozie rozbierany na elementy pierwsze: przedmioty codziennego użytku (ryczki, szolki), potrawy i napoje (fuzlę, gorzołę, piwo, bowle, kołocz, kartofelsalat, żur). Tu żaden bohater nie stara się nawet ubierać swoich myśli w dyplomatyczne strofy, godo prosto z mostu, dosadnie, a prym wiodą tutaj dziouchy, które tylko na pozór słuchają się swoich chopów.

To zresztą kolejny arcyciekawy wątek: postać śląskiej kobiety. Kultura na Śląsku, wbrew powszechnym wyobrażeniom o patriarchalnych układach, wedle których to mąż, zwykle pracujący na grubie, rządzi w rodzinie żelazną ręką, to kultura matriarchalna. Dziubowa jest tak naprawdę głową i szyją rodziny. I choćby Dziuba wszystkim wmawiał, że to do niego należy ostatnie zdanie, to z jego ust zawsze na koniec będzie padać jedynie: „Tak, kochanie, masz rację”.

Codzienność Śląska jest u Janoscha rozpisana między czas pracy a czas odświętny. W niedzielę, święta, śluby i pogrzeby każdy szanujący się Ślązak wyciąga z szafy odświętny ancug. Każdy, bez wyjątku. W niezwykle komiczny sposób mówi o tym Janosch, opisując scenę w kościele podczas ślubu Elzy: „Wiktor, kulki od moli! Wyjmij z kieszeni!! – wysyczała Erna za plecami Elzy, aż on jej w końcu podał całą garść. Siedzieli w pierwszej ławce i Erna próbowała na kolanach pchnąć kulki do tyłu z jakim rozmachem, żeby się dotoczyły do ostatnich ławek, gdzie podmuch świeżego powietrza mógł ich zapach przytłumić. Wszystkie te zabiegi były zresztą całkiem niepotrzebne, bo tego dnia wszyscy w kościele śmierdzieli kulkami na mole”.

Ale mimo obecnego w opowieści Janoscha humoru, karykaturalnego przedstawienia postaci, powieściowy świat nie jest miejscem sympatycznym. Choć oczywiście w głosie Janoscha wyraźnie da się wyczuć nostalgię za Śląskiem. Śląskiem, jakim pamięta go autor urodzony w Zabrzu. Mimo iż Janosch czyni z tego „swojego” Śląska krainę magiczną, to jednocześnie bezlitośnie się z nią rozprawia, nie pomija tego jej zapijaczonego, kołtuńskiego oblicza. W żyłach mieszkańców tej krainy „płynęła brunatna gorzała, w ich kościach tkwił artretyzm, a głowy wypełniała hodowla gołębi”. Trudno chyba o większy stereotyp, ale Janosch jak nikt inny ma prawo do wygłaszania takich osądów.

Hrdlak jest inny, „co uderzało już na pierwszy rzut oka, nie należał do ludzi tego gatunku, przez co zdawał się tu jeszcze bardziej obcy”. Kim zatem jest tytułowy Hrdlak? Głupolem – jak widzi go Dziubowa? Jest z pewnością człowiekiem dobrego serca. Dowiadujemy się o tym z rozmowy, jaką stary Dziuba prowadzi z Bunzlaurem: „(…) ten pieroński chachor okładał nieszczęsne stworzenie twardym trzonkiem bata, że już zaczynało krwawić. I właśnie w tym momencie nadszedł Hrdlak ze swoim ręcznym wózkiem. Widząc, co się dzieje, rzucił się na leżącego konia, przejmując na własne ciało razy furmana. Ten zaś z kolei Hrdlaka w furią dalej okładał (…) Dlaczego człowiek robi takie rzeczy? - Bo jest człowiekiem”.

„Śląsk zawsze był obdarzony śpiewakami, wizjonerami, marzycielami i poetami” – pisze Max Hermann-Neise. Hrdlak jest nimi wszystkimi po trochu. Ten „głupol” dzięki swojej inności pozwala jednak czytelnikowi (podglądaczowi) zobaczyć siebie samego w krzywym zwierciadle. Janosch z premedytacją i niekrytą satysfakcją używa figury „miejscowego głupka”, który jak każdy błazen zdaje się widzieć i wiedzieć więcej, który jest wyrzutem sumienia swoich współplemieńców.

Wklejka na okładce jest nie mniej ważna niż samo wnętrze książki. Ten odręczny szkic wpisuje się w śląską historię malarstwa prymitywnego. Przedstawiona scena rodzajowa mogłaby wyjść spod ręki Erwina Sówki i byłaby dziełem sztuki sama w sobie. Jest tutaj wszystko: od scenicznej religijności po witalną energię, którą, jak twierdzi Lech Majewski, Śląsk czerpie z pokładów węgla, który z kolei przed tysiącami lat pobierał ją ze słońca.

I tylko z jednym zgodzić się nie mogę. Ze słowami Jerzego Illga, że Śląsk Janoscha „możemy zobaczyć, poznać jedynie z jego powieści”. Nic bardziej mylnego. Wystarczy tu przyjechać, na świętochłowicką Zgodę, katowickie Szopienice, bytomskie Szombierki, rudzki Kaufhaus. I rozejrzeć się w poszukiwaniu współczesnego Hrdlaka.
Janosch: „Szczęśliwy, kto poznał Hrdlaka”. Wydawnictwo Znak. Kraków 2014.