
ŻUJ TO, CHU! (CHEW. PRZYSMAK KONESERA)
A
A
A
Po przymusowym rozstaniu z Marvelem i wejściu w komitywę z Image Wydawnictwo Mucha Comics przeżywa drugą młodość. Owocem ostatnich działań oficyny stał się szereg premierowych albumów prezentujących imponujący rozstrzał gatunkowy: od kryminału z mackami w tle („Fatale” Brubakera i Phillipsa), przez space-operę („Saga” duetu Vaughan-Staples), aż po erotyczną interpretację superbohaterstwa („Sex” Caseya i Kowalskiego). Najpóźniej sprowadzoną przez wydawcę serią jest sensacyjno-kulinarna mikstura zatytułowana „Chew”, stworzona przez Johna Laymana oraz Roba Guillory’ego – artystów zasadniczo anonimowych na polskim rynku komiksowym.
„Przysmak konesera” obiektem śledztw policjantów i marzeń szefów kuchni czyni… kurczaki. Okazuje się bowiem, że w niedalekiej przyszłości (bądź alternatywnej rzeczywistości) wybuchła epidemia ptasiej grypy, która uśmierciła dwadzieścia trzy miliony Amerykanów i jeszcze większą liczbę obywateli Starego Kontynentu. Drób stał się produktem zakazanym, co nie znaczy, że wyeliminowanym, o czym świadczy świetnie prosperujący czarny rynek. Dlatego (w celu przeciwdziałania kulinarnym naruszeniom prawa) powołano do życia Wydział ds. Przestępstw Szczególnych Amerykańskiego Departamentu Żywności i Leków. Rolą policjantów stało się inwigilowanie restauracji, a niedolą kucharzy – korzystanie z marnych substytutów popularnych „chickenów”. Powstał również nieformalny ruch oporu, zrzeszający tych, którzy rządowe informacje na temat pandemii uważają za wierutne kłamstwo.
W ten dość intrygujący i wymykający się schematom świat przedstawiony scenarzysta wprowadził równie interesujące postaci. Pierwszą z nich jest główny bohater, którego imię idealnie współgra z tytułem – Tony Chu, glina i cybopata. Tej drugiej funkcji Wikipedia nie definiuje, w związku z czym krótkie wyjaśnienie: cybopatą jest osoba, która poznaje historię i właściwości danego produktu po jego konsumpcji. Gryząc jabłko, Tony wie, na jakiej gałęzi hrabstwa Essex rosło i czym je spryskano. Wgryzając się w szyję seryjnego mordercy, potrafi odpowiedzieć na ważne dla śledztwa pytania: kogo i kiedy opryszek zabił oraz gdzie znajdują się ciała ofiar. I choć w policyjnej robocie jest to umiejętność niezbędna, nie ulega wątpliwości, że czyni z Chu kanibala.
Mamy tu jednak do czynienia nie z ludożerką pokroju występków Hannibala Lectera, a raczej z czynnością podpięta pod maksymę „To Serve and Protect”. Tony wgryza się w ciała rzezimieszków oraz zjada śmierdzące paluchy (dowody w sprawie sprzed kilku miesięcy) po to, by służyć społeczeństwu. Layman tworzy profil gliniarza idealnego: takiego, który sprzeda kopniaka, wypełni kwity i – pomimo odruchu wymiotnego – zje ucho, by rozwikłać sprawę. Scenarzysta niewiele miejsca poświęca moralizowaniu na ten kontrowersyjny temat. Policjanci kanibale uznawani są przez kolegów za świrusów, ale jednak pożytecznych. Co się jednak stanie, gdy cybopaci zasmakują w ludzkim mięsie i z padliny (którą konsumują przez wzgląd na obowiązki pracownicze) przerzucą się na chodzących po ulicach obywateli?
Ramię w ramię z cybopatą maszeruje saboskryberka, czyli kolejny efekt wesołej działalności słowotwórczej Johna Laymana. Terminem tym autor określił osobę (w tym wypadku piękną dziennikarkę lokalnej gazety), która potrafi tak sugestywnie i obrazowo pisać o jedzeniu, że czytelnicy jej artykułów reagują, jak gdyby osobiście kosztowali opisywanych przez nią dań. Cybopata i saboskryberka – brzmi idiotycznie? A jednak w tej nowomowie jest metoda, bo scenariusz Laymana wciąga. „Chew” przypomina dobrze napisany amerykański serial telewizyjny oparty na szybkich, celnych dialogach oraz (pojawiającym się od czasu do czasu) trzecioosobowym narratorze, którego zadaniem jest przedstawienie postaci pojawiających się na planszach. Layman świetnie buduje relacje między Chu a jego mentorem – ogromnym jak niedźwiedź grizzly Masonem, ale jeszcze sprawniej kreśli związki głównego bohatera z innymi postaciami: nieprzychylnym mu szefem, byłym partnerem czy własnym bratem, będącym niegdyś kulinarnym celebrytą.
W „Chew”, gdzieś pomiędzy policyjną robotą a kanibalistycznym wątkiem nadprzyrodzonym, funkcjonują również akcenty „kuchenne”. Są one jednak na tyle wyważone, że nie zawłaszczają opowieści. Próżno doszukiwać się tu zachwytów nad wymyślnymi potrawami, które były trzonem jednej z poprzednich produkcji sygnowanych logiem Muchy – thrillera „Dorwać Jiro!”. Layman postawił raczej na schlebianie fastfoodowym gustom Ameryki, przejawiającym się w zjadaniu „chickena”. Ilustracje Roba Guillory’ego spodobają się tym, którzy cenią animowane produkcje rodem z Cartoon Network, a kolorową groteskę przedkładają nad realistyczne odwzorowanie rzeczywistości. Osobiście uważam, że jego prace są fatalne i niespecjalnie pasują do klimatu opowieści, jednak – o dziwo! – komiks niewiele traci, jeśli przymknie się na nie oko. Licząc na to, że mimo wszystko przyzwyczaję się do kreski młodego rysownika, z utęsknieniem wyczekuję drugiego albumu. Pierwszy to porządne czytadło z masą fajnych pomysłów oraz dobrze prowadzoną historią, pozostawiającą w głowie dudniące „chcę więcej”.
„Przysmak konesera” obiektem śledztw policjantów i marzeń szefów kuchni czyni… kurczaki. Okazuje się bowiem, że w niedalekiej przyszłości (bądź alternatywnej rzeczywistości) wybuchła epidemia ptasiej grypy, która uśmierciła dwadzieścia trzy miliony Amerykanów i jeszcze większą liczbę obywateli Starego Kontynentu. Drób stał się produktem zakazanym, co nie znaczy, że wyeliminowanym, o czym świadczy świetnie prosperujący czarny rynek. Dlatego (w celu przeciwdziałania kulinarnym naruszeniom prawa) powołano do życia Wydział ds. Przestępstw Szczególnych Amerykańskiego Departamentu Żywności i Leków. Rolą policjantów stało się inwigilowanie restauracji, a niedolą kucharzy – korzystanie z marnych substytutów popularnych „chickenów”. Powstał również nieformalny ruch oporu, zrzeszający tych, którzy rządowe informacje na temat pandemii uważają za wierutne kłamstwo.
W ten dość intrygujący i wymykający się schematom świat przedstawiony scenarzysta wprowadził równie interesujące postaci. Pierwszą z nich jest główny bohater, którego imię idealnie współgra z tytułem – Tony Chu, glina i cybopata. Tej drugiej funkcji Wikipedia nie definiuje, w związku z czym krótkie wyjaśnienie: cybopatą jest osoba, która poznaje historię i właściwości danego produktu po jego konsumpcji. Gryząc jabłko, Tony wie, na jakiej gałęzi hrabstwa Essex rosło i czym je spryskano. Wgryzając się w szyję seryjnego mordercy, potrafi odpowiedzieć na ważne dla śledztwa pytania: kogo i kiedy opryszek zabił oraz gdzie znajdują się ciała ofiar. I choć w policyjnej robocie jest to umiejętność niezbędna, nie ulega wątpliwości, że czyni z Chu kanibala.
Mamy tu jednak do czynienia nie z ludożerką pokroju występków Hannibala Lectera, a raczej z czynnością podpięta pod maksymę „To Serve and Protect”. Tony wgryza się w ciała rzezimieszków oraz zjada śmierdzące paluchy (dowody w sprawie sprzed kilku miesięcy) po to, by służyć społeczeństwu. Layman tworzy profil gliniarza idealnego: takiego, który sprzeda kopniaka, wypełni kwity i – pomimo odruchu wymiotnego – zje ucho, by rozwikłać sprawę. Scenarzysta niewiele miejsca poświęca moralizowaniu na ten kontrowersyjny temat. Policjanci kanibale uznawani są przez kolegów za świrusów, ale jednak pożytecznych. Co się jednak stanie, gdy cybopaci zasmakują w ludzkim mięsie i z padliny (którą konsumują przez wzgląd na obowiązki pracownicze) przerzucą się na chodzących po ulicach obywateli?
Ramię w ramię z cybopatą maszeruje saboskryberka, czyli kolejny efekt wesołej działalności słowotwórczej Johna Laymana. Terminem tym autor określił osobę (w tym wypadku piękną dziennikarkę lokalnej gazety), która potrafi tak sugestywnie i obrazowo pisać o jedzeniu, że czytelnicy jej artykułów reagują, jak gdyby osobiście kosztowali opisywanych przez nią dań. Cybopata i saboskryberka – brzmi idiotycznie? A jednak w tej nowomowie jest metoda, bo scenariusz Laymana wciąga. „Chew” przypomina dobrze napisany amerykański serial telewizyjny oparty na szybkich, celnych dialogach oraz (pojawiającym się od czasu do czasu) trzecioosobowym narratorze, którego zadaniem jest przedstawienie postaci pojawiających się na planszach. Layman świetnie buduje relacje między Chu a jego mentorem – ogromnym jak niedźwiedź grizzly Masonem, ale jeszcze sprawniej kreśli związki głównego bohatera z innymi postaciami: nieprzychylnym mu szefem, byłym partnerem czy własnym bratem, będącym niegdyś kulinarnym celebrytą.
W „Chew”, gdzieś pomiędzy policyjną robotą a kanibalistycznym wątkiem nadprzyrodzonym, funkcjonują również akcenty „kuchenne”. Są one jednak na tyle wyważone, że nie zawłaszczają opowieści. Próżno doszukiwać się tu zachwytów nad wymyślnymi potrawami, które były trzonem jednej z poprzednich produkcji sygnowanych logiem Muchy – thrillera „Dorwać Jiro!”. Layman postawił raczej na schlebianie fastfoodowym gustom Ameryki, przejawiającym się w zjadaniu „chickena”. Ilustracje Roba Guillory’ego spodobają się tym, którzy cenią animowane produkcje rodem z Cartoon Network, a kolorową groteskę przedkładają nad realistyczne odwzorowanie rzeczywistości. Osobiście uważam, że jego prace są fatalne i niespecjalnie pasują do klimatu opowieści, jednak – o dziwo! – komiks niewiele traci, jeśli przymknie się na nie oko. Licząc na to, że mimo wszystko przyzwyczaję się do kreski młodego rysownika, z utęsknieniem wyczekuję drugiego albumu. Pierwszy to porządne czytadło z masą fajnych pomysłów oraz dobrze prowadzoną historią, pozostawiającą w głowie dudniące „chcę więcej”.
John Layman, Rob Guillory: „Chew. Przysmak konesera” (tom pierwszy). Tłumaczenie: Robert Lipski. Wydawca: Mucha Comics. Warszawa 2014.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |