ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 stycznia 1 (265) / 2015

Agnieszka Nęcka,

CZYM SKORUPKA ZA MŁODU NASIĄKNIE... (MAREK ŁAWRYNOWICZ: 'PATRIOTÓW 41')

A A A
...tym na starość trąci – znane przysłowie przypomina, że nabyte w młodości cechy, umiejętności i przyzwyczajenia ujawniają się w życiu dojrzałym. Przekonuje o tym również Marek Ławrynowicz w swojej najświeższej książce prozatorskiej. „Patriotów 41” – bo o nią chodzi – opowiada, najoględniej ujmując, o losach ludzi mieszkających pod tytułowym adresem. Dom, o którym mowa, jest miejscem typowym, choć równocześnie jawi się jako przestrzeń dość specyficzna i wyjątkowa. „Różni ludzie krążyli wokół niego, ale nie mogli się zdecydować: wyprowadzić się czy nie. Jakoś im było głupio, choć przecież mur to tylko mur, tynk to tynk, podłoga to podłoga. Nie są ani żydowskie, ani niemieckie, ani polskie... Istnieją tylko ponadnarodowo, służąc ludziom najprzeróżniejszym, mądrym i głupim, szlachetnym i podłym, taki, jacy się trafią. I wszelkie ludzkie wojny i namiętności są im obojętne”. Nie inaczej było w przypadku mieszkańców kamienicy znajdującej się przy ulicy Patriotów 41. Ławrynowicz, przedstawiając biografie rozmaitych osób, które połączył wspólny, sytuujący się w podwarszawskim Miedzeszynie dom, rekonstruuje nie tylko atmosferę lat wojennych, ale przede wszystkim czasów Polski Ludowej. Wybudowany przez grupę zamożnych Żydów przed II wojną światową dwupiętrowy, murowany budynek miał zapewnić im bezpieczeństwo i komfort na stare lata. Niestety historia zniweczyła ich marzenia, najpierw przeistaczając miejsce ich egzystencji w getto, a potem ich samych w unoszący się nad Treblinką „popiół i dym”. Na miejsce pierwszych domowników wprowadzili się następni. To im przygląda się narrator, w kolejnych rozdziałach dość szczegółowo przybliżając losy ludzi, którzy usiłowali przetrwać w niesprzyjających powojennych okolicznościach. I tak wśród bohaterów najnowszej prozy autora „Korytarza” znaleźli się: starzejąca się Mamcia, której syna Kazimierza zamordowali na przesłuchaniu funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa, ubek Ignac Witka z żoną, Grzegorkowie, którym urodziły się bliźnięta, referent w urzędzie dzielnicowym Praga-Południe Zenobiusz Przastek i jego żona Mariola, repatrianci ze wschodniej Galicji Danilukowie, ocalony z Dachau Marek Aureliusz Gębarowski, który znalazł pracę w biurze meldunkowym, a przyjemność czerpał z łowienia ryb, elegancka, fascynująco piękna, wybitna, znająca się z żoną generała Andersa aktorka Julia, która straciwszy pracę, została zatrudniona w charakterze sekretarki dyrektora szkoły, mająca „coś z głową” Anna Kosiakowa i jej ośmioletni syn Wojtek, którego największą pasją były konie, wreszcie „najbardziej znerwicowana” Anna Matyskowa, zmagająca się z samotnym wychowywaniem rozrabiającego syna Andrzeja, która dość niespodziewanie odzyskała uznanego za zmarłego, a będącego miłością jej życia Krzysztofa.

Ławrynowicz opowiada zatem historie „prostych” ludzi, którzy popełniali zbrodnie i kochali wielką miłością, współczuli i tchórzyli, byli empatyczni i podli. Starali się przetrwać w trudnych czasach i znaleźć własne miejsce w ciągle zmieniającej się rzeczywistości. Walcząc ze wspomnieniami zakotwiczonymi w dramatycznej przeszłości, budowali swoje życie na nowo. „Wszyscy mieli wtedy na świeżo w pamięci koszmar wojny, kiedy straszne przejścia nie były niczym niezwykłym”. Nie miało większego znaczenia, czy Matysiakowa „jest Żydówką, której udało się cudem przeżyć (...) A może siedziała na Gestapo, gdzie wiadomo, co z ludźmi robili. Jeśli nie na Gestapo, to może na UB, gdzie robili z ludźmi mniej więcej to samo”. Istotne, że starała się scalić swoją podmiotowość, integrując się z mieszkańcami kamienicy. Wszyscy oni – choć zdarzały się wyjątki – przypominali rodzinę, która w razie potrzeby potrafiła zjednoczyć siły i walczyć w obronie swoich. Tak stało się choćby ze sprawowaniem opieki nad Wojtkiem, którego matka próbowała popełnić samobójstwo, dbaniem o podstawowe potrzeby nieposiadającego żadnego dobytku Gębarowskiego czy przygotowywaniem wesela Matysiakowej.

Ławrynowicz, nie siląc się na psychologizowanie, nie roztrząsa źródeł działań i decyzji bohaterów zamieszkujących dom przy ulicy Patriotów 41. Przypisani do tego miejsca ludzie nie żyją Wielką Historią, choć spod jej dyktatu nie są – oczywiście – w stanie się wyzwolić. Zajmuje ich zwyczajna i monotonna codzienność, która wypełniona jest tęsknotą, miłością, zdradami, kłótniami, piciem wódki, rozmowami, spełnianiem trywialnych obowiązków czy pracą zarobkową. Budynek i jego mieszkańcy stają się jednak swego rodzaju soczewką, przez którą autor „Diabła na dzwonnicy” spogląda na polski stalinizm czy okres wczesnego Gomułki. Snuta przez Ławrynowicza opowieść przekonuje, że okupację, okres wojny i czasy tak zwanego wyzwolenia łączy między innymi poczucie strachu i poddawanie ludzi nieustannej manipulacji, której konsekwencją jest choćby to, że społeczeństwu „można wmówić każdą bzdurę, jeśli się ją odpowiednią ilość razy powtórzy”.

Obraz powojennej Polski, jaki wyłania się z najnowszej prozy Ławrynowicza, został zawieszony na granicy tragifarsy i absurdu. Ironiczny język, jakim o codzienności PRL-u pisze autor „Pogody dla wszystkich”, sprawia, że groza sytuacji zostaje oswojona. Dość przywołać jeden z fragmentów: „Siedzieli więc w mieszkaniach, wyglądając przez okna, ale i to niedługo trwało, bo około dziesiątej wpadli do mieszkań mężczyźni w płaszczach i ustawili wszystkich twarzami do ściany. W mieszkaniu Gębarowskiego grało radio i dzięki niemu patrzący tępo w ściany własnych mieszkań lokatorzy dowiedzieli się, że do ich domu zbliża się osobiście towarzysz prezydent Bolesław Bierut. Podniecony, wysoki głos sprawozdawcy informował, że towarzysz Bierut właśnie pokonuje przejazd kolejowy, skręca w prawo, potem w lewo i wjeżdża na podwórko. Potem usłyszeli zaciekły tupot, a sprawozdawca krzyczał, że towarzysz prezydent wysiada i idzie po schodach, a za nim dwóch dygnitarzy partyjnych niesie szeroki dwuosobowy wózek dla bliźniaków. Sprawozdawca wcisnął się nawet do mieszkania Grzegorków, skąd donosił, że Bierut ogląda Józefa i Bolesława, ściska dłoń Grzegorka (którego młotek trafił tego dnia do depozytu), potem dłoń Witki. Wreszcie dał się słyszeć głos towarzysza prezydenta, który zachęcał Grzegorka do dalszych wysiłków dla dobra narodu, a potem jakby z oddalenia dobiegał do wszystkich drżący głos Grzegorka, który obiecywał, że się naprawdę wysili”.

Najnowsza proza Ławrynowicza przekonuje ponadto o potrzebie zakorzenienia. Dom to nie tylko mur, ale hermetyczny świat, w którym wraz z innymi można nie tylko znosić ciężkie chwile czy bylejakość egzystencji, ale także w pełni cieszyć się przyjemnościami. Dom to również miejsce, które kształtuje osobowość. Narrator po latach przyznaje: „Ja też jestem inny, ale patrząc na dom przy ulicy Patriotów 41, zaczynam rozumieć swoje wieczne niezdecydowanie, nieśmiałość, niechęć do odbierania telefonów, wszystkie fobie i traumy, z którymi przyszło mi żyć. Ja jestem cały z nich: z Przastków, Grzegorków, Witków, Gębarowskich, Daniluków, Kosiakowej, Matyskowej, Mamci. Jak oni nieudany, zagubiony, wszystko we mnie za małe lub za duże. Ten dom wciąż we mnie trwa, choć opuściłem go zbyt wcześnie”. Nie sposób odciąć się od własnej przeszłości. Wyniesione z domu rodzinnego wspomnienia i doświadczenia mają bowiem wpływ na podejmowane w życiu dorosłym decyzje.

Najświeższą książkę Marka Ławrynowicza czyta się szybko. Narracja nie stawia najmniejszych oporów lekturowych, brak w niej bowiem metatekstowych pięter. W konsekwencji „Partyzantów 41” nie pozostaje, niestety, na długo w pamięci. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że nie przynosi ona żadnego nowego ujęcia trudów codzienności powojennej Polski. Co ważne jednak, opowiadając się po stronie „zwykłych” ludzi, bywa zabawna i bywa ironiczna, a przez to jawi się jako bardziej prawdziwa. Ławrynowicz nie demaskuje i nie rozlicza (z) przeszłości. Dzięki snutej w ten sposób narracji stara się – jak przypuszczam – zrozumieć teraźniejszość. Wszak czym skorupka za młodu...
Marek Ławrynowicz: „Patriotów 41”. Wydawnictwo Zysk i S-ka. Poznań 2014.