ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lutego 3 (267) / 2015

Paweł Kaczmarski,

POLSKA POEZJA DOMYŚLNA

A A A
Zofia Król w swoim niedawnym szkicu („Cykady mdlały”, http://www.dwutygodnik.com/artykul/5629-powaga-cykady-mdlaly.html) broni Adama Zagajewskiego przed czytelnikami. Przyznajmy: zaznacza na początku, że „chce zostawić na boku” pytanie o to, „czy Adam Zagajewski pisze obecnie wiersze dobre, czy złe”, wielokrotnie zastrzega zresztą, co u Zagajewskiego jej się nie podoba, a ocena jego ostatniego tomu – choć pozytywna – jest, przyznaje Król, problematyczna. Tym niemniej – w kontekście tego, jak złą reputację ma Zagajewski w stosunkowo wąskim gronie „zajmujących się” poezją współczesną, głos Król wydaje się niemal ekscentrycznie pozytywny.

Akurat w samym geście Król – opowiedzenia się po stronie jednego, rzekomo niedocenianego autora przeciwko gustom większości czytelników poezji – trudno widzieć coś nieodpowiedniego; rolą krytyka jest często polemizowanie z opinią większości, krytyka chcąca „reprezentować” tę większość okazuje się zwykle redundantna. Uważam jednak, że Król nieświadomie i między wierszami unieważnia własne intuicje – i chociaż napisała swoją apologię ze szlachetnymi intencjami, to wnioski okazały się zgubne, a przy tym końcowe tezy jakby uciekają autorce, nie da się ich uzgodnić z jej własnymi spostrzeżeniami. Ostatnie zdanie jej szkicu brzmi przecież szalenie ironicznie, zdaje się z Zagajewskiego wręcz kpić: „Gdyby nie znów Morze Śródziemne, tym razem w pobliżu Tulonu, «ukośne światło wieczoru» i «codzienna eksplozja południa» – byłby to naprawdę świetny wiersz”. Pół biedy, jeśli musimy ratować autora przed czytelnikami – gorzej, jeśli musimy ratować wiersze przed ich autorem.

Po kolei.

Król obchodzi przede wszystkim kwestia powagi i patosu w wierszu. Słusznie; po okresie, w którym poezja i krytyka mocno dowartościowywała różne formy ironii i (auto)dystansu właśnie kosztem powagi i wzniosłości – powiedzmy, że były to lata 90. i początek XXI wieku – warto rozważyć sposoby, dzięki którym patos czy egzaltacja (wolę to drugie określenie) mogą do wiersza niejako „wrócić”. Oczywiście – były tam cały czas, również u takich ironistów jak Foks czy Wiedemann, ale my – krytycy, czytelnicy – trochę je przegapialiśmy. Czas zmienić tryb lektury.

Król ma więc też rację, gdy mówi, że w sprawach powagi i egzaltacji istotniejsze jest dzisiaj badanie czytelniczych reakcji niż samych wierszy. Owszem – opozycji ironia–powaga nie da się rozważyć na stosunkowo wąskim tekstowym materiale. To opozycja o gigantycznym kulturowo-politycznym znaczeniu, którą musimy widzieć w możliwie szerokim kontekście – naszych zachowań jako odbiorców kultury, neoliberalnego podejścia do literatury jako do „hobby” i sposobu na „spędzenie wolnego czasu”, strategii mediów, które regularnie stawiają nas przed alternatywą: albo nieustannie śmiejemy się z siebie, albo wychodzimy na nieobytych idiotów.

Król broni „poważnej” literatury przed literaturą „ironiczną”. Stoję po jej stronie – nie dlatego, że „powaga” jest ważniejsza od „ironii”, tylko dlatego, że tej pierwszej mamy za mało, a tej drugiej – za dużo. Król przesadza nieco, nazywając współczesną kulturę „kulturą ironii i dystansu”, powtarzając komunały o współczesnym (literackim) języku, który oderwał się od rzeczywistości, odsyła tylko sam do siebie etc. Dekonstrukcja nie zniosła rzeczywistości, w poezji „ironiści” są poważniejsi, niż się wydaje, a większość symptomów „przeironizowania” współczesnej kultury możemy widzieć równie dobrze jako oznaki braku dystansu, brania życia „zbyt poważnie”. Użytkownicy mediów społecznościowych, na których Król się powołuje, są przecież jakby naraz za bardzo i za mało zdystansowani do siebie; kolejne iteracje programów reality show czy talent show są odbierane (również przez hipsterską młodą inteligencję) jednocześnie bardzo poważnie i bardzo niepoważnie. Niby-ironiczna fascynacja dużej części intelektualistów tabloidowymi treściami jest podszyta nie tylko „poważnymi” emocjami, ale i bardzo „poważną” (nawet jeśli cokolwiek nieporadną czy protekcjonalną) troską o kulturę i jej „nieprofesjonalnych” odbiorców. W sieci „ironicznych” i „nie-ironicznych” gestów łatwo się pogubić. To, co powinno niepokoić, to z kolei nawet nie przesyt ironii, ale to, że ani rozpowszechnione formy „ironii”, ani dostępne nam formy „powagi” nie odpowiadają na istotne problemy codziennego życia. Opisywany przez sytuacjonistów Spektakl – tu w swojej neoliberalnej odmianie – spycha kulturę w dziedzinę hobbystycznych zainteresowań i festiwali; artystyczne eksperymenty są zarezerwowane dla specjalistów, mainstreamu nie interesuje kształtowanie gustów, tylko dopasowywanie się do nich. Dziennikarze i „aktywiści kultury” są wyroczniami w kwestii tego, co rozumie, a czego nie rozumie „zwykły czytelnik” – przy czym zaniżają często jego kompetencje intelektualne w sposób dość obraźliwy. Uważa się, że pewne tematy – rozwarstwienie społeczne, globalizacja, alternatywy dla kapitalizmu, sposoby społecznego oporu, dobra wspólne, utrata kontroli nad czasem, prekaryzacja pracy i życia etc. – lepiej trzymać z dala od „kultury i literatury”, niezależnie od tego, czy podawane są w formie ironicznej, czy poważnej. Powaga, na którą można sobie pozwolić w oficjalnej, spektakularnej „kulturze”, to wzniosłość właśnie w stylu Zagajewskiego – związana ze słuchaniem muzyki klasycznej, kontemplowaniem antycznych zabytków, zapatrzeniem w zachód słońca i zachwytem nad prostą pracą rolnika w polu.

Innymi słowy, mamy problem z fałszywą alternatywą – z opozycją, w którą nie chcemy i nie powinniśmy się wpisywać. Wybór między zblazowaną ironią hipstera/późnego postmodernisty a wzniosłością Zagajewskiego to żaden wybór. Cała sytuacja jest analogiczna do tej, w której co rusz znajduje się współczesna lewica: „postępowy” liberalizm albo „populistyczny” konserwatyzm. I jak tu wybierać?

O ile więc uproszczenia można Król wybaczyć – to jednak szkic na pograniczu felietonu, pisany do tego w tonie tekstu programowego – o tyle jej wnioski są, niestety, mocno nietrafione. Oto w poezji chodzi bowiem, zdaniem Król, o „ciągłą grę między ironią i powagą” – innymi słowy, o konserwowanie bądź zabetonowanie opozycji, o utrzymanie napięcia, które niczego nie napina ani nie rozwiązuje, a podtrzymuje wyłącznie status quo (możemy, rzecz jasna, stwierdzić, że przecież istotą literatury jest „gra między ironią i powagą” – wtedy jednak mówimy o zjawisku uniwersalnym, abstrakcyjnym i nadającym się do przedyskutowania na poziomie teoretycznoliterackim; o poezji Zagajewskiego czy o poezji współczesnej takie sformułowanie samo z siebie nie mówi nic). Utrzymywanie „ciągłej gry między ironią i powagą” to, na innym poziomie, reprodukowanie czy odtwarzanie gry między Zagajewskim a poezją przesadnie ironiczną, rozpuszczoną w języku, rozpływającą się w „kadłubkach znaczeń” – gry, w której współczesny czytelnik coraz mniej się odnajduje. Szukając alternatyw dla przesytu ironii, Król nie postuluje jakiejś konkretnej powagi, ale jakąkolwiek powagę, powagę „w ogóle” – i trafia na tę jej formę, którą podpowiada oficjalna, mainstreamowa kultura: na obłą, omkłą i nijaką powagę Zagajewskiego, który o problemach współczesnej codzienności nie mówi nic. To ciekawe, że w pewnym momencie Król broni Zagajewskiego stwierdzając, że u niego też pojawiają się „wielopiętrowe poziomy pozornych znaczeń”. Jego poezja jest według niej ciekawa dzięki połączeniu powagi i ironii – ale żeby go obronić, pokazać, że jest dla niego miejsce w przestrzeni „literackich mód”, wskazuje na tę samą „pozorność”, która jeszcze przed chwilą ją raziła.

Jeśli nawet przyjmiemy, że wielcy ironiści polskiej poezji nie wzbudzają „rzeczywistych” emocji i nie piszą zbyt wiele o „rzeczywistości” (teza, której obronić się nie da ani w wypadku Sosnowskiego, ani Foksa, ani Sendeckiego, żeby wymienić kilka nazwisk, które zazwyczaj są z tym trybem – mylnie – kojarzone), to Zagajewski i tak nas do żadnej rzeczywistości nie zbliża – jego patos jest równie konwencjonalny, sztuczny, związany ze stereotypowym wyobrażeniem poezji. Jeśli porusza, to dlatego, że po prostu ma poruszać, co stanowi jego główną rolę; wykorzystuje różne językowe nawyki, mechanizmy i automatyzmy, żeby wywołać w czytelniku odpowiednio „poetyckie” skojarzenia, żeby odwołać się do wyobrażenia poety-Mistrza czy poety-Wieszcza utrwalonego choćby w szkole. Albo inaczej: wiersze Zagajewskiego są „poetycko poważne” dlatego, że ich autor opanował konwencję „prawdziwej”, „poważnej” i „poruszającej” Poezji Mistrzów. Zagajewski – mówię tu o dzisiejszym, późnym Zagajewskim – jest w tym sensie mistrzem póz, a w zasadzie mistrzem określonej pozy: strażnika pamięci, zadumy, harmonii Przyrody z Cywilizacją, poezji od „zaciszy”, „pieleszy” i „niebiesiech”. Niestety dla Zagajewskiego, poza to tania i łatwa do przejrzenia – i dlatego u wielu wzbudza śmiech.

Pozostaje kwestia „mody”. Król docenia Zagajewskiego za to, że ten „idzie w poprzek” mód literackich. Naprawdę? Najbardziej obecny w mainstreamowych mediach, „wciskany” uczniom w liceach, co roku „nominowany” do Nobla, nieustannie eksportowany (również oficjalnymi, państwowymi kanałami) za granicę i rozpoznawany tam jako czołowy polski poeta „współczesny” – idzie „w poprzek”? Jak to możliwe?

Właśnie – idzie w poprzek „mód literackich”, które w przypadku poezji wyznaczane są przez kilkaset osób: grono stałych czytelników, krytyków, autorów. Absolutnie nie chcę tych „mód” dowartościowywać – bywają straszne. Dziwne wydaje mi się jednak skupienie akurat na kwestii wyłamywania się Zagajewskiego z gustu powszechnego, będącego w rzeczywistości preferencją około tysiąca osób czytających poezję współczesną, w momencie gdy wpisuje się on idealnie w stereotypowe wyobrażenie poezji, promowane w tym kraju wspólnie przez szkołę, media i państwowe instytucje. Zagajewskiego nie obchodzą „mody literackie”, bo stoi za nim dobrze ugruntowany, rozpowszechniony, szalenie mainstreamowy wizerunek „Prawdziwej Poezji”, przeznaczonej do lektury w jakimś „zaciszu” i poruszającej jakąś „strunę” w człowieku; poezji, którą się „odczuwa”, a nie „czyta”, poezji osmozy i ogólnego je ne sais quoi. Krytycy, którzy w odruchu samobiczowania lubią narzekać na stan środowiska literackiego, przegapiają tych, którzy poezję celowo i aktywnie wpychają w ramy zużytych wyobrażeń i wyświechtanych komunałów (oczywiście nie mam tu na myśli Król, tylko faktyczny medialny mainstream).

Jeśli Zagajewski wzbudza u czytelników wstręt, to nie dlatego, jak chce Król, że mają oni kłopot z powagą, że się od niej odzwyczaili – tylko dlatego, że szukając lekarstwa na kojarzone z ironią „udawactwo” i nadmiar dystansu, trafiają na powagę równie „udawaną”, na spektakularny przekręt. Każe im się wybierać między ironią, której mieli ostatnio za dużo, a takimi formami powagi, które odsyłają do obrazów zużytych i nieaktualnych; między tym, czego jest za dużo, a tym, co już było. Zagajewski budzi wstręt, bo jest uzurpatorem – bo przedstawia się jako poeta „poważny”, redukujący dystans, potrafiący korzystać z patosu i egzaltacji – a w rzeczywistości jest wydmuszką, wiernym odtworzeniem konwencji, popłuczynami po Miłoszu (który i tak boleśnie się zdezaktualizował – ale to temat na inną dyskusję). Zagajewski nie spełnia własnej obietnicy, niszczy okazję, zraża do poetyckiej powagi.

Pozwolę sobie więc na powtórzenie: intuicje Król są trafne i ciekawe, w przeciwieństwie do jej wniosków i „estetycznych wyborów” (głównie chodzi o wybór Zagajewskiego). Potrzeba nam w poezji trochę więcej powagi, „poważnego” namysłu nad codzienną rzeczywistością, redukcji dystansu między autorem, wierszem, czytelnikiem. O ile niedawne wystąpienie Franaszka, na które Król też się powołuje, było tylko nominalnie „obroną poezji wzniosłej / prawdziwej”, a w rzeczywistości stanowiło cyniczną grę o władzę w polu krytyki literackiej, o tyle Król wydaje się mówić szczerze.

Jeżeli jednak – i niech to będzie wnioskiem zamykającym powyższy wywód – będziemy bronić powagi „w ogóle”, to będziemy bronić powagi jakiejkolwiek, a jeśli będziemy bronić powagi jakiejkolwiek, to będziemy bronić powagi domyślnej, czyli tej, którą podpowiada nam Spektakl. W tym przypadku bronić będziemy Adama Zagajewskiego – domyślnego poety poważnego (szukamy czegokolwiek – trafiamy na Zagajewskiego, chciałby się powiedzieć). „Przywrócenie poezji powagi” to bowiem nie cel, tylko środek; celem jest powiedzenie czegoś „nowego”, „trafnego”, „ciekawego”, „odkrywczego” – i tak dalej – o konkretnym, współczesnym świecie, języku, życiu, codzienności. Ci, którym brakuje w poezji trafnej wzniosłości i egzaltacji, muszą więc stawiać na jej konkretne formy – nie mówić o powadze „w ogóle”, ale o jej konkretnych tekstowych i pozatekstowych przejawach.

Kilka przykładów.

Szczepan Kopyt, jeden z najlepszych „zaangażowanych” twórców młodego pokolenia, konsekwentnie buduje w swoich wierszach nowy wizerunek mówiącego podmiotu – czerpiąc z tradycji Whitmana i pewnych nurtów amerykańskiego spoken word, tworzy rodzaj egzaltowanego, wyolbrzymionego, mówiąc zupełnie „na poważnie”, podmiotu, który projektuje wspólnotę między czytelnikami i nie-czytelnikami, ludźmi i nie-ludźmi nie tylko lokalnie, ale też w kontekście globalnym (zob. np. wiersz „uderzenie” z tomu „kir”). (O powadze u Kopyta miałem okazję napisać jakiś czas temu szerzej dla „Praktyki Teoretycznej”: http://www.praktykateoretyczna.pl/pawel-kaczmarski-egzaltacja-i-nowe-mozliwosci-o-jednym-wierszu-szczepana-kopyta/)

Konrad Góra, wrocławski anarchista, aktywista i autor trzech świetnych tomów wierszy, „na poważnie” bierze głos wykluczonych z małych lokalnych społeczności, oddając im głos we własnych wierszach – od robotników, przez wszelkiego rodzaju wykluczonych, użytkowników zapomnianych języków i archaicznych słów, po zwierzęta.

Kira Pietrek, która często korzysta z trafnej i ciętej ironii, potrafi w swoich wierszach „na poważnie” zastanowić się nad codziennością korporacyjnego życia, obietnicami składanymi obywatelom przez współczesne państwo czy nad różnicą między człowiekiem a zwierzęciem.

Tomasz Bąk, inny „młody zaangażowany”, pisze „wprost” o problemach współczesnej codzienności, uparcie i stanowczo osadzając je w szerszym kontekście problemów współczesnego społeczeństwa i kultury.

Szymon Domagała-Jakuć, debiutant z Łodzi, który w 2013 wydał fenomenalny „Hotel Jahwe”, w kontekst wyrazistego zaangażowania politycznego wpisuje nie tylko jedne z najciekawszych, najbardziej rozgorączkowanych erotyków napisanych w ciągu ostatnich 20 lat w Polsce – łączy je także z bardzo wyrazistymi wątkami religijnymi, które traktuje zupełnie „na poważnie”.

Szukajmy w wierszach powagi – egzaltacji, patosu, wzniosłości – ale nie szukajmy jej w jakiejkolwiek formie. Nie możemy sobie pozwolić na taką desperację – Zagajewski (zbiorowy Zagajewski, chciałoby się powiedzieć) patrzy, krąży nad nami, czeka na okazję.