
NIEUSTRASZENI POGROMCY NUDY (CO ROBIMY W UKRYCIU)
A
A
A
Warkocze czosnku na drewnianych kołkach nie zdołają powstrzymać pochwał, jakimi obsypywany jest ten film. Jeśli sceptycznie podchodzicie do obrazów, które podobają się wszystkim, jeśli napis „komedia roku” na plakacie kojarzy wam się z Benem Stillerem, wystarczy, że dacie „Co robimy w ukryciu” dziewięć minut – tyle trwa pierwsza sekwencja filmu, w której poznajemy głównych bohaterów. Liczba gagów równa się ilości wybuchów śmiechu? Zapewniam, że dalej jest tylko lepiej.
„Żaden z członków załogi nie został ranny podczas kręcenia tego filmu” – taki komunikat powinien pojawić się po napisach końcowych „Co robimy w ukryciu”. Nie było to jednak konieczne, wszak od początku wiemy, że kamerzyści, dźwiękowcy i montażyści zostali wyposażeni w krucyfiksy oraz otrzymali specjalną ochronę przed bohaterami. Tej dzielnej załodze należą się brawa za to, że mimo jawnego niebezpieczeństwa podjęli współpracę z Nowozelandzkim Funduszem Dokumentalnym i uwiecznili wydarzenia z życia kilku lokalnych wampirów. A jest to życie pełne rutyny – wszak Viago (lat 379) stara się, jak może, żeby zachować ład w domu, gdzie mieszka z trzema innymi wampirami. Wrodzony pedantyzm dandysa każe bohaterowi rozkładać gazety pod stopami przyszłych ofiar i przypominać współlokatorom o konieczności utrzymania porządku. Co z tego, gdy Deacon (lat 183) od pięciu lat nie myje naczyń, a Vladislava (lat 862) bardziej niż dyscyplina interesuje oglądanie wschodu słońca na YouTubie. Jest jeszcze Petyr, wcielenie filmowego Nosferatu, zamieszkujący piwnicę, porozumiewający się z innymi za pomocą przenikliwych wizgów i syków – ale Petyr ma osiem tysięcy lat.
Duetowi Jemaine Clement (z zespołu Flight of the Conchords) i Taika Waititi, których na ekranie oglądamy jako Vladislava i Viago, udało się spędzić sen z powiek twórcom komedii i komikom nie tylko z Nowej Zelandii. Nawet długowieczne wampiry mogą potrzebować paru chwil, żeby przypomnieć sobie ostatnią komedię, której tempo i wysoki poziom żartów udaje się utrzymać przez cały czas ekranowy. „Co robimy w ukryciu” nie ucieka w poważne tony, których rozładowanie ułatwia rozbawienie widza – cały film to jednolita petarda gagów i absurdalnych sytuacji, dzieło od początku do końca wypełnione smoliście czarnym humorem. Nowozelandzki dowcip jako przyrodni brat brytyjskiego wydaje się nawet bardziej przyswajalny od swojego kolonizatorskiego odpowiednika – coraz to bardziej nonsensowne sytuacje i riposty nie tylko nie męczą, ale sprawiają, że chce się na dłużej zatopić zęby w tej doskonale wysmakowanej grotesce.
Tradycyjnie realistyczna forma dokumentu tylko dodaje „Co robimy w ukryciu” pikanterii. Codzienne sytuacje komentowane są przez gadające głowy, które ze śmiertelnie poważnymi minami ustępują miejsca średniowiecznym grafikom ilustrującym zazwyczaj historyczne dokumenty z epoki. Mamy nawet zdjęcia z „młodości” Deacona, kiedy to służył w tajnej armii wampirów nazistów. Ramy realizmu i doskonale dobrani do ról aktorzy sprawiają, że ten skąpany we krwi film jest tak dobry, że nawet wilkołak zakląłby z podziwem.
„Żaden z członków załogi nie został ranny podczas kręcenia tego filmu” – taki komunikat powinien pojawić się po napisach końcowych „Co robimy w ukryciu”. Nie było to jednak konieczne, wszak od początku wiemy, że kamerzyści, dźwiękowcy i montażyści zostali wyposażeni w krucyfiksy oraz otrzymali specjalną ochronę przed bohaterami. Tej dzielnej załodze należą się brawa za to, że mimo jawnego niebezpieczeństwa podjęli współpracę z Nowozelandzkim Funduszem Dokumentalnym i uwiecznili wydarzenia z życia kilku lokalnych wampirów. A jest to życie pełne rutyny – wszak Viago (lat 379) stara się, jak może, żeby zachować ład w domu, gdzie mieszka z trzema innymi wampirami. Wrodzony pedantyzm dandysa każe bohaterowi rozkładać gazety pod stopami przyszłych ofiar i przypominać współlokatorom o konieczności utrzymania porządku. Co z tego, gdy Deacon (lat 183) od pięciu lat nie myje naczyń, a Vladislava (lat 862) bardziej niż dyscyplina interesuje oglądanie wschodu słońca na YouTubie. Jest jeszcze Petyr, wcielenie filmowego Nosferatu, zamieszkujący piwnicę, porozumiewający się z innymi za pomocą przenikliwych wizgów i syków – ale Petyr ma osiem tysięcy lat.
Duetowi Jemaine Clement (z zespołu Flight of the Conchords) i Taika Waititi, których na ekranie oglądamy jako Vladislava i Viago, udało się spędzić sen z powiek twórcom komedii i komikom nie tylko z Nowej Zelandii. Nawet długowieczne wampiry mogą potrzebować paru chwil, żeby przypomnieć sobie ostatnią komedię, której tempo i wysoki poziom żartów udaje się utrzymać przez cały czas ekranowy. „Co robimy w ukryciu” nie ucieka w poważne tony, których rozładowanie ułatwia rozbawienie widza – cały film to jednolita petarda gagów i absurdalnych sytuacji, dzieło od początku do końca wypełnione smoliście czarnym humorem. Nowozelandzki dowcip jako przyrodni brat brytyjskiego wydaje się nawet bardziej przyswajalny od swojego kolonizatorskiego odpowiednika – coraz to bardziej nonsensowne sytuacje i riposty nie tylko nie męczą, ale sprawiają, że chce się na dłużej zatopić zęby w tej doskonale wysmakowanej grotesce.
Tradycyjnie realistyczna forma dokumentu tylko dodaje „Co robimy w ukryciu” pikanterii. Codzienne sytuacje komentowane są przez gadające głowy, które ze śmiertelnie poważnymi minami ustępują miejsca średniowiecznym grafikom ilustrującym zazwyczaj historyczne dokumenty z epoki. Mamy nawet zdjęcia z „młodości” Deacona, kiedy to służył w tajnej armii wampirów nazistów. Ramy realizmu i doskonale dobrani do ról aktorzy sprawiają, że ten skąpany we krwi film jest tak dobry, że nawet wilkołak zakląłby z podziwem.
„Co robimy w ukryciu” („What We Do in the Shadows”). Scenariusz i reżyseria: Jemaine Clement, Taika Waititi. Obsada: Jemaine Clement, Taika Waititi, Jonathan Brugh i in. Gatunek: komedia. Produkcja: Nowa Zelandia 2014, 86 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |