ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 listopada 21 (69) / 2006

Marek Pasieczny, Iwona Sobczyk,

PIĘKNO ZBAWI ŚWIAT

A A A
O sile piękna i wartości czasu mówi – tuż po będzińskiej premierze swojego spektaklu „Momo, czyli opowieść o złodziejach czasu” – reżyser Marek Pasieczny.
Iwona Sobczyk: Są takie teksty, jak „Mały książę”, które równie dobrze przyjmowane są przez dorosłych, jak i przez dzieci. Czy „Momo” Michaela Endego jest właśnie takim utworem?

Marek Pasieczny: Nie myślałem tak o tym. Być może. Dziś czułem się trochę zaniepokojony tym, co działo się na widowni. Być może przedział wieku, jaki zaproponowaliśmy dla widzów, był za niski, ale z drugiej strony obok mnie siedziała moja czteroletnia Helenka i ona nie wyszła. Zosia, która jest w piątej klasie, pytała mnie w przerwie, dlaczego Szarzy Panowie nie mają papierosów. Zmartwiłem się – zwracałem uwagę na to, jak oni kradną czas, a nie jak żyją. Umyśliłem sobie, że dzisiaj nagrodą dla rodziców będzie to, że byli w teatrze ze swoimi dziećmi i poczucie, że nie stracili czasu. Dla dzieci, może nie tyle „Momo” będzie ważna, tylko właśnie to, że byli tu z rodzicami. To by było najlepsze dla wszystkich. Chciałem, żeby coś z tego spektaklu zostało w widzach, żeby to, co oglądają nie było głupie, naiwne, ale żeby było piękne.

I.S.: „Momo” to lektura szkolna. Czy to miało jakieś znaczenie?

M.P.: To w pewnym sensie określa, jak to się mówi, target. Nie jest to w gruncie rzeczy lektura tak popularna, jak „Czerwony kapturek”, „Pinokio” czy jakieś jeszcze inne znane tytuły. Kiedy przetrze się szlaki w teatrze czy w szkole, kiedy zrodzi się przeświadczenie, że to jest ważna pozycja, może będzie łatwiej. Ale teraz na początku są pewne trudności. Dyrektor Wiktorowicz mówił w którymś momencie, że istnieje takie ryzyko zawodowe, że ten spektakl być może nie będzie grany. Nie wszystkie szkoły były zainteresowane „Momo”.

I.S.: To dość dziwne, bo przecież Ende to też „Niekończąca się opowieść”, a zatem i znany wszystkim film Wolfganga Petersena...

M.P.: No właśnie, ale z tymi filmami jest różnie. To pewnie film określonego pokolenia.

I.S.: O czym według Pana opowiada „Momo”?

M.P.: Dla mnie pierwszym i najważniejszym odkryciem był fragment o zamiataniu ulicy, że jak się to robi krok po kroku i nie patrzy się na koniec pracy, to ta praca nie tylko, że przynosi efekty, ale i nie jest męcząca. Nie traci się przy niej tchu. To było takie pierwsze odkrycie, ileś tam lat temu, kiedy pierwszy raz przeczytałem „Momo”. Później – metafora Hory, że właściwie każdy ma swój czas po to, żeby go sobie uświadomić. Czas uświadomiony i podarowany to jest ten czas prawdziwy, czas istotny. A stracony jest ten nieuświadomiony i nikomu nie dany. To było i nadal jest ważne. Dzisiaj w czasie przedstawienia szczególne przeżycie emocjonalne wzbudziła we mnie scena, kiedy Momo wchodzi do swojego serca i później, kiedy kwiaty zostają przez nią uratowane. Wydaje mi się, że mogę się cieszyć, że to nie ja wymyśliłem taki koniec, tylko choreograf, Arek Buszko, zaproponował, żeby zrobić to w ten sposób. Dla mnie to było bardzo piękne, czyste estetycznie, muzycznie i choreograficznie. Niosło przesłanie, że, jak to się kiedyś mówiło, piękno zbawi świat.

I.S.: Czy Pan ma czasem wrażenie, że ktoś kradnie Panu czas?

M.P.: Tak, mam wrażenie, że sam sobie kradnę czas, kiedy jest nieuświadomiony, niezagospodarowany albo niepodarowany.

I.S.: Która scena w przedstawieniu była najważniejsza?

M.P.: Wydaje mi się, że scena, kiedy poznajemy Momo i kiedy ona poznaje przyjaciół. Ona jest znikąd, może z domu dziecka, nie ma rodziny, jest samotna, głęboko zraniona, można powiedzieć, narażona na zranienie. Może przez to, że była samotna, umiała tak dobrze słuchać. To było pierwsze. Druga ważna scena to ta z lalką, gdzie wychodzi na jaw, że nawet Szarego Pana można złamać. I trzecia – to uratowanie czasu. Tarkowski mówił kiedyś, że świat przestanie istnieć, kiedy ostatni człowiek przestanie wierzyć w Boga. To znaczyłoby, że każdy może być tym ostatnim. Dopóki wierzymy, że istnieje inny świat, to ten świat istnieje.

I.S.: A która z postaci, prócz zapewne samej Momo, jest według Pana kluczowa dla zrozumienia sensu całości?

M.P.: Nie bez przypadku obsadzeni są Gigi jako Kasjopea, Bepo jako Hora. Być może jest tak, że samego Hory, władcy czasu, nie znamy, ale zawsze poznajemy go przez człowieka.

I.S.: A skąd decyzja o inscenizowaniu tego tekstu? Wspominał Pan, że pierwszy raz zetknął się z „Momo” wiele lat temu.

M.P.: Tak. Z Dariuszem Wiktorowiczem pracowaliśmy razem w Łodzi nad „Szaloną Gretą” Grochowiaka. Mówiłem mu o „Momo” i kiedy on został dyrektorem Teatru Dzieci Zagłębia, zdecydował się na ten tekst.

I.S.: A jak się Panu pracowało z zespołem będzińskiego Teatru Dzieci Zagłębia?

M.P.: Myślę, że dobrze. Ja jestem zadowolony, nie wiem jak oni. Traktowaliśmy się bardzo zawodowo i bardzo poważnie. Nie ma różnicy pomiędzy tym, że ja jestem z tak zwanego dramatu, a oni z tak zwanych lalek.

I.S.: Jak to jest z teatrem dla dzieci – czy inaczej robi się spektakl dla dzieci niż dla dorosłych?

M.P.: Bezwzględnie. Spektakl dla dzieci robi się z większym szacunkiem dla rzeczywistości. Wierzę głęboko w to, że jeżeli aktorzy potrafią nie kłamać, to spektakl może być tak samo ważny dla dzieci, jak i dla dorosłych. W przypadku „Momo” było trudniej, bo tutaj jest dużo słów, za dużo może, ale z drugiej strony bez tego historia nie zostałaby opowiedziana. Uważam, że ten spektakl nie jest jeszcze gotowy aktorsko. Rola reżysera już się skończyła, ale aktorów jeszcze nie. Muszą odnaleźć w tej chwili swoje kierunki, rytmy.

I.S.: Joanna Derkaczew, pisząc o pańskiej inscenizacji „Lovv” Lindberga, wspominała, że jest w polskim teatrze ogromna luka między takim bardzo zinfantylizowanym teatrem dla dzieci, a teatrem dla dorosłego widza. Czy tak jest w istocie?

M.P.: Myślę, że tak jest. Zaproponowałem w tej chwili Montowni, żebyśmy grali równolegle te dwa przedstawienia w Warszawie. Montownia ma dwie sceny. Chodzi o to, żeby na górze grać „Momo”, a na dole „Lovv” i to byłaby właśnie propozycja dla tych dorastających widzów.

I.S.: Korzystał Pan w swej reżyserskiej pracy z bardzo różnych tekstów. Czy coś łączyło te inscenizacje?

M.P.: Tak. Myślę, że cały czas wraca u mnie to pytanie, czy istnieje inny świat. Jak przybliżyć do tej tajemnicy, że ten inny świat istnieje? A dopóki on istnieje, to teatr ma sens. Według mnie tekst musi być otwarty, musi mieć w sobie poezję, metafizykę.

I.S.: Dziękuję za rozmowę.
„Momo, czyli opowieść o złodziejach czasu” wg Michaela Endego, reż. Marek Pasieczny, Teatr Dzieci Zagłębia w Będzinie. Premiera – 28 października 2006.