ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 kwietnia 8 (272) / 2015

Kamila Czaja,

STUDENCI DO... WSPOMNIEŃ! (PIOTR OSĘKA: 'MY, LUDZIE Z MARCA')

A A A
Już w swojej poprzedniej książce o Marcu ’68 Piotr Osęka zauważa: „Niniejsza praca, chociaż zaopatrzona w niezbędne minimum przypisów, została pomyślana raczej jako wykład popularyzatorski niż naukowa monografia 1968 roku. (…) Zależało mi przede wszystkim na opisaniu dziejów społecznych Marca, oddaniu klimatu tamtej epoki poprzez cytowanie świadków wydarzeń” (Osęka 2008: 9). W wydanej w lutym książce „My, ludzie z Marca. Autoportret pokolenia ’68” historyk jeszcze mocniej diagnozuje nieadekwatność dyskursu akademickiego do zakładanych w publikacji celów: „Akademicka narracja w zestawieniu z tymi opowieściami wydaje się zbyt uboga w środki wyrazu, spłaszcza relacje, być może pozbawia je istotnego wymiaru, dlatego transkrypcje wywiadów cytowałem w książce często i w miarę obszernie” (s. 29).

W tym szaleństwie…

Osęka z premedytacją przedkłada subiektywizm wspomnień rozmówców nad dążenie do – utopijnego, jak wiemy choćby po pracach White’a – obiektywizmu. Równocześnie jednak przywoływane relacje są nieodłącznie związane ze spajającym je komentarzem („W istocie narracja pracy jest interpretacją wspomnień, na których bazowałem” [s. 30]). Nowa książka sytuuje się jeszcze dalej od naukowego wywodu niż ta z 2008 roku, ale nie polega wyłącznie na rozmowach z przedstawicielami pokolenia’68 (jak choćby przywoływane wielokrotnie przez Osękę „Życie przecięte. Opowieści pokolenia Marca” Joanny Wiszniewicz).

Popularnonaukowe zacięcie na szczęście nie oznacza, że autor ignoruje pole metodologiczne – decyduje się po prostu na ujęcia idące nieco pod prąd tradycyjnemu warsztatowi. We „Wstępie” pisze: „Książka niniejsza jest owocem nałożenia na siebie dwóch koncepcji i metodologii badawczych: teorii pokolenia i historii mówionej” (s. 16) i rzetelnie wyjaśnia oba podejścia, a za swój cel uznaje „odczytanie hierarchii znaczeń i sensów, jakie uczestnicy Marca nadawali swoim wspomnieniom” (s. 28). Imponuje wyczulenie Osęki na strukturę i sposób prezentacji wspomnień. Historyk zauważa na przykład: „Gdy uczestnicy wiecu wspominają atak milicji, zmienia się charakter i rytm narracji. Znikają zająknięcia, powtórzenia, zdania stają się krótsze. (…) Dysproporcja między czasem opowieści a czasem opowiadanym zanika (…)” (s. 212). Osęka wykazuje się wrażliwością w analizach językowych, ale zdecydowanie odcina się od możliwości włączenia do rozważań tekstów literackich. Pisze: „Książka ta nie jest także poświęcona »literackiemu« pokoleniu ’68 – formacji, która swoje marcowe doświadczenia wyrażała w książkach i wierszach. (…) Z pewnością wielu »ludzi z Marca« pozostawało pod wpływem pisarzy Nowej Fali, jednak moja książka koncentruje się na zjawiskach społecznych, nie zaś prądach kulturowych oraz intelektualnych” (s. 15, 16). Takie ostre wyznaczenie granic może zaskakiwać, „pokolenie ’68” kojarzy się dziś wszak głównie z twórczością artystyczną. Po chwilowym zdziwieniu łatwo jednak zgodzić się z wyborem Osęki – literacka formacja jest obecna w programach edukacji i opisana w licznych pracach. Historyk reaguje na zapotrzebowanie na publikacje poświęcone „zwykłym” przedstawicielom marcowej generacji, a przy okazji pozostaje, do pewnego stopnia, w zgodzie z własną dyscypliną.

Warto podkreślić, że autor ma dużą świadomość ryzyka, jakie wynika z korzystania z cudzych świadectw. Sygnalizuje między innymi problem fałszywej pamięci („wspomnienia” czegoś, co się nie zdarzyło) oraz osmozy między pamięcią społeczną a indywidualną (przekonanie o własnym uczestnictwie w wydarzeniach znanych z przekazów). Jedna z uczestniczek marcowych wydarzeń, Paula Sawicka, przyznaje: „(…) z sądu (…) to mniej pamiętam, chociaż też mam jakieś takie wspomnienia – teraz nawet nie wiem, które są prawdziwe, a które nie” (s. 185). Historyk nie ucieka od tego typu niedostatków wybranej metody, trafnie uzasadnia jednak jej użycie celem, który sobie postawił. Takie są koszty pisania „autoportretu”. Nie można wpisywać „autobiograficznych narracji w sztywne ramy historii »obiektywnej«” (s. 155), bo odbyłoby się to „kosztem wewnętrznej logiki i dramaturgii tych opowieści” (tamże) – zauważa Osęka przy okazji omawiania kształtowania się opozycji na Uniwersytecie Warszawskim i kolejny raz podkreśla, do czego dąży: „(…) spróbujemy pokazać najważniejsze sceny, działania, dialogi, wreszcie emocje, wokół których respondenci zbudowali swoje opowieści” (s. 156). To częste przypominanie o założeniach może się wydać redundantne, ale warto pokusić się o usprawiedliwienie: autor prawdopodobnie asekuruje się przed zarzutami „twardych” historyków (pewnie nie bez powodu podkreśla, że metodologia historii mówionej to wciąż pewna nieoswojona nowość). Jednak chociaż Osęka odcina się od możliwości traktowania „autoportretu” pokolenia w kategoriach klasycznego wywodu historycznego, to udaje mu się przystępnie przedstawić źródła, przebieg i konsekwencje zdarzeń.

Przyczyny, przebieg, skutki

„W tym miejscu zaczyna się sekwencja wydarzeń dobrze znana z podręczników historii” (s. 191) – pisze Osęka, gdy w swojej narracji dociera do premiery „Dziadów” Dejmka. A dociera do tego miejsca dopiero po połowie książki. Wcześniej wykorzystuje wspomnienia przedstawicieli pokolenia ’68, żeby wyczerpująco zrekonstruować splot, który doprowadził do Marca. Snuje wiele wątków, pokazując zarówno tło polityczne i społeczne (w tym często pomijany protest studencki z 1957 roku), jak i indywidualne losy członków raczkującej opozycji – łącznie z tym, co czytali i czego słuchali. Przekonująco wykazuje, że marcowy bunt nie byłby możliwy „w próżni”: „(…) my dzięki tym dyskusjom, dzięki tym przemyśleniom doszliśmy do »Dziadów«. Podejrzewam, że rok przedtem, gdyby był problem »Dziadów«, w ogóle nie zwrócilibyśmy na niego uwagi” (s. 190) – zauważa Jan Lityński. Osęka konsekwentnie wyprowadza z Marca także dalsze polityczne konsekwencje, wyrokując, że ten studencki strajk miał swoje przedłużenie w Komitecie Obrony Robotników i wydarzeniach Sierpnia ’80. Cenne jest też to, że historyk rozbraja popularne mity. Na przykład wyjaśnia, że na początku studenci wcale nie dążyli do obalenia systemu, tylko chcieli realizować postulaty w ramach istniejącego ustroju. Pokazuje również, czemu przesadą jest mówienie o uczestnikach zrywu jako o dzieciach partyjnych notabli. Skala takich przypadków wyolbrzymiona została w marcowej propagandzie – a zarzuty te pokutują do dziś i nadal chętnie „kupuje” je społeczeństwo (za przykład służyć może popularność wydanej prawie pół wieku po Marcu książki „Resortowe dzieci”).

Osęka sprytnie odpiera przewidywane ataki i nie boi się zauważyć, że czasem poglądy rozmówców ewoluowały, trzeba jednak przyznać, że w takich sytuacjach badacz szuka wytłumaczenia. Mimo starań, by unikać ocen, historyk czasem zdradza się jako zaangażowany kibic inicjatorów marcowego zrywu – co na szczęście nie przeszkadza mu w częstym przytaczaniu wypowiedzi, które uroczo demitologizują ważne momenty: „Wiem, że na pewno Jaś Lityński chciał czytać rezolucję, jeżeli będzie. A ja się upierałam, że jestem najlepsza, bo mam donośny głos. Już nie mówiłam, ze jestem wyższa od Jasia…” (s. 207) – wspomina na przykład Irena Lasota.

Doskonałe momenty zdarzają się Osęce także w rozdziałach dotyczących wydarzeń po pacyfikacji buntu. Przekonująco diagnozuje różnice między motywacjami strajków w Polsce i na Zachodzie oraz w konsekwencjach ponoszonych przez uczestników. Przytacza też rewelacyjną anegdotkę Karola Modzelewskiego o poznanym we Włoszech znajomym: „Ponieważ on cierpiał na stany lękowe, psychiatra mu poradził, żeby się zaangażował w działalność polityczną” (s. 303). Można jednak odnieść wrażenie, że książka, wcześniej tak wyraźnie podporządkowana „sensacyjnej” sekwencji przyczyn, przebiegu i skutków Marca, nieco „rozłazi” się w szwach, kiedy Osęka przechodzi do spokojniejszej narracji. Sam pisze: „Wspomnienie walk z milicją wyznacza punkt kulminacyjny wielu narracji (…)” (s. 210). I – być może przez to, jak bardzo udaje się historykowi wciągnąć czytelnika w te wydarzenia – Marzec i dla książkowej narracji stanowi kumulację, po której napięcie siłą rzeczy musi trochę opaść.

Inny zarzut dotyczy warsztatu badawczego. Osęka gromadzi bogatą bibliografię, w której podaje między innymi swoją książkę „Rytuały stalinizmu” i swój artykuł o elitach Solidarności, jednak jego „Marzec ’68” (2008) wspomniany zostaje zaledwie w notce o autorze na tylnej okładce. Tymczasem porównanie obu publikacji wykazuje, że historyk wprost lub w formie parafrazy wykorzystuje w książce „My, ludzie z Marca” liczne fragmenty wcześniejszej pracy. Powtórzone miejsca wpisują się w całość i wynikają przede wszystkim z konieczności stworzenia ramy dla cytowanych wspomnień, ale rzetelność badawcza wymagałaby przypisów lub choćby zasygnalizowania, że dojdzie do obszernych autozapożyczeń. Na szczęście młodość uczestników zrywu historyk traktuje z większą uwagą niż swoje „młodzieńcze” osiągnięcia.

Ta nasza młodość

W książce Osęki ważnym wątkiem jest to, że bunt podjęli studenci – ludzie młodzi i „zarażeni” autonomią uniwersytetu. Badacz świetnie pokazuje, że strajk okazał się przyspieszonym kursem dojrzewania, a sprzeciwiający się władzy nie do końca zdawali sobie sprawę z konsekwencji. Joanna Trzeciak-Walc wspomina: „Tak wychowano nas w szkole, że każdy, kto sprzeciwia się władzy ciemiężącej i odbierającej wolność, jest bohaterem. I myśmy dokładnie tak samo robili, i uważaliśmy, że tak trzeba. I że nic nam nie mogą zrobić, bo mamy rację. I dlatego to było takie dziwne, jak zaczęli zamykać” (s. 241). Osęka diagnozuje: „Maturzyści nie zastanawiali się, które studia zapewnią im w przyszłości dobrze płatną pracę. (…) Studia miały zapewnić samorealizację, ale też – co bardzo ważne – maksimum wolności, które można było osiągnąć w peerelowskim świecie” (s. 98, 99). I chociaż historyk przywołuje także przykłady zdrady ideałów wśród wykładowców, to gdzieś na marginesie książka prowokuje do zadania pytania o rolę uniwersytetu jako ostoi wartości i wolności – oraz do refleksji, co z tego zostało w urynkowionej wyższej edukacji.

Seweryn Blumsztajn twierdzi, że pytanie o kary towarzyszyło buntownikom, jednak i on podkreśla, że strajkowanie na uniwersytecie wydawało się stosunkowo bezpieczne: „Chcieliśmy kontestować, a na uniwersytecie to było łatwe i przyjemne (…). Dobrze bawiliśmy się, choć zawsze w tych zabawach było pytanie, gdzie jest granica: kiedy nas wyrzucą albo zapakują do więzienia”. Wątek „zabawy” i „przygody” parokrotnie powraca na kartach książki: „Dla szukających swego miejsca w rzeczywistości PRL-u wygłaszanie »nieprawomyślnych« poglądów i granie władzy na nerwach było jednocześnie buntem przeciwko wszechobecnemu kłamstwu i sposobem na ekscytującą przygodę” (s. 160), „Zrywanie oficjalnych zebrań było formą walki z kłamstwem, ale miało też posmak buntowniczej przygody” (s. 167), „Chyba jednak traktowano te środki ostrożności bardziej w kategoriach gry w podchody niż ucieczki przed prawdziwym niebezpieczeństwem” (s. 200). Początkową nieświadomość ilustruje choćby naiwność Michnika w 1964 roku: „Karol [Modzelewski – K.C.] powiedział mi: »Po co masz przychodzić do mnie, po co mają cię widzieć?«. Nic z tego nie zrozumiałem. Kto miał mnie widzieć? Bardzo chciałem, żeby widziano mnie z Karolem, bo to załatwiało moje potrzeby snobistyczno-prestiżowe” (s. 153).

Bogusław Sobczuk tak postrzega ówczesne motywacje: „(…) chodziło o takie intuicyjne – mówię za siebie – nieprzegapienie własnej młodości” (s. 247). Mniej idealistyczne dawne zaangażowanie komentuje Janusz Bazydło: „Dopiero z wiekiem człowiek nieco mądrzeje i zyskuje świadomość, że za ojczyznę najchętniej umiera się albo młodo, albo wcale” (s. 91), a Osęka przyznaje, że wielu buntowników zmuszonych do zmierzania się z rzeczywistością po 1968 roku porzuciło myśl o buncie. Jednak studencki zryw dla licznych strajkujących stał się początkiem trwającej dwie dekady opozycyjnej walki, a strajk „(…) był ważną lekcją nie tylko dla mówców i organizatorów, ale również dla »szeregowych« studentów. Wielu zapamiętało te dni jako najpiękniejsze chwile w życiu” (s. 235). To przekonanie, że rok ’68 mimo bolesnych konsekwencji był piękny, może wynikać nie tylko z tęsknoty za młodzieńczym idealizmem. Ważnym wątkiem książki jest wspólnota, Osęka konsekwentnie trzyma się bowiem wizji pokolenia ’68 jako grupy powiązanej nie tylko przez metrykę.

Co się stało z nasza klasą?

Historyk nie udaje, że wszyscy się zawsze ze sobą zgadzali. Parokrotnie przytacza wypowiedzi, zgodnie z którymi skupieni wokół Michnika „komandosi” uważani byli za „wyobcowanych zarozumialców” (s. 172). Wskazuje, że te konflikty – wykorzystywane zresztą przez władze w rozgrywkach z opozycją – miały później znaczenie: „Być może właśnie w okresie przed Marcem kiełkują zalążki przyszłych podziałów i animozji w gronie opozycji” (s. 171). Różnice w ocenie dawnej grupy nazywa Osęka przykładem „rywalizujących pamięci” (s. 173), a w zakończeniu książki pokazuje, w jak różne strony rozeszły się drogi dawnych towarzyszy broni. W 1968 roku zatrzymano i Michnika, i Macierewicza (s. 340) – dziś są oni po przeciwnych stronach barykady, a prawica interpretuje tamte strajki jako „niepodległościowy bunt młodzieży, sprzeczny w istocie z intencjami jego ówczesnych organizatorów” (s. 352).

Rozłamy Osęka traktuje jednak jako kolejny dowód na istnienie pokolenia, uważa bowiem, że odwoływanie się dziś do Marca świadczy o tym, że „generacyjna autoidentyfikacja ma głębsze korzenie i nie służy jedynie racjonalizowaniu bieżącej postawy” (s. 351). Badacz wielokrotnie podkreśla wspólnotowy charakter tamtych doświadczeń i przekonuje, że późniejsze animozje nie mogą unieważnić podobieństw. Kluczowe okazuje się gruntowne przeanalizowanie wysłuchanych opowieści, pozwala bowiem odkryć, że nawet pod gorzkimi słowami o rozłamie można dostrzec jedność: „Respondenci roztrząsają bezpośrednie przyczyny klęski strajków, nie szczędząc gorzkich słów swojemu środowisku. (…) Co znamienne, trwają jednak przy zmienionej strukturze narracji: podczas gdy swój akces do ruchu wspominali z perspektywy indywidualnej (»Byłem oburzony«), to w miarę rozwijania się opowieści o proteście liczba pojedyncza ustępuje mnogiej. »Ludzie z Marca« rozpoczynali protest jako jednostki, ale kończyli go jako wspólnota” (s. 269).

Książka Osęki to opowieść o wspólnocie, która wprawdzie w dużej mierze się rozpadła, gdy straciła jednoczący cel, ale była czymś wyjątkowym, gdy trwała. Przez komentarze autora i wybrane cytaty prześwituje czasem tęsknota za taką wspólnotą i uczucie to udziela się czytelnikowi – zwłaszcza gdy czyta się choćby opozycyjne wspomnienia Blumsztajna: „To znaczy, dlatego tę presję zewnętrzną – to SB, te zatrzymania – można było przetrzymać: tylko mając poczucie absolutnej pewności, że jak [cię aresztują, to przyjaciele] się tobą zajmą, że będą przekazy do Wolnej Europy, że się zajmą żoną, że ci pomogą, nie zostaniesz sam. Musiałeś czuć to wewnątrz” (s. 332). Lekturze towarzyszą też gorzkie pytania. Czy dziś taka wspólnota jest możliwa? Czemu pokolenie ’68 tak się podzieliło? Kto wygra „walkę o pamięć” (s. 352)?

Ludzcy „ludzie z Marca”

Osęka zaczyna książkę od diagnozy: „Pamięć o wielkiej fali studenckich protestów, która w marcu 1968 roku przetoczyła się przez Polskę, powoli blaknie. Po kilkudziesięciu latach hasła i emocje młodzieżowego buntu wydają się coraz mniej zrozumiałe, a samo zdarzenie staje się częścią odległej epoki – podobnie jak wybuch drugiej wojny światowej lub zamach majowy” (s. 7). Trzeba więc te wydarzenia wciąż na nowo objaśniać, by nie uległy zapomnieniu lub wykrzywieniu przez jedną opcję polityczną. Ale historyk zaraz dodaje: „Jednak uczestnicy wydarzeń marcowych nadal wspominają tamten czas z błyskiem w oku” (tamże). I ten punkt wyjścia pozwala opowiedzieć o Marcu inaczej, niż robią to klasyczne prace historyczne.

Badacz rzetelnie objaśnia społeczne mechanizmy i polityczne znaczenie marcowego buntu, ale w centrum stawia uczestników zdarzeń. Świetnie oscyluje między syntezą a szczegółem. Osoby wypowiadające się w książce stają się bliskie, namacalne. We „Wstępie” historyk przytacza zaproponowaną przez Jana Garewicza definicję przeżycia pokoleniowego: „Istotą przeżycia pokoleniowego jest przedsmak końca świata: jakiemuś gronu ludzi, związanych pewną więzią, wali się świat” (s. 23). Stworzony w pracy „My, ludzie z Marca” autoportret generacji działa tak, że czytelnik przeżywa bunt razem z jego uczestnikami. „Wydarzenia 8 marca uderzyły w fundament ich wyobrażeń o świecie – świecie, w którym zamierzali robić kariery, realizować pasje, zakładać rodziny, wychowywać dzieci i cieszyć się życiem” (s. 216) – pisze Osęka, a odbiorca zastanawia się, jak sam poczułby się w takiej sytuacji.

Książkę „My, ludzie z Marca” czyta się chwilami jak przewrotną, daleką od szczęśliwego zakończenia powieść przygodową, a przytaczane wspomnienia to faktycznie „opowieści o wielkiej nadziei i wielkim rozczarowaniu” (s. 250). Jeżeli ktoś szuka wersji akademickiej czy publicystycznej, to wie (choćby z bibliografii i przypisów w omawianej książce), do czego może sięgnąć. I zapewne powinien to zrobić, żeby spojrzeć na sprawę z różnych stron. Jednak to właśnie wartka narracja Osęki, w której badacz nie traci z oczu znaczeń makro, ale wyciąga wnioski z perspektywy mikro, ma szansę wciągnąć tych, którzy dotychczas traktowali Marzec niczym prehistorię.

LITERATURA:

Osęka P.: „Marzec ’68”. Kraków 2008.
Piotr Osęka: „My, ludzie z Marca. Autoportret pokolenia ’68”. Instytut Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2015 [seria: Historia].