ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 kwietnia 8 (272) / 2015

Atoosa Afshin Navid,

OSTATNI BIAŁY NAGROBEK

A A A
Hadżi nie należał do ludzi wiecznie uśmiechniętych i łatwo nawiązujących kontakt z innymi, i to bynajmniej nie dlatego, że urodził się z matki ponurej i srogiej [1]. Bieg życia ogołocił jego twarz z uśmiechu, praca zaś wyżłobiła mu na twarzy brzydkie, głębokie bruzdy. Czasem jego ukochana Golnar ze śmiechem zarzucała mu ręce na szyję, prosząc:

- Tatusiu, uśmiechnij się choć trochę, aby i życie uśmiechnęło się do ciebie.

A Hadżi delikatnie odsuwał od siebie córkę i odpowiadał:

- Moja droga, czy świat powinien umieć się uśmiechać?

I nie mówił wcale od rzeczy. Całe swoje życie spędził wśród zgnębionych i zbolałych żałobników. Gdyby rzeczywiście uśmiechnął się do życia, nie tylko nie odwzajemniło by ono uśmiechu, ale uczyniło jego dni jeszcze bardziej pochmurnymi. Ostatnimi czasy dobiegający go śmiech rozmawiającej przez telefon córki wprawiał go w głęboką zadumę, a kiedy ubrany na czarno nieogolony żałobnik próbował wytargować dla siebie dogodną cenę nagrobka, zapytywał sam siebie: „Czy ten mężczyzna potrafi się śmiać?” Jak tylko kobiety o spuchniętych od płaczu twarzach, spowite w czadory kruczego koloru gromadziły się nieopodal nagrobków, ocierając rąbkiem materiału płynące im z oczu łzy, Hadżi zaczynał się ekscytować, a następnie przenosząc się w świat wyobraźni, zrzucał ich czarne czadory, nitkował twarze, barwił brwi basmą i malował księżycowe lica [2]. Jeżeli wśród żałobników znajdowała się młoda dziewczyna, zwielokrotniał swoje zabiegi, rozmyślając o niej tak intensywnie, że aż pąsowiały mu koniuszki uszu, a oddech zatrzymywał się w piersiach. Wtedy, zawstydzony, przygryzał łączący dłonie kawałek skóry między kciukiem a palcem wskazującym i dokładnie powtarzając gesty namazu, po trzykroć omiatał wzrokiem zgromadzonych i po trzykroć spluwał na starty, ubłocony bruk, błagając Boga o wybaczenie [3].

Hadżi, tak jak to miał w zwyczaju każdego popołudnia, siedział za metalowym stołem i zrzędząc pod nosem, próbował porządkować sklepową księgowość. Irytowało go, że najlepszej jakości kamienie wcale a wcale się nie sprzedają. Wykonywanie rycin na nagrobkach także nie przynosiło mu większego zysku. Mijało jedenaście lat od zakończenia wojny i ludzie nie grawerowali już na grobach swoich bliskich wielowersowych utworów poetyckich [4]. Śmierć potaniała i spowszedniała. Nie słyszało się już o ludziach oddających życie za wolność, zbiorowych agoniach podczas bombardowań czy samobójstwach plajtujących handlarzy. Pojęcie ratowania ojczyzny także wyszło już z użycia. Ludzie dokonywali żywota w wyniku znanych wszystkim chorób albo na skutek wypadków, do których wszyscy zdążyli się już przyzwyczaić; ich bliscy natomiast ograniczali swą żałobę do umieszczania na grobach imienia i nazwiska zmarłego wraz z datami jego urodzin i śmierci.

Hadżi usłyszał dźwięk gasnącego silnika samochodu. Wiele lat pracy nauczyło go, w jaki sposób postępować z klientami. Siadywał zawsze za swoim stołem, opuszczał głowę i czekał, aż pogrążony w smutku klient spoglądając na zimne kamienie, nie dowierzając temu, co stało się jego udziałem, na nowo wybuchnie szlochem. A potem, gdy zdoła ulżyć już swemu sercu, postąpi naprzód i stanie nieopodal stołu Hadżiego, na co ten zachrypniętym, bezbarwnym głosem jednym tchem wyrecytuje ceny stojących w rzędzie kamieni, niecierpliwie oczekując decyzji klienta.

Słysząc odgłos nierównych kroków, Hadżi zmarszczył brwi. Nie zwiastowało to niczego dobrego. Większa grupa ludzi oznaczała silniejszą opozycję i mniejszy zysk. Przez kilka chwil stał nieruchomo, nasłuchując. Nie słychać było ani płaczu, ani bolesnego kobiecego lamentu. Hadżi pomyślał, że chyba trzeba się będzie pożegnać z udaną transakcją. Rozdrażniony hałasem kroków rozchodzących się po dusznym wnętrzu sklepu podniósł głowę, aby chcąc nie chcąc uczynić zadość swoim obowiązkom, informując klientów o cenach kamieni, jednak ujrzawszy przed sobą grupkę dziewcząt mniej więcej w wieku jego córki, zaniemówił.

Dziewczęta niczym stroskane białe anioły stały nieruchomo w różnych częściach sklepu, przyglądając się nagrobkom. Serce Hadżiego przyspieszyło, a córka stanęła mu przed oczami. Nigdy nie znajdował czasu, aby poznać przyjaciółki jedynej Pamiątki, jaką pozostawiła mu żona. Codziennie po zachodzie słońca wracał zmęczony do domu, a potem do późnych godzin nocnych siedział z otwartymi oczami, bezwiednie rozmyślając o tych, co odeszli.

Hadżi podnosił się właśnie z krzesła, kiedy jedna z dziewcząt podeszła do stołu i oznajmiła drżącym, przepełnionym żałością głosem:

- Chciałybyśmy wybrać jakiś nagrobek.

Wzrok Hadżiego spoczął na półotwartych wargach dziewczyny. Poczuł, że nogi zaczynają mu drżeć, ponownie więc spoczął na krześle, próbując się skupić. Zamiast stojącego naprzeciw dziewczęcia o czerwonych, rozgorączkowanych oczach, widział swoją córkę, a obraz ten raz po raz pojawiał się i znikał. Dziewczyna oparła palce dłoni o krawędź stołu i powtórzyła swoją prośbę:

- Chciałybyśmy wybrać jakiś nagrobek, ale te kolory... szukamy białego nagrobka.

Hadżi przestraszył się nie na żarty. Od dłuższego czasu nikt już nie pytał o białe nagrobki. Ludzie życzyli sobie, aby daty narodzin i śmierci zmarłego ryte były na czarno nawet na ciemnych kamieniach, jeżeli tylko to było możliwe. Hadżi bezwiednie sięgnął ręką w stronę szuflady, wyjmując z niej pęk kluczy. Minęła jednak długa chwila, zanim otwarł znajdujące się za jego głową drzwiczki. Jednym okiem patrzył na klucz, drugim zaś mierzył dziewczęta, gromadzące się z wolna tuż za jego głową. Trudno było mu znieść tyle życia w miejscu wydzielającym zapach śmierci. Wciąż krążył myślami wokół nowo przybyłych. Tak jak przed jego córką, życie dopiero otwierało przed nimi swe podwoje: miłość, ślub... co jeszcze?

- Nic więcej.

To było ulubione zdanie Golnar. Czasem, gdy prowadzone przez nią rozmowy telefoniczne przeciągały się w nieskończoność, unosił się ojcowską ambicją i nie podnosząc się z rozłożonego na ziemi kilimu – pamiątki po matce, krzyczał [5]:

- Goli, dość już tego!

Urywał się wtedy perlisty śmiech Golnar. Po pół godzinie, w którym to czasie nie pokazywała się ojcu na oczu, stawała zachmurzona na progu, a Hadżi wygłaszał kazanie, dając jej do zrozumienia, jak bardzo pragnąłby widzieć córkę na podobieństwo jej nieszczęsnej matki: niewinną, uroczą, serdeczną i rozumiejącą, że życie to nie wdzięczny śmiech przez telefon, tylko miłość i ślub.

- I nic więcej. Potem nie ma już nic więcej – dodawała Golnar, poczynając ronić łzy.

Hadżi za każdym razem w głębi serca przyznawał córce rację i za każdym razem przeklinał sam siebie, że przerwał jej śmiech. Mimo tego, kiedy zajmował miejsce za swoim zakurzonym stołem i skupiał się, próbując odnaleźć ślady szczęścia w swoim życiu, znajdywał je właśnie we wspomnieniach tych dwóch rzeczy.

Milczenie dziewcząt ciążyło w pomieszczeniu, w którym słychać było tylko przenikliwy dźwięk maszyny do cięcia kamienia, dobiegający z ostatniej budki w lewej części terenu pracowni. Na widok ustawionych w rzędzie granitowych bloków, wyglądem przypominających oparte o ścianę nieprzeczytane książki, ścisnęło mu się serce. Hadżi starał się nie oglądać do tyłu. Momentami odnosił wrażenie, że jedna z dziewcząt stoi przed kamieniem i coś sobie szepce. Od chwili, w której przekroczył próg pracowni, jakaś dziwna siła ciągnęła go w stronę izby. Struchlały, spoglądał na swoje nogi, zapytując się w duchu: „Czyli jednak idę w kierunku kamienia? Skąd w ogóle wiadomo, że posiadam biały kamień?”.

Prawda była taka, że obserwując wzrastający popyt na kiepskiej jakości czarne nagrobki, nie na żarty zaczął się bać, co będzie, jeśli po jego śmierci bliscy uhonorują go właśnie takim siermiężnym, topornym kamieniem. Mierząc wzrokiem każdą oszlifowaną, przygotowaną do sprzedaży płytę, niemal czuł, jak przyciska go mroczny ciężar kamienia. Marzył, aby choćby jedynie wrota jego wiekuistego domu nosiły kolor bieli. Być może też barwa ta była pretekstem, aby mniej się bać czy poczuć względny spokój. Strach Hadżiego z biegiem czasu urósł do takich rozmiarów, że jego głównym zajęciem stało się łazikowanie po niespożytkowanych połaciach ziemi pełnych nieociosanych głazów. Do czasu, kiedy w rogu pracowni kamieniarskiej zobaczył coś, co wprawiło w drżenie całe jego ciało. To był biały, przezroczysty kamień bez najmniejszej rysy czy choćby szarej smugi. Tak jakby miliardy malutkich gwiazdek z lodu przysiadło koło siebie w największym spokoju. Nie wahając się ani chwili, kupił kamień, a następnie owinął go płótnem i umieścił w rogu swojej pracowni.

Idąc w stronę izby, spoglądał na rząd białych kamieni. Serce tłukło mu się w piersiach jak szalone, a wnętrza dłoni miał mokre od potu. Spośród fali głosów kłębiących się w jego głowie jeden był bardzo wyraźny: ten, który mówił, aby jasny kamień zachował dla siebie. Głos przekonywał, że lista wydarzeń jego życia nie zawiera w sobie ani jednego świetlistego punktu bez skazy, poza tym jednym jedynym nagrobnym kamieniem. A dziewczęta co? One dopiero wychodziły naprzeciw życiu, w tych swoich wyszywanych paciorkami białych ubraniach, błyszczących diademach; z policzkami, na których znać było jeszcze ślady uśmiechu. Od jakiegoś czasu Golnar wrzucała do swojej torby każdą znalezioną fotografię sukni ślubnej. Hadżi co jakiś czas zastawał ją, gdy rozkładała przed sobą zdjęcia różnych modeli strojów. A ona, zawstydzona, porządkowała je wtedy czym prędzej, posyłając w jego stronę koślawy uśmiech.

Hadżi, zanim jeszcze dotarł do izby, powziął już swoją decyzję. Stanął przed drzwiami pracowni, nabrał oddechu w płuca, a następnie głośno i wyraźnie powiedział:

- To są wszystkie białe kamienie, jakie posiadamy.

Słońce na niebie opuściło już najwyższy punkt, płynnym ruchem zmierzając ku zachodowi. Dziewczęta i kamienie nagrobne w blasku intensywnego, letniego słońca pobłyskiwały na czarno niczym gorące, ruchome cienie. Uświadamiając sobie, że nie musi powtarzać wypowiedzianego wcześniej zdania, Hadżi poczuł głęboki spokój. Dziewczęta z godnością i powagą krążyły wokół nagrobków. Ich dokładność czy wręcz pedanteria wydawała mu się bardzo dziwna. Hadżi był ostatnim ogniwem tego ciągu transakcji związanych ze zmarłymi. Handlował czymś, co z życiem nie miało nic wspólnego, dlatego też żaden etapów kupna – sprzedaży nie roztaczał przed klientami pokus i nie powodował ekscytacji, jaką normalnie niosło ono ze sobą. Tym razem jednak jego młode klientki dotykały kamieni tak, jakby kontakt z ich delikatną strukturą był im niezbędny na resztę życia. Hadżi miał za sobą ciężką walkę o własny nagrobek. Czuł się zmęczony. Zostawił dziewczęta wśród odgłosów wycia kierujących się w stronę cmentarza samochodów, a sam zajął miejsce za swoim metalowym stołem.

Pierwszy raz w życiu zdarzało mu się, żeby wyczekiwał chwili, w której jego klienci opuszczą sklep. Zaniepokojenie z wolna ustąpiło w jego sercu miejsca przedziwnemu strachowi. Przypomniało mu się, że każdym razem, kiedy wyjmował swój kamień, postanawiając oddać go do oszlifowania, koniec końców rozmyślał się pod byle pretekstem. Ostatnim razem spędził dużo czasu, siedząc naprzeciw kamienia, zastanawiając się, jakież to epitafium wyryje Golnar na grobie ojca. Tego, który był dla niej i ojcem, i matką. Przyszło mu do głowy, że być może to epitafium będzie dla niej ostatnią szansą, aby powiedzieć ojcu kilka szczerych słów; wyrazić, jak bardzo go kocha i przypomnieć, ile razy radziła mu, żeby nauczył się śmiać. Nie mógł jednak znieść myśli, że na jego grobie pojawi się jakieś pospolite epitafium na podobieństwo „Najukochańszego tatusia” czy „Najdroższej mamusi” – już samo wyobrażenie, jak znudzona Golnar prosi praktykanta ojca o umieszczenie na jego grobie jednej z tych popularnych sentencji, napawało go grozą. Pomyślał, że nie powinien pozbawiać ukochanej córki tej ostatniej sposobności.

Dziewczęta, stojąc przed tylnym wejściem sklepu, szeptały między sobą. Hadżi wyprostował się w krześle i kiedy zaczęły wchodzić do środka, nie kierując się do żadnej bezpośrednio, zapytał:

- Znalazłaś kamień, którego szukałaś?

Ta sama dziewczyna, która wcześniej przystąpiła przed jego biurko, teraz także wysunęła się naprzód, stając tam gdzie poprzednio. Skupienie na nowym zakupie uśmierzyło nieco ból, który czuła. Stając z rękami założonymi na piersiach, po kolei obrzuciła wzrokiem wszystkie znajdujące się w sklepie kamienie i odrzekła:

- Myślałyśmy, że uda nam się znaleźć coś jaśniejszego.

Hadżi poczerwieniał na twarzy. Dziewczęta zbliżały się kolejno, robiąc sobie miejsce wokół stołu. Hadżi przycisnął mocno do biurka swój zastrugany z obydwu stron ołówek i odpowiedział:

- Nie znajdziecie nigdzie nagrobków jaśniejszych niż u mnie.

I tak, jakby sam był przekonany, że dziewczęta nie dowierzają jego słowom, dodał:

- Mówię to dla waszego dobra, żebyście bezsensownie nie traciły czasu błąkając się po tym pustkowiu. Możecie oczywiście zajść do drugiego sklepu z nagrobkami, o tam, trochę dalej w górę. Oni mają dokładnie ten sam towar, co ja. Wszystkie kamienie sprowadzane są z jednego miejsca.

Dziewczęta spoglądały na niego bez słowa. Hadżi z pewnym wahaniem uniósł głowę i omiótł je na poły męskim, na poły ojcowskim spojrzeniem. Ich ciemne pełne rezygnacji i bezradności oczy poruszały jego sumienie. Z trudem odsuwał od siebie stojący mu przed oczami obraz własnego białego kamienia. Uświadomił sobie, że tak naprawdę to nawet nie wie, dla kogo dziewczęta go wybierają. Zgodnie ze swoim zwyczajem przygryzł koniuszek ołówka i otwarł zeszyt, w którym notował transakcje z klientami. Równe czerwone kolumny pełne imion i nazwisk zmarłych oraz ich dat urodzin i śmierci przebiegały mu przed oczami. Kończył się pierwszy miesiąc lata i zeszyt powoli się wypełniał. Hadżi wielekroć dochodził do wniosku, że ludzie preferują śmierć zimą lub na wiosnę. Niektórzy nie mieli już sił, aby zaczynać od nowa, niektórzy zaś dochodzili do wniosku, że nic, co wyznacza koniec, nie jest przyjemne. Hadżi pochylił się nad zeszytem, czując ciepło istnienia sześciu dziewcząt zgromadzonych wokół niego. Oderwał wzrok od zeszytu i spojrzał na tę, która stała naprzeciw:

- Mam zapisać?

Dziewczyna rzuciła okiem na swoje przyjaciółki, a następnie przytaknęła skinieniem głowy. Hadżi pod ostatnim rzędem dopisał nowy numer, przeciągnął do pierwszej kolumny niebieską linię i poczekał przez chwilę. Dziewczyna skłoniła się w stronę zeszytu:

- Proszę napisać: Szadi [6].

Hadżi oniemiał. Kciukiem i palcem wskazującym mocno ścisnął trzymany ołówek, przypominając sobie zanoszącą się od śmiechu Golnar. Zawsze gdy się śmiała, czuł w sobie jakieś poruszenie. Cały się wtedy wzdrygał, jakby popełnił ciężki grzech, którego nie można odpokutować. Śniada dziewczyna stojąca najbliżej jego ręki wyciągnęła z torby mały kawałek papieru i położyła go obok zeszytu. Kiedy Hadżi pochylił się, aby móc odczytać drobne pismo, jego wzrok nagle się zatrzymał. Krew uderzyła mu do głowy, a dreszcz wstrząsnął całym jego ciałem. Uniósł głowę i przerażony zapytał:

- Co to znaczy: „Śmierć pod zarzutem śmiechu”?

Ale dziewczęta tylko się w niego wpatrywały się, nie wypowiadając ani słowa.

Hadżi usłyszał nieregularne bicie swojego serca. Grube krople potu powoli spływały z jego rozpalonych skroni. Grabarze opowiadali wiele historii o duchach zmarłych, którzy wracali z zamiarem zemsty. Zmarłych, którzy przybywali, aby wyprowadzić z błędu żywych, oraz tych, którzy powracali, przynosząc ze sobą wieść o ostatniej podróży kogoś bliskiego. Gdy Hadżi otwarł oczy, dziewczęta tworzyły krąg wokół jego biurka, a ich niewinne spojrzenia miały w sobie blask błagalnych spojrzeń Golnar. Przerażony Hadżi przeniósł wzrok z jednej dziewczyny na drugą. Te prowadziły ze sobą rozmowę i Hadżi spomiędzy poruszających się bezwiednie ich zbolałych ust wyławiał głos należący do córki. Chciało mu się krzyczeć. Twarz każdej z dziewcząt upodobniała się do twarzy Golnar, po kolei to blednąc, to nabierając koloru. Jakaś siła trzymała go mocno w starym, żelaznym krześle, nie pozwalając się ruszyć. Nie był stanie wypowiedzieć ani jednego słowa i zanim zdążyć zawołać Golnar cały zakład kamieniarski zawirował mu przed oczami. Wielkie i ciężkie czarne kamienie przygniatały mu klatkę piersiową jak grobowy głaz, uniemożliwiając swobodny oddech. Język przykleił mu się mu się do podniebienia. Jego biały, marmurowy kamień rozpadł się w drobny mak, a gdy cienie młodych kobiet opuszczały ciasną przestrzeń sklepu, tysiące maleńkich lodowych gwiazdek wznosiło się ku niebu na rozległej przestrzeni bez granic.

Kiedy oprzytomniał, z cmentarza Beheszte Zahra dały się słyszeć dźwięki azanu [7]. Jego pracownik stał nad nim, trzymając w ręku dzbanek i spoglądając nań z bezgranicznym zdumieniem. Hadżi z ogromnym wysiłkiem zwlókł swoje ciało ze stołu i wsparł się na oparciu krzesła. Po dziewczętach nie było śladu. Koło Hadżiego leżał zwinięty plik banknotów i kartka z segregatora, na której niebieskim długopisem napisano wymiary, rząd i numer grobu. Hadżi wybuchnął głośnym szlochem. Płakał i ze smutku, i ze strachu. Smutku, o którym nawet nie wiedział, kiedy i jak wdarł się w jego życie. W dniu, w którym zaczął się martwić o codzienny chleb? W dniu, w którym sprzedał pierwszy nagrobek? Gdy przyszło na świat jego dziecko? Kiedy umarła mu żona? Brak śmiechu pogrążył go w sobie tak delikatnie i sprytnie, że nie był nawet w stanie przypomnieć sobie, na którym etapie ziemskiej wędrówki zapomniał o śmiechu. Co gorsza, zatonął w niepamięci tak bardzo, że nawet przymówki córki nie przywróciły go do rzeczywistości.

Hadżi spędził całą noc, siedząc w kucki pośród nagrobków i zgasłych imion, aż do pierwszych dźwięków porannego azanu wyobrażając sobie tysiąc możliwych scen zabójstwa dziewczyny, która tańczyła boso ze śmiechem na ustach. Kiedy głos muezzina stał się już bardzo wyraźny, Hadżi, wspierając się rękoma o kamienie, dźwignął z ziemi swoje wyczerpane ciało. Jego pracownik wciąż jeszcze spał. Hadżi stanął za stołem. Przez krótką chwilę spomiędzy ponurych czarnych kamieni spoglądał na bezkresną równinę, a potem wziął do ręki skrawek papieru i klucz do izby, po czym bezszelestnie udał się w stronę swojego białego kamienia.

Wiał łagodny wietrzyk, przynosząc ze sobą zapach wody różanej i głodnej ziemi.



Opowiadanie pochodzi ze zbioru opowiadań „Sarhange tamam” („Generał”), wydanego w roku 2011 w Teheranie.

[1] Hadżi – określenie muzułmanina, który odbył hadż, czyli pielgrzymkę do Mekki. W społeczeństwie tradycyjnym taki człowiek cieszy się szczególnym szacunkiem.

[2] Basma – urzet barwierski. Cenny ze względu na pozyskiwany z tej rośliny barwnik indygo, służący m. in. do koloryzacji włosów, brwi czy rzęs.

[3] Namaz – obowiązkowa codzienna modlitwa każdego pobożnego muzułmanina. Sunnici odprawiają modlitwy pięć, a szyici (większość społeczności irańskiej jest szyicka) trzy razy dziennie.

[4] W pewnym okresie Irańczycy umieszczali na nagrobkach swych bliskich długie wiersze, niekiedy długością dorównujące kasydzie. Moda ta odeszła w zapomnienie wraz ze wzrostem cen napisów i tablic nagrobnych.

[5] W tradycyjnych irańskich rodzinach na dywanach spożywa się posiłki (rozkładając tradycyjne nakrycie sofre, a na nim różnorakie potrawy), odpoczywa, a nawet śpi.

[6] Szadi – po persku: radość. Również popularne imię żeńskie.

[7] Azan – wezwanie do codziennej modlitwy wyśpiewywane przez muezzina. Beheszte Zahra – największy i najsłynniejszy cmentarz irański, położony w południowej-zachodniej części Teheranu. Na cmentarzu tym pochowanych zostało wielu słynnych irańskich artystów, naukowców, polityków, jak również żołnierzy poległych w czasie wojny iracko – irańskiej 1980- 1988.
Tłum. Dorota Słapa.