ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (275) / 2015

Józef Jaskulski,

TREBLINKA, VA (HENRYK GRYNBERG: 'PAMIĘTNIK 2')

A A A
„Pamiętnik 2” Henryka Grynberga wpadł mi w ręce przypadkiem. Premierę przeoczyłem, zupełnie jak większość rodzimych krytyków, na których milczenie pisarz słusznie się chyba tym razem uskarża (chlubnym wyjątkiem jest tu Katarzyna Jerzak, której świetną recenzję „Pamiętnika 2” przeczytamy w „Dwutygodniku” [nr 152, 02/2015]). Książkę znalazłem w księgarskiej sieciówce na Dworcu Centralnym. Kiedy schodziłem na peron, szczekaczka zapowiadała odjazd „Prząśniczki” do Łodzi, skąd sześćdziesiąt lat temu autor przyjechał na studia. W tunelu znikały powoli zielone wagony typu „Bautzen”, z których pierwsze wyjechały z enerdowskich fabryk na chwilę przed jego wygnaniem i których coraz więcej rdzewieje dziś na bocznicach.

Słusznej treści i objętości książka Grynberga jest uzupełnieniem równie obszernej poprzedniczki. I choć sam autor za najważniejsze w swoim dorobku uważa (czytane razem) „Żydowską Wojnę” i „Zwycięstwo”, wydaje mi się, że to właśnie oba „Pamiętniki” stanowić będą w przyszłości o ciężarze jego dorobku jako stale uzupełniany pomnik epoki, konsekwentnie rzeźbiony na cokole jej najważniejszego tematu. Autor spogląda z oddali na polskie (i globalne) życie literackie, intelektualne i społeczne przez pryzmat pamięci Zagłady; w obu odsłonach „Pamiętników” otrzymujemy cenny suplement do całości dorobku Grynberga oraz – szczególnie w tej drugiej – poruszające w swoim stonowaniu studium przygotowań do ostatniego z rytuałów przejścia.

Zapytany jakiś czas temu przez Donatę Subbotko o skłonność do ferowania nadmiernie ostrych osądów, odpowiedział: „Ścigam antysemityzm. Nie oskarżam ani nie osądzam, tylko składam świadectwo i bronię” („Gazeta Wyborcza”, 16.10.2011). Świadectwo to znajdziemy także w „Pamiętniku 2”, w którym Grynberg, niczym entomolog przypinający nowe okazy mutujących owadów do korkowej tablicy, klasyfikuje i opisuje kolejne manifestacje skażonego języka: od medialnych sprawozdań o relacjach izraelsko-palestyńskich, po liczne emanacje dyskursu antysemickiego w życiu codziennym. Na przykładzie cytatów z czasopism dawnych i bieżących zestawia antysemityzm dawny z nowym, i trudno nie dostrzec w tych zestawieniach cech wspólnych dla stale się przepoczwarzających przedstawicieli gatunku. Jeszcze częściej przykłady te Grynberg po prostu odnotowuje i pozostawia bez komentarza, jako facts of life, np. cytując hasła reklamujące jednodniowe wycieczki do Auschwitz z finałem w Birkenau. Można w tych obserwacjach upatrywać przewrażliwienia autora „Uchodźców”, jednak fakty te pozostają w naszej codzienności zjawiskiem powszechnym. „Pamiętnik 2” czytałem podczas majówki, w drodze na Roztocze. Niedaleko dworca w Lublinie, w oknie wystawowym sklepu przy ulicy prowadzącej na Majdanek, obok podobizn papieża, który przepraszał za antysemityzm Kościoła, stały ikony Żyda z pieniążkiem; godzinę później dworcowy megafon informował podróżnych o odjeździe pociągu specjalnego relacji Lublin-Bełżec.

Facts of life opisywane przez Grynberga to jednak nie tylko refleksja nad językiem skażonym, ojczysta mowa zaskakuje bowiem autora swoją dwubiegunowością, na przemian zadając ból i wzruszając, jak podczas zakupów w sopockim spożywczaku czy w pikarejskim powrocie znad morza na Okęcie, będącym próbką prozy neurotycznej, której nie powstydziliby się czołowi Jewish-American writers.

O sprzężeniu kultury (post)chrześcijańskiej z antysemityzmem („Jude brzmiało jak Judasz, grabili i wydawali Judasza”, konstatuje, analizując wspomnienia ocalałego z Zagłady Chila Kirszenbauma z Mińska Mazowieckiego) oraz neutralizowaniu Shoah Grynberg nadmieniał już wielokrotnie, konsekwentnie opowiadając się przeciwko dyskursowi uniwersalizującemu Zagładę. „Najpierw idylla, potem katastrofa, potem ucieczka i walka o życie, i w końcu zwycięstwo dobra nad złem, czyli happy end. A w rzeczywistości nie było idylli ani zwycięstwa, ani happy endu, ani nawet katharsis”, pisał w „Ciągu dalszym”. Sprzeciw Grynberga wobec prób idealizacji przeszłości kultur raczej równoległych niż „wiekowo nierozłącznych” widać również w „Pamiętniku 2”. Pełno tu zdań wytrącających z samozadowolenia, błyskotliwie gorzkich one-linerów odbrązawiających zaklęcia krajowej historiografii („Za ukrywanie Żydów groziła śmierć. Śmierć groziła również za wiele innych rzeczy, ale bano się tylko ukrywać Żydów”).

„Pamiętnik 2” to jednak przede wszystkim wyścig z czasem. W przeciwieństwie do poprzedniczki, opisującej lata 1954-2010, książka obejmuje „jedynie” okres od złożenia „Pamiętnika” do druku do połowy ubiegłego roku. Grynberg pisze w chłodnym pośpiechu, bo liczy się każdy dzień i czasu coraz mniej, tak jak znajomych-ocalałych, których odchodzenie wyznacza nieustannie topniejąca urodzinowa korespondencja. Winszuje płodności przyjaciołom po piórze, przy czym sam daleki jest od próżnowania. Segreguje papiery i zapiski – co do archiwum, co na rozwałkę, co jeszcze zatrzymać – covering his ass, jak to nazywa. Porządkuje stare zdjęcia, uzupełnia dzieje Żydów z Dobrego i rozmawia z coraz częściej nawiedzającymi go we śnie najbliższymi. Rozważa zasadność remontowania domu, który niezauważalnie podupada, podobnie jak siły witalne właściciela. Przerwy w dostawie prądu w McLean przeplatają się z przerwami w dostawie tlenu pompowanego przez słabnące serce. Jeśli zgodzić się z Grynbergiem, że „Grochów” Stasiuka jest „najlepszym studium umierania”, to „Pamiętnik 2” uznać należy za niezrównany opis poprzedzającego je powolnego wycofania. „Miałem nadzieję, że pomieszka tu po mnie syn – choć mówi, że nie chce, że za dużo tu mojej obecności – ale teraz już wiem, że nie, nie przyjdą tu więcej moje sarny, chipmunki i lisy. Że wszystko zniknie, jak gdyby nie istniało lub istniało tylko w mojej wyobraźni”. Grynberg pracujący w podmiejskiej głuszy nad Potomakiem jest trochę jak Thoreau zaszyty w nad jeziorem nieopodal Concord, tylko temat cięższy i przyroda już nie tak niewinna. Więc może raczej jak jego ukochany Twain, z którym łączą go cięta ironia i kontrolowana mizantropia: szczęśliwy w splendid isolation swojej pustelni, czasem mile zaskoczony przez zmieniających się jak pory roku sąsiadów, po których raczej nie spodziewa się zbyt wiele. Albo jak bohater schulzowskiego „Sanatorium pod Klepsydrą”, przykładający ucho do drzewa, żeby sprawdzić, czy gdzieś w głębi robak nie chrobocze – samotny pogrobowiec nasłuchujący ciszy i wyłaniających się z niej wczesnych obrazów, poddawanych nieustannej egzegezie.

Schulzowski „zadany temat” Grynberg objaśnił chyba najzwięźlej w „Monologu polsko-żydowskim”. „Noszę w sobie przede wszystkim anonimowy polsko-żydowski los, a jako pisarz mam obowiązek, który przeważa wszelkie względy osobiste”. Ta dwudzielność przywodzi na myśl formę sonatową. Jeśli przyrównać do niej twórczość Grynberga, „Żydowska Wojna” i „Zwycięstwo” byłyby jej ekspozycją, z Zagładą jako łącznikiem; dzieła późniejsze (oba „Życia...”, „Drohobycz, Drohobycz”, „Uchodźcy” czy cytowany wyżej „Monolog...”) – pełnym licznych modulacji przetworzeniem; „Ciąg Dalszy” i oba „Pamiętniki” natomiast – potężną rekapitulacją (na kodę przyjdzie nam jeszcze, mam nadzieję, poczekać). Znajdziemy krytyków, którzy ten konsekwentnie implementowany imperatyw uznają za obsesyjną monotematyczność, im jednak Grynberg odpowiada (i trudno mu się dziwić), że jako ocalały po prostu nie ma wyboru, nawet jeśli wybór ten wydaje się nieznośny. Uparcie więc walczy i wiosłuje, chociaż prąd upływających lat nieustannie znosi go przeszłość.

W swojej walce nie jest zupełnie samotny. Towarzyszą mu zadomowione w półdzikim backyardzie sarny, stale goszczące na stronach „Pamiętnika 2”. W przywołanym powyżej tekście Katarzyna Jerzak pisze, że są one realne i symboliczne, „wyznaczają rytm obecności i nieobecności”. Sądząc po wyklejkach ze zdjęciami zamieszczonych na wewnętrznych okładkach książki, te same sarny zobaczyć można z okna pociągu pędzącego przez Nizinę Mazowiecką, więc być może natura pełni tu również funkcję magdalenki, nawet jeśli Grynberg do tego się nie przyznaje. Najczęściej po prostu je fotografuje, zanim odejdą na dobre, bo zielony azyl nad Potomakiem powoli zmienia się w ziemię jałową, na której sarny wypierane są przez SUVy. „Latynosi w czerwonych kurtkach zbierają obcięte gałęzie i wrzucają w paszczę mechanicznego molocha, który je z warkotem pożera”, notuje któregoś dnia, całkiem jak Thoreau. A może znowu jak Twain, bo autor „Waldenu” do mechanicznego molocha mimo wszystko porozumiewawczo mruga. Sam już nie wiem. W każdym razie znajduje w przyrodzie źródło sił witalnych między coraz rzadszymi wypadami poza wirginijskie siedlisko. Tak jak w wiosłowaniu w towarzystwie syna na płynącej nieopodal rzece, którą porównał kiedyś do Bugu. „Jestem w tej chwili w Treblince, ale myślę już o Potomacu, a później na Potomacu będę myślał o Treblince, bo wiosłując, myślę o tym, co piszę. Jestem tu, i tam, w obu miejscach naraz”. A zatem odpoczynek złudny, bo nie ma ucieczki od wczesnych obrazów.
Henryk Grynberg: „Pamiętnik 2. Świat Książki. Warszawa 2014.