Eleanor Hooker, Magdalena Chojnowska,
WIERSZE
A
A
A
Przebłyski
pamięci Michaela Hartnetta
I tylko dlatego, że dębowy las był ślepy,
podarowała drzewom oczy; połyskliwe,
jasne kamienie z bezdennych mórz. Kiedy indziej
wysuszonymi dłońmi, które dawno już wyrosły
z dotyku, uchyliła nieba. Zaczerpnęły światła,
skropiły nim cienie i mrok.
Teraz dostrzegają rzeczy o znajomych kształtach,
także jej smutne spacery w bezksiężycowe noce.
I powtarzają szeptem: nawet niebo bywa samotne.
Ona przyciska swoje oczy do ich oczu i wewnątrz
ich światów odnajduje ciebie, nagi chirurgu,
źródło w ciemności, i twoje ciało tak rozłożyste,
że obejmie też gwiazdy szukające nadziei w pieśni,
więc jednak można usłyszeć muzykę w próżni.
Śpiew lodu
Dźwigają olbrzymie kable przez skostniałą
zmarzlinę. Wleką je do cieni na przeciwległy brzeg.
A my drżymy od echa pękającej stali, która wije się
i trzeszczy, gdy ją naciągają na chłodną powiekę zimy.
Tam i z powrotem płynie pomruk zjaw.
Słyszymy jak nucą stare hymny zmarłych;
Rytualny śpiew narasta i opada, nabrzmiewa,
rezonuje jak bezdech w opróżnionej szklance.
Ośmielamy się wyjść, na rzut kamieniem
nie dalej. Pod nami dmuchane rekiny krążą
w odpryskach gęstniejącej wody, potem
wznoszą się, uderzają, szarpią zamarznięte dno.
Potężny ryk wydobywa się z nocy. Każdy nasz krok
zmienia się w trop. Kruszeją marmurowe posadzki
pod stopami. Żywi zmieniają się w skamieliny,
a umarli wciąż śpiewają.
Odbita
Zeszłej nocy znów przyszła, tym razem bez włóczni.
Znów śpiewała. Jej pieśń była odgłosem zbolałego ciała,
które wlecze się z trudem po schodach. W moich uszach
boleść niosła z sobą huk. Łomotanie serca.
Wypełniła moje myśli starymi lustrami i w myślach
lustra nabrzmiały od kruków, głodnych kruków,
o ogromnych dziobach, gotowych na żer.
Nie mogłam się poruszyć, lecz oczy miałam otwarte.
Nie odczuwałam strachu. Wiedziałam, że się obudzę,
prędzej czy później, a ona będzie musiała odejść,
ze swoimi lustrami, ze swoimi krukami.
I porzuci mój puls.
Koszmar
Kobaltowa noc wstaje
w błękitnej poświacie.
Rozpoczyna się polowanie.
Zielona trawa czernieje,
a dziecko przyzywa. Budzi się lęk.
Mary o wyłupiastych oczach czepiają się
naszych cieni, uporczywie mięsożerne.
A ono lamentuje, ono chce z nami zostać,
lecz potyka się i milknie, to mówiące dziecko.
Porzuć je pod drewnianym płotem.
Na podstępnych rozstajach dróg.
Dobrze znam niebezpieczeństwo.
Dziecko wszędzie podąży za mną.
Wracaj lepiej na czarno-zieloną trawę.
Wracaj za spróchniały, drewniany płot.
Będziesz tam bezpieczne, obiecuję.
A ono czołga się na drugą stronę
pośród skarg. Zapadło się w aksamitnej
ciszy. Nikt nie dostrzegł jamy.
Paluszkami chwytało jeszcze krawędzi,
lecz wyślizgnęło się z uścisku moich rąk.
Kobaltowa noc wstaje
w błękitnej poświacie.
Rozpoczyna się polowanie.
Erozja
Przyszłam na spotkanie. Deszcz czekała
w złym pokoju. Usiadłyśmy na piętrze.
Deszcz była... melancholijna. Obmyła
nagą żarówkę, która powiesiła się
na białym drucie. Skończyło się światło,
powiedziała, upadając rzęsiście
spod sufitów niezgłębionego nieba.
Deszcz chciała wiedzieć, czy przyniosłam
pytania. Cztery pytania. Tylko tyle wolno.
Zanim zdążyłam zaprzeczyć, przycisnęła
przemoczone wargi do moich. Powiedziała:
Nie teraz. Dojdziemy do tego.
Okiennice zrzuciły swoje suknie
i otworzyły się na statki widma,
ciągnące sieci pełne wspomnień
rozgrzeszonych przez Deszcz.
I gdy tak stałyśmy wpatrzone,
Deszcz powiedziała,
Oto twoje pytania:
Czemu tam się ukryli?
Czemu odwrócili się od mnie?
Czy szukają tego samego miejsce?
Czy zapominają tę samą historię?
Deszcz powiedziała, nie ma czułości,
bez radości, a bez radości,
nawet śpiew ptaków brzmi jak pyskówka.
I kiedy nie było już nic do dodania,
Deszcz mnie spowiła, jej włosy spłynęły
po mojej twarzy jak łzy, a w milczących ustach
kolibry odleciały z powrotem w głąb gardła.
Przełożyła Magdalena Chojnowska
Wiersze pochodzą z tomu Eleanor Hooker: „Shadow Owner’s Companion”. Dedalus Press. Dublin 2012.
Zdjęcie: George Hooker
pamięci Michaela Hartnetta
I tylko dlatego, że dębowy las był ślepy,
podarowała drzewom oczy; połyskliwe,
jasne kamienie z bezdennych mórz. Kiedy indziej
wysuszonymi dłońmi, które dawno już wyrosły
z dotyku, uchyliła nieba. Zaczerpnęły światła,
skropiły nim cienie i mrok.
Teraz dostrzegają rzeczy o znajomych kształtach,
także jej smutne spacery w bezksiężycowe noce.
I powtarzają szeptem: nawet niebo bywa samotne.
Ona przyciska swoje oczy do ich oczu i wewnątrz
ich światów odnajduje ciebie, nagi chirurgu,
źródło w ciemności, i twoje ciało tak rozłożyste,
że obejmie też gwiazdy szukające nadziei w pieśni,
więc jednak można usłyszeć muzykę w próżni.
Śpiew lodu
Dźwigają olbrzymie kable przez skostniałą
zmarzlinę. Wleką je do cieni na przeciwległy brzeg.
A my drżymy od echa pękającej stali, która wije się
i trzeszczy, gdy ją naciągają na chłodną powiekę zimy.
Tam i z powrotem płynie pomruk zjaw.
Słyszymy jak nucą stare hymny zmarłych;
Rytualny śpiew narasta i opada, nabrzmiewa,
rezonuje jak bezdech w opróżnionej szklance.
Ośmielamy się wyjść, na rzut kamieniem
nie dalej. Pod nami dmuchane rekiny krążą
w odpryskach gęstniejącej wody, potem
wznoszą się, uderzają, szarpią zamarznięte dno.
Potężny ryk wydobywa się z nocy. Każdy nasz krok
zmienia się w trop. Kruszeją marmurowe posadzki
pod stopami. Żywi zmieniają się w skamieliny,
a umarli wciąż śpiewają.
Odbita
Zeszłej nocy znów przyszła, tym razem bez włóczni.
Znów śpiewała. Jej pieśń była odgłosem zbolałego ciała,
które wlecze się z trudem po schodach. W moich uszach
boleść niosła z sobą huk. Łomotanie serca.
Wypełniła moje myśli starymi lustrami i w myślach
lustra nabrzmiały od kruków, głodnych kruków,
o ogromnych dziobach, gotowych na żer.
Nie mogłam się poruszyć, lecz oczy miałam otwarte.
Nie odczuwałam strachu. Wiedziałam, że się obudzę,
prędzej czy później, a ona będzie musiała odejść,
ze swoimi lustrami, ze swoimi krukami.
I porzuci mój puls.
Koszmar
Kobaltowa noc wstaje
w błękitnej poświacie.
Rozpoczyna się polowanie.
Zielona trawa czernieje,
a dziecko przyzywa. Budzi się lęk.
Mary o wyłupiastych oczach czepiają się
naszych cieni, uporczywie mięsożerne.
A ono lamentuje, ono chce z nami zostać,
lecz potyka się i milknie, to mówiące dziecko.
Porzuć je pod drewnianym płotem.
Na podstępnych rozstajach dróg.
Dobrze znam niebezpieczeństwo.
Dziecko wszędzie podąży za mną.
Wracaj lepiej na czarno-zieloną trawę.
Wracaj za spróchniały, drewniany płot.
Będziesz tam bezpieczne, obiecuję.
A ono czołga się na drugą stronę
pośród skarg. Zapadło się w aksamitnej
ciszy. Nikt nie dostrzegł jamy.
Paluszkami chwytało jeszcze krawędzi,
lecz wyślizgnęło się z uścisku moich rąk.
Kobaltowa noc wstaje
w błękitnej poświacie.
Rozpoczyna się polowanie.
Erozja
Przyszłam na spotkanie. Deszcz czekała
w złym pokoju. Usiadłyśmy na piętrze.
Deszcz była... melancholijna. Obmyła
nagą żarówkę, która powiesiła się
na białym drucie. Skończyło się światło,
powiedziała, upadając rzęsiście
spod sufitów niezgłębionego nieba.
Deszcz chciała wiedzieć, czy przyniosłam
pytania. Cztery pytania. Tylko tyle wolno.
Zanim zdążyłam zaprzeczyć, przycisnęła
przemoczone wargi do moich. Powiedziała:
Nie teraz. Dojdziemy do tego.
Okiennice zrzuciły swoje suknie
i otworzyły się na statki widma,
ciągnące sieci pełne wspomnień
rozgrzeszonych przez Deszcz.
I gdy tak stałyśmy wpatrzone,
Deszcz powiedziała,
Oto twoje pytania:
Czemu tam się ukryli?
Czemu odwrócili się od mnie?
Czy szukają tego samego miejsce?
Czy zapominają tę samą historię?
Deszcz powiedziała, nie ma czułości,
bez radości, a bez radości,
nawet śpiew ptaków brzmi jak pyskówka.
I kiedy nie było już nic do dodania,
Deszcz mnie spowiła, jej włosy spłynęły
po mojej twarzy jak łzy, a w milczących ustach
kolibry odleciały z powrotem w głąb gardła.
Przełożyła Magdalena Chojnowska
Wiersze pochodzą z tomu Eleanor Hooker: „Shadow Owner’s Companion”. Dedalus Press. Dublin 2012.
Zdjęcie: George Hooker
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |