
Anna Błasiak, Nessa O'Mahony, Małgorzata Dawidek Gryglicka, Marta Dziurosz,
WIERSZE
A
A
A
Portret ojca artystki
Lata temu, gdy byłam młoda
i nie straciłam nikogo
pisałam o węglowym szkicu poety
doświadczonego śmiercią matki.
Moje słowa były chłodne, pełne sprzeciwu:
te schludne węglowe zarysy zmarłych
A teraz, co jeszcze mogę zrobić,
gdy siedzę i patrzę na ciebie śpiącego
na jednej z niezliczonych
generalnych prób?
Oczy zamknięte lecz rzucają nieustanne spojrzenia,
powieki pulsują drżeniem
jakbyś od godziny walczył z demonem.
Szukam metafor,
wyobrażam sobie następstwa
napełnienia płuc płynem,
mroczny napastnik
wyłoni się z cienia,
a dłonie naprężą.
Twoje usta pracują bezsłownie,
bez żadnych wskazówek.
Może czytasz z innego skryptu,
pożyczonego prawdopodobnie z powieści
podczytywanej tygodniami.
Moja strona
jest pusta
od miesięcy.
Wybacz mi,
że ją zapełniam.
Córka jej ojca
Dowiaduję się po raz pierwszy:
Sięgam jej do bioder,
podczas gdy ona podnosi słuchawkę
starego czarnego telefonu w jadalni.
Musiała wcześniej płakać,
ale nigdy tego nie widziałam,
nigdy nie było związku
pomiędzy moimi upadkami w ogrodzie
a tymi dojrzałymi szlakami
wilgoci na jej policzkach.
Na moich czuję szorstkość
tweedu, ucisk
kolan, do których przywieram
podczas gdy jej ręka wędruje do warg
ukrywając milczące „och”
niczym uciekające powietrze.
Wyda ten dźwięk
40 lat później,
na korytarzu szpitalnego oddziału
gdy usłyszy, że jej mężczyzna
umarł bez niej.
Teraz jesteśmy niewinnym
wzorcem zachowań;
ona opuszcza granice
prowincjonalnej jadalni,
słysząc opowieść
o tym, jak jej ojciec śmiejąc się
odrzucił głowę do tyłu po raz ostatni
a ja przylegam do niej mocniej.
Być może ona wyzwala się ode mnie,
być może ktoś inny bierze mnie za rękę,
i prowadzi do miejsca, gdzie
będę wyczekiwać tej tajemnicy.
Madama Butterfly w Beaumaris
Dziś wieczorem przestrzegam starych rytuałów,
przygotowuję ciepłą kąpiel, zanurzam się,
moczę, obmywam, masuję każdą kończynę,
pozwalam ciepłu wejść we mnie.
Później jestem łagodna, gdy nacieram się
olejkiem z masła kakaowego,
koniuszkiem palca gładzę fałdy łokcia,
miejsca wokół każdej piersi, pieszczę
talię opadającą do uniesionych pośladków.
Podchodzę do miejsca przy oknie,
luźno udrapowane kimono, niespięte włosy.
Wszystko jest w stanie gotowości; śpiewa Callas,
w Cieśninie czerwone boje migoczą światłem moich intencji.
Czekam na jutro,
gdy powiedziałeś, że przyjdziesz.
Przełożyła Małgorzata Dawidek Gryglicka
Drzwi
Twoje pierwsze zdjęcie.
Ja w drzwiach
domu babci
w Garbally.
Nasza pierwsza wizyta.
Dziwne uczucie,
gdy
dostaję klucz
i instrukcje
jak podtrzymać ogień.
Wspominasz
dom babci.
W twoich ustach
brzmi to obco.
Dawno już nie żyła
gdy cię poznałam,
ale zawsze mówiła,
że stara skarpetka
znajdzie sobie stary but do pary.
Kiedyś.
Lutowy wazon
Trzeba na to
całego dnia
i tak wolno, powolutku
otwiera się,
rozluźnia
żółty gorset,
łodyżki się uginają
pod ciężarem
główek.
Ciągnie je
do światła.
Mają wybór
między zachlapanymi szybami,
które siecze deszcz,
oraz źródłem
nieco bliżej.
Odwracają się,
rozwierając pełne wargi
do światła rzucanego przez lampę.
Niewidzialny pomnik
Na niemieckim rynku
artysta podnosi 300 kostek bruku.
Rok zabiera mu wyrycie
jednego po drugim, ostrożnie,
imion, które wiązały
jakąś duszę z ciałem, z kośćmi,
przerobionymi później
przez rodaków.
Gdy skończy, odkłada je
wszystkie z powrotem, frontem do dołu,
by napisy były ukryte,
by stopy wchodziły na nie nieświadomie,
by każdy krok wciskał imię
głębiej w ziemię, z której wykiełkowało.
Mieliśmy jedną kostkę
z wyrytym imieniem i datą,
i życzeniem;
położyliśmy ją napisem do góry.
Czy to lepsze, takie patrzenie w górę,
niż pamięć, co odmienia kształty i
redukuje wymiary
do okruchów
wychłostanych przez wiatr?
Przełożyła Anna Błasiak
Późna wiosna
Peterowi
Każe nam czekać: gołe gałęzie,
wstrzymane obietnice stulone w pąkach,
a my kulimy się w kurtkach, wypatrujemy pod słońce
zieleni na oszronionych wzgórzach.
Ptaki nieufnie badają ziemię dziobami
Nadają robakom telegram szponami; małe drgnienia.
Światło na ukos przez okna
pada na kurz zaniedbanych obowiązków,
pada na róg ślubnej fotografii
sprzed niecałego pół roku. Uśmiechnięta para
wystrojona na jesień, wiązanka eustom
ku pamięci straconych dekad;
ufają, że pory roku płyną,
że ruch jest zawsze do przodu.
Dzień św. Brygidy, Woodside Road, Norwich
Fionie Curran
No i dobrze, że nie daliśmy za nią głowy.
Ten pierwszy dzień pogańskiej wiosny świta bielą,
dwudniowa warstwa wymazuje chodniki,
dzieci nie zasypiają śnieżek w popiele.
Jedno jak Syzyf próbuje wtoczyć grudę
cięższą od siebie na nasyp.
Matki w dresach dozorują w drzwiach,
ojcowie ze skrobakami czujnie okrążają auta.
Rozsądni ludzie siedzą w domach, czekają, aż równonoc
i synoptycy potwierdzą stan rzeczy.
A ja stawiam czoło mrozowi, szukam jakiejś przepowiedni,
znajduję ją w stopionym spłachetku w donicy Violet.
Nachylam się, a potem oddaję pokłon
zielonym kiełkom splecionym w idealny krzyż.
Lekcja polityki przy karmniku
Samiec zięby lśniący różem
jesiennego upierzenia,
nastroszonego lekkim
październikowym wiatrem,
uprzejmie czeka na swoją kolej
przy karmniku.
Przysiada na dzikim jabłku
życzliwie, gdy tłum
mniejszych ptaków,
sikory (bogatka, sosnówka),
nawet mysikrólik,
porywa po ziarnie
z plastikowej kopuły.
Cierpliwość mu się opłaca;
korzysta ze swojej okazji
i porcji
pestek i startych orzechów,
dziób jego władczy
i sprawny
w kłębie
ziarna i skorup.
Wycofuje się
na wyższą gałąź,
żeby przełknąć.
W przerwie
przybywa jego partnerka,
matowoszara i płowa,
waha się
przy kratce z tworzywa.
Zdąży dziobnąć
tylko raz.
Samiec zlatuje
z nadętą piersią,
śpiewa cienko
spędzając ją skrzydłem
z piedestału.
Przełożyła Marta Dziurosz
Wiersze pochodzą z tomu „Her Father’s Daughter”. Salmon Poetry Cliffs of Moher. County Clare 2014.
Lata temu, gdy byłam młoda
i nie straciłam nikogo
pisałam o węglowym szkicu poety
doświadczonego śmiercią matki.
Moje słowa były chłodne, pełne sprzeciwu:
te schludne węglowe zarysy zmarłych
A teraz, co jeszcze mogę zrobić,
gdy siedzę i patrzę na ciebie śpiącego
na jednej z niezliczonych
generalnych prób?
Oczy zamknięte lecz rzucają nieustanne spojrzenia,
powieki pulsują drżeniem
jakbyś od godziny walczył z demonem.
Szukam metafor,
wyobrażam sobie następstwa
napełnienia płuc płynem,
mroczny napastnik
wyłoni się z cienia,
a dłonie naprężą.
Twoje usta pracują bezsłownie,
bez żadnych wskazówek.
Może czytasz z innego skryptu,
pożyczonego prawdopodobnie z powieści
podczytywanej tygodniami.
Moja strona
jest pusta
od miesięcy.
Wybacz mi,
że ją zapełniam.
Córka jej ojca
Dowiaduję się po raz pierwszy:
Sięgam jej do bioder,
podczas gdy ona podnosi słuchawkę
starego czarnego telefonu w jadalni.
Musiała wcześniej płakać,
ale nigdy tego nie widziałam,
nigdy nie było związku
pomiędzy moimi upadkami w ogrodzie
a tymi dojrzałymi szlakami
wilgoci na jej policzkach.
Na moich czuję szorstkość
tweedu, ucisk
kolan, do których przywieram
podczas gdy jej ręka wędruje do warg
ukrywając milczące „och”
niczym uciekające powietrze.
Wyda ten dźwięk
40 lat później,
na korytarzu szpitalnego oddziału
gdy usłyszy, że jej mężczyzna
umarł bez niej.
Teraz jesteśmy niewinnym
wzorcem zachowań;
ona opuszcza granice
prowincjonalnej jadalni,
słysząc opowieść
o tym, jak jej ojciec śmiejąc się
odrzucił głowę do tyłu po raz ostatni
a ja przylegam do niej mocniej.
Być może ona wyzwala się ode mnie,
być może ktoś inny bierze mnie za rękę,
i prowadzi do miejsca, gdzie
będę wyczekiwać tej tajemnicy.
Madama Butterfly w Beaumaris
Dziś wieczorem przestrzegam starych rytuałów,
przygotowuję ciepłą kąpiel, zanurzam się,
moczę, obmywam, masuję każdą kończynę,
pozwalam ciepłu wejść we mnie.
Później jestem łagodna, gdy nacieram się
olejkiem z masła kakaowego,
koniuszkiem palca gładzę fałdy łokcia,
miejsca wokół każdej piersi, pieszczę
talię opadającą do uniesionych pośladków.
Podchodzę do miejsca przy oknie,
luźno udrapowane kimono, niespięte włosy.
Wszystko jest w stanie gotowości; śpiewa Callas,
w Cieśninie czerwone boje migoczą światłem moich intencji.
Czekam na jutro,
gdy powiedziałeś, że przyjdziesz.
Przełożyła Małgorzata Dawidek Gryglicka
Drzwi
Twoje pierwsze zdjęcie.
Ja w drzwiach
domu babci
w Garbally.
Nasza pierwsza wizyta.
Dziwne uczucie,
gdy
dostaję klucz
i instrukcje
jak podtrzymać ogień.
Wspominasz
dom babci.
W twoich ustach
brzmi to obco.
Dawno już nie żyła
gdy cię poznałam,
ale zawsze mówiła,
że stara skarpetka
znajdzie sobie stary but do pary.
Kiedyś.
Lutowy wazon
Trzeba na to
całego dnia
i tak wolno, powolutku
otwiera się,
rozluźnia
żółty gorset,
łodyżki się uginają
pod ciężarem
główek.
Ciągnie je
do światła.
Mają wybór
między zachlapanymi szybami,
które siecze deszcz,
oraz źródłem
nieco bliżej.
Odwracają się,
rozwierając pełne wargi
do światła rzucanego przez lampę.
Niewidzialny pomnik
Na niemieckim rynku
artysta podnosi 300 kostek bruku.
Rok zabiera mu wyrycie
jednego po drugim, ostrożnie,
imion, które wiązały
jakąś duszę z ciałem, z kośćmi,
przerobionymi później
przez rodaków.
Gdy skończy, odkłada je
wszystkie z powrotem, frontem do dołu,
by napisy były ukryte,
by stopy wchodziły na nie nieświadomie,
by każdy krok wciskał imię
głębiej w ziemię, z której wykiełkowało.
Mieliśmy jedną kostkę
z wyrytym imieniem i datą,
i życzeniem;
położyliśmy ją napisem do góry.
Czy to lepsze, takie patrzenie w górę,
niż pamięć, co odmienia kształty i
redukuje wymiary
do okruchów
wychłostanych przez wiatr?
Przełożyła Anna Błasiak
Późna wiosna
Peterowi
Każe nam czekać: gołe gałęzie,
wstrzymane obietnice stulone w pąkach,
a my kulimy się w kurtkach, wypatrujemy pod słońce
zieleni na oszronionych wzgórzach.
Ptaki nieufnie badają ziemię dziobami
Nadają robakom telegram szponami; małe drgnienia.
Światło na ukos przez okna
pada na kurz zaniedbanych obowiązków,
pada na róg ślubnej fotografii
sprzed niecałego pół roku. Uśmiechnięta para
wystrojona na jesień, wiązanka eustom
ku pamięci straconych dekad;
ufają, że pory roku płyną,
że ruch jest zawsze do przodu.
Dzień św. Brygidy, Woodside Road, Norwich
Fionie Curran
No i dobrze, że nie daliśmy za nią głowy.
Ten pierwszy dzień pogańskiej wiosny świta bielą,
dwudniowa warstwa wymazuje chodniki,
dzieci nie zasypiają śnieżek w popiele.
Jedno jak Syzyf próbuje wtoczyć grudę
cięższą od siebie na nasyp.
Matki w dresach dozorują w drzwiach,
ojcowie ze skrobakami czujnie okrążają auta.
Rozsądni ludzie siedzą w domach, czekają, aż równonoc
i synoptycy potwierdzą stan rzeczy.
A ja stawiam czoło mrozowi, szukam jakiejś przepowiedni,
znajduję ją w stopionym spłachetku w donicy Violet.
Nachylam się, a potem oddaję pokłon
zielonym kiełkom splecionym w idealny krzyż.
Lekcja polityki przy karmniku
Samiec zięby lśniący różem
jesiennego upierzenia,
nastroszonego lekkim
październikowym wiatrem,
uprzejmie czeka na swoją kolej
przy karmniku.
Przysiada na dzikim jabłku
życzliwie, gdy tłum
mniejszych ptaków,
sikory (bogatka, sosnówka),
nawet mysikrólik,
porywa po ziarnie
z plastikowej kopuły.
Cierpliwość mu się opłaca;
korzysta ze swojej okazji
i porcji
pestek i startych orzechów,
dziób jego władczy
i sprawny
w kłębie
ziarna i skorup.
Wycofuje się
na wyższą gałąź,
żeby przełknąć.
W przerwie
przybywa jego partnerka,
matowoszara i płowa,
waha się
przy kratce z tworzywa.
Zdąży dziobnąć
tylko raz.
Samiec zlatuje
z nadętą piersią,
śpiewa cienko
spędzając ją skrzydłem
z piedestału.
Przełożyła Marta Dziurosz
Wiersze pochodzą z tomu „Her Father’s Daughter”. Salmon Poetry Cliffs of Moher. County Clare 2014.
Zrealizowano dzięki wsparciu finansowemu: Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Samorzadu Województwa Slaskiego, Fundacji - Otwarty Kod Kultury | ![]() |
![]() |
![]() |