ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (70) / 2006

Alicja Pawlikowska,

Z MALARNI DO SZWALNI

A A A
Deski Teatru Śląskiego coraz częściej stają się trybuną współczesnych dramatopisarzy. Reżyserzy katowickiej sceny nader często sięgają po teksty autorów młodych, by za ich pośrednictwem wypowiedzieć się na temat ważkich problemów współczesności. Andrzej Celiński, znany śląskiej publiczności zarówno jako reżyser, jak i dramaturg, tym razem stanął w szranki z tekstem Pawła Sali. Wydarzenie to o tyle szczególne, że śląska realizacja sztuki jest zarazem jej polską prapremierą. Sam dramaturg zasłynął jako twórca spod znaku „Pokolenia porno” i jako jeden z jego przedstawicieli stawia sobie za cel diagnozę otaczającej nas rzeczywistości. Jak sam twierdzi, „spektakl ma większe możliwości wyrażania dzisiejszego stanu ducha człowieka. Można go zagrać wszędzie, nawet w mojej sypialni. Może dlatego przeżywamy w teatrze więcej niż w multipleksie.” W dramacie „Od dziś będziemy dobrzy” Sala snuje gorzką refleksję nad kryzysem wiary i trudami resocjalizacji, w „Szwaczkach” – ukazuje losy trzech kobiet, które karmiąc się marzeniami, z trudem wiążą koniec z końcem.

Zanim kolejne postaci pojawią się w spisie dramatis personae, dramaturg cytuje słowa Walentyny Tierieszkowej oraz Hildegardy z Bingen. W podobny sposób Celiński otwiera przestrzeń katowickiej inscenizacji. Oto z offu padają słowa dwóch wielkich kobiet, postaci historycznych, które dzieli niemalże wszystko: setki lat historii, otaczająca je rzeczywistość, doświadczenia i przekonania. Całkowicie różne są także losy trzech kobiet, które połączyło to samo miejsce pracy: szwalnia, usytuowana gdzieś na głębokiej prowincji, w nieznanej bliżej miejscowości.

To, co zasługuje w spektaklu na uwagę, to dwie kreacje aktorskie. Zachwyca Anna Kadulska, która za pomocą stricte teatralnych środków wyrazu, takich jak gest, mimika, czy sposób poruszania się w przestrzeni sceny, rysuje portret psychologiczny kobiety, która mimo pozorów siły, nie radzi sobie z koszmarem, jakim jest dla niej własne życie. Szwaczka Kadulskiej początkowo pewna siebie, a nawet apodyktyczna, za wszelką cenę pragnie udowodnić, że zna setki sposobów na to, jak radzić sobie w okrutnym świecie. W przygodnych kontaktach z mężczyznami upatruje pełnię szczęścia. Jednak, scena po scenie, kobieta wpada w coraz większy marazm, by ostatecznie przyznać przed wszystkimi i sobą, że jej małżeństwo to nie sielanka, lecz nieustający koszmar. Kadulska, której początkowa bezpretensjonalność śmieszy widownię niczym kabaretowe gagi, z końcem spektaklu wygłasza monolog, który chwyta za serce i wzrusza. Okazuje się wtedy, że ta z pozoru pozbawiona wrażliwości kobieta, przeżywa koszmar sumienia, a odgrywana przez nią pewność siebie to nieudolna próba zagłuszenia jego wyrzutów.

Na uwagę zasługuje także rola Bogumiły Murzyńskiej. Rozwój kreowanej przez nią postaci podąża w inną stronę niż tej, odtwarzanej przez Kadulską. Ta stara i zmęczona życiem kobieta zajmuje się po prostu wykonywaniem swoich obowiązków. Jednak pod płaszczykiem spokoju, ukrywa frustrację i zgorzknienie, żal z powodu niespełnionego macierzyństwa. Można by powiedzieć, że krzykliwość i brak opanowania Kadulskiej, którym zagłusza ona własne lęki, a pozorny spokój i opanowanie Murzyńskiej, to dwa sposoby ukazania wewnętrznego konfliktu w obrębie dwóch typów psychologicznych wpisanych w role. Rozwiązanie tego konfliktu także opiera się na kontraście: Kadulska cichnie, uspokaja się, jakby straciła już siły potrzebne jej do walki z życiem i sobą. Tymczasem Szwaczka Murzyńskiej stopniowo pozwala silnym emocjom uchodzić z siebie, odzierając swoje poukładane życie z pozorów harmonii.

Inscenizacja nie jest jednak pozbawiona pęknięć, zarówno w obszarze gry aktorskiej, jak i konkretnych rozwiązań inscenizacyjnych. Jeden z mankamentów wypływa bezpośrednio z trudności, jakie stawia przestrzeń sceny w Malarni. W chwili, w której między publicznością a aktorami pojawia się tak bliski kontakt, cały sceniczny mikrokosmos staje się dosłowny, konkretny, namacalny. Interakcja między widzem a wykreowanym na scenie światem jest bardzo silna. Takiej sytuacji towarzyszy atmosfera intymności, co czyni wyznania kobiet szczególnie bolesnymi. Jako widzowie otrzymujemy w ten sposób szansę, by z bliska obserwować rodzące się frustracje i lęki tych, którzy znaleźli się w tym przeklętym miejscu. Jednak każdy typ sceny, a zatem i scena kameralna, wymaga zarówno od reżysera, jak i aktora posługiwania się odmiennymi środkami wyrazu. Jeden z mankamentów katowickiej inscenizacji dotyczy właśnie tej kwestii.

Zacznijmy od gry aktorów. Ruchy Anny Kadulskiej bardzo często są chaotyczne, jakby nie panowała nad przestrzenią sceny. Jej gesty, szczególnie te w pierwszych scenach spektaklu, są przesadzone. Tym samym Kadulska czyni ze swojej Szwaczki postać karykaturalną, a ten efekt kłóci się z realistyczną scenografią i atmosferą intymności przebiegającą na linii aktor-widz. Ponadto bliskość sceny sprawia, że drażni każdy nieprzemyślany szczegół. Plastikowe torby, w których Maria Miracle (interesująca kreacja Ryszardy Celińskiej) ukrywa drogocenne drobiazgi, w rzeczywistości świecą pustką i drażniąco szeleszczą. Kotek, zwierzątko syna jednej ze Szwaczek, okazuje się być zabawką wypchaną trocinami. Jak mówi powiedzenie, „diabeł tkwi w szczegółach”, które w przypadku tej realizacji odbierają wymowę niezwykle dopracowanej i zasługującej na uwagę scenografii, za pomocą której Celiński ustanowił w tyle sceny przestrzeń szwalni. Metalowe kraty, za którymi ustawiono rzędy starych maszyn do szycia, przypominających relikty minionego systemu. Po prawej stronie wielki stół, a na nim bele materiałów –przystań Krojczego (Marcin Szaforz); miejsce, w którym krzyżują się pragnienia i potrzeby każdej z kobiet. Jakieś szafki, słabe światło lampy i szum silników, wyznaczający miarowym rytmem czas pracy.

Inscenizacja Celińskiego ma jeszcze jedną wadę. Powtarza i opiera się na znaczeniach zawartych w powierzchownej warstwie tekstu. Trudno oprzeć się wrażeniu, że niektórzy spośród inscenizatorów współczesnej dramaturgii ślepo wierzą, że nasączone aktualną problematyką teksty obronią się same, wsparte jedynie dopracowaną scenografią i poprawnym aktorstwem. Jednak pamiętać trzeba, powtarzając za Patricem Pavisem słowa Antoine’a Viteza, że „Istota przyjemności teatralnej tkwi dla widza w różnicy pomiędzy tym, co się mówi, a tym, co się pokazuje. To, co wydaje się widzowi ekscytujące wynika z zasady, by nie pokazywać tego, co jest mówione". Nie chodzi tutaj rzecz jasna o to, aby wypaczać sens utworu dramatycznego, a jedynie o to, by coś nad nim nadbudować, stworzyć za pomocą języka sceny i utworu dramatycznego dwa autonomiczne, ale jednak koherentne światy. Wydaje się, że w katowickiej inscenizacji tego zabrakło. Szkoda, bo Andrzej Celiński udowodnił wiele razy, chociażby realizacją autorskiego „Homleta”, że jest artystą czującym i rozumiejącym sztukę teatru.
Paweł Sala: „Szwaczki”. Reż., scenografia i oprac. muzyczne: Andrzej Celiński. Kostiumy: Stefania Filbert. Teatr Śląski im. St. Wyspiańskiego w Katowicach/Scena w Malarni. Premiera 22 września 2006.