ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 grudnia 23 (71) / 2006

Wojtek Mszyca Jr,

NAPRAWDĘ MOCNA RZECZ!

A A A
Fot. Arek Wieczorek.
Polscy fani nowoczesnego jazzu są od kilku lat w niezwykle szczęśliwej sytuacji. Nasz kraj coraz chętniej odwiedzają najlepsi współcześni muzycy tego nurtu oraz jego pogranicza. Do galerii wybitnych instrumentalistów, którzy wystąpili już w naszym kraju, dołączył ostatnio być może najważniejszy dziś saksofonista – Mats Gustafsson. Wystąpił on w krótkim czasie dwukrotnie w krakowskiej Alchemii. Kilka dni temu, 25 listopada, zagrał z trio The Thing, którego skład dopełniają Ingebrigt Haker Flaten (kontrabas) oraz Paal Nilssen-Love (perkusja). Nie miałem okazji zobaczyć pierwszego koncertu Gustafssona w Alchemii, 26 września, w supertrio Sonore, z legendą wyzwolonego saksofonu Peterem Brotzmannem oraz niezwykle już u nas popularnym Kenem Vandermarkiem. Drugiej okazji nie mogłem jednak stracić.

The Thing zwodzi typowo jazzowym składem saksofon-kontrabas-perkusja. Niewątpliwie jest to zespół w jakiś sposób odnoszący się do jazzowej tradycji, nie przypadkiem ich ostatni album nosi tytuł „Action jazz”. A jednak jazzowi puryści w muzyce tria nie odnajdą zbyt wielu elementów swojego ulubionego gatunku. Gustafsson należy do najbardziej otwartych muzyków światowej sceny. Jest muzycznym erudytą, którego wielką pasją jest poznawanie wciąż nowej muzyki i kolekcjonowanie płyt. Przyznaje się do „dyskaholizmu” i wraz z dwoma innymi „ofiarami” tego nałogu, Jimem O'Rourke i Thurstonem Moorem (obaj znani najbardziej z Sonic Youth), tworzy zespół Diskaholics Annonymous Trio. Jego niezwykła muzyczna erudycja i otwartość sprawiają, że gra muzykę, której nie sposób zakwalifikować do jakiegokolwiek gatunku, a może raczej wypowiada się w wielu gatunkach, zacierając między nimi granice. Przede wszystkim jednak jest wirtuozem swojego instrumentu i może się poszczycić unikatowymi i nietypowymi technikami gry. Choć potrafi zagrać wszystko, charakterystyczne jest dla niego niezwykle brutalne, agresywne, fizyczne podejście do instrumentu, które jest destrukcyjne dla ustników saksofonu (w Krakowie zużył ich w ciągu około 2 godzin koncertu 12) za to pozwala osiągnąć nieprawdopodobne spektrum brzmień. Najlepiej słychać to na jego licznych płytach na saksofon solo.

The Thing w obecnej formule jest jednym z najlepszych przykładów wtórnego wpływu rocka na jazz. Ucieczka od przeintelektualizowanego, elitarystycznego i konserwatywnego wizerunku tego ostatniego polega wśród młodszych muzyków najczęściej na zaimplementowaniu rockowej energii do jazzowych form. Warto zwrócić uwagę, że jest to zjawisko przeciwne do pierwszej fali jazzrocka z lat 70., która polegała na wprowadzeniu do rocka coraz bardziej wyszukanych i wirtuozerskich jazzowych improwizacji i aranżacji, co w efekcie prowadziło czasem do kuriozalnych przerostów formy nad treścią. Obecny trend polega raczej na upraszczaniu, na rezygnacji z jazzowych struktur i rytmiki na rzecz bardziej bezpośredniej i energetycznej ekspresji. Skandynawowie z The Thing robią to w sposób dosadny i często dosłowny. Swoje występy budują niemal całkowicie z przeróbek bardziej i mniej znanych rockowych tematów, które łączą w dłuższe całości i przeplatają wybuchami nieokiełznanej, dzikiej energii, w których najmocniej słychać echa tradycji jazzowego free. Muzycy grają bardzo głośno i agresywnie, nic więc dziwnego że na warsztat biorą kompozycje przedstawicieli najcięższych odmian rocka, począwszy od Black Sabbath a na Lightning Bolt skończywszy, jednak nie stronią i od innych nastrojów, sięgając np. po motywy PJ Harvey.

Prawdopodobnie rezultat tego typu pomysłu na granie mógłby być dość mizerny, gdyby nie klasa, wyobraźnia i umiejętności muzyków tria. Sekcja rytmiczna The Thing to prawdziwy wulkan. Nilssen-Love należy do najszybszych i najsprawniejszych perkusistów świata, Haker Flaten dotrzymuje mu tempa. Gustafsson, grający na potężnym saksofonie barytonowym, może zawstydzić rockowych gitarzystów własną interpretacją ich riffów. Przy pełnym, mięsistym, ryczącym brzmieniu, jakie jest w stanie wydobyć ze swojego instrumentu, środki stosowane przez heavy metalowców zdają się nieadekwatne do ładunku energetycznego zawartego w ich muzyce. W rytmicznych momentach Gustafsson prze do przodu niczym lodołamacz, często krzykiem wspomagając niesłychaną ekspresję. W bardziej swobodnych potrafi niemal sprawić fizyczny ból intensywnością i zakresem niezwykłych dźwięków, które jakby siłą wyrywał z metalowych trzewi saksofonu.

Myślę że nie było w Alchemii osoby, która była w stanie oprzeć się potędze muzyki płynącej ze sceny. Mimo późnej pory, zarówno publiczność, jak i muzycy byli naładowani energią. Cieszę się, że znalazłem się w gronie szczęśliwców, którzy doświadczyli tego muzycznego trzęsienia ziemi. Koncert Gustafssona był dla mnie spełnieniem jednego z wielkich muzycznych marzeń. Wciąż jednak pozostaje niedosyt – czekam na możliwość posłuchania go w występie solowym.
The Thing, Kraków, Alchemia, 25 listopada 2006.