ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 grudnia 24 (72) / 2006

Miłka O. Malzahn,

MACIEJ MALEŃCZUK

A A A
"Pan Maleńczuk". Złota kolekcja. EMI Music Poland, 2006.
Maciek Maleńczuk w złotej kolekcji wydany przez EMI Music Poland! Co się porobiło! Najnowsza płyta „Pan Maleńczuk”, przez ów złoty fakt – wygląda nieco podejrzanie. W ogóle podejrzana jest twórczość tego artysty, a jak sam się upiera – poety. Tak czy inaczej, pan Maleńczuk pisze straszne poematy i dobre piosenki. Może cierpi na lekką manię wielkości, na pewno jest kabotynem, do czego się zresztą przyznaje, lecz to jakoś szczególnie negatywnie nie rzutuje na jego dokonania. Wspomnę, że określenie kabotyn nie jest obraźliwe, to po prostu „osoba zachowująca się w sposób obliczony na efekt”. Nic strasznego!

Maleńczuk jest człowiekiem robiącym z kiczu alternatywę, na tyle niealterntywną, że staje się złotą kolekcją. Ale gdy się go słucha w ramach Homo Twistu – to nie ma wątpliwości, że jest dobrym wokalistą, a gdy śpiewa sam z gitarą – nie ma wątpliwości – ma charyzmę i nie urwał się choinki, wpadając w nasz muzyczny tygielek. Pojawił się w dobrym miejscu (alternatywnie zaczynał od ulicy), o dobrym czasie (choć politycznie niełatwym) i z dobrym tekstem na ustach (odsyłam do płyty).

Na krążku są pastisze (Tango Libido) i nadęte wersje starych przebojów (Nigdy Więcej), są genialne zabawy stylistyczne (Szuwary), prawie wszystko tu jest. Uściślę – wszystko, by mieć blade pojęcie o złotym panu Maleńczuku. Posłuchać można Maleńczuka z voo voo, bo muzycy doceniają w nim muzyka (np. super trio: Malenczuk, Tuta, Rutkowski – tego tu nie ma, niestety). Chociaż ujęty już w złotej kolekcji to artysta wciąż potrafi być panem Maleńczukiem i potrafi nie być panem, wyzywać publiczność, albo przegadać koncert zamiast grać i śpiewać, jak się spodziewa widownia. Potrafi zorganizować na jakiejś gali lekki skandal oraz wtykać pióro w masę polityczną (wierszem) upierając się, że to nie pióro tylko wielka sztuka, na miarę mickiewiczowskich strof. Taki on złoty.

Bez względu na to, czy mu się wierzy, czy nie wierzy – piosenki, kolejne płyty wraz z barwną osobowością wykonawcy – składają się na ciekawego, ważnego twórcę. Maleńczuk igra z komercją, ale robi to skutecznie, czego efektem są płyty kolekcjonerskie jak ta, zresztą wydana w standardowej szacie graficznej. Zatem – przegląd tego, co dotąd zaśpiewał jako Homo Twist, Pudelsi, Maleńczuk… – to taka wycieczka po polskiej scenie i po charakterystycznym, bezkompromisowym sposobie widzenia, albo wręcz oceniania, rzeczywistości.

Godna polecenia jest świetna wersja koncertowa St. James Infirmary – blues, biały, ale szczery, brudny, śpiewany poprawną polszczyzną i dziwną angielszczyzną. Maleńczuk jest świetnym opowiadaczem i tego należy się trzymać słuchając „złotej kolekcji – pan Maleńczuk”. I za to kochają go fani, choć on twierdzi, że ma to gdzieś. Zgodnie z obraną stylistyką. Aha, nie ma tu fragmentów muzyki do spektaklu Cantigas De Santa Maria, opartego na pieśniach Alfonsa X el Sabio, króla Kastylii, ale jest za to uchwycony wstępny kształt człowieka – legendy. Tę legendę sobie Maleńczuk sam kształtuje, czasem misternie i przemyślnie, czasem poprzez akt wiary w siebie samego. Choć (rzecz jasna) mogę się mylić.