ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 stycznia 1 (73) / 2007

,

MIASTO 1000 GITAR

A A A
“Vis–a–vis”. Dead Sailor Muzic 2006.
Trójmiasto zawsze miało silną pozycję na muzycznej mapie Polski. Stamtąd rozchodziły się płyty przywożone przed laty przez marynarzy lub ich szpulowe, a później kasetowe kopie, niosąc ożywczy wiatr z Wybrzeża. Tam w latach 80. prężnie działała GSA, czyli Gdańska (Gdyńska) Scena Alternatywna, w skład której wchodziła m. in. Apteka, Szelest Spadających Papierków, Pancerne Rowery i Dzieci Kapitana Klossa.

Dziś w dobie szybkiej informacji i Internetu pozycja trójmiejskiej sceny muzycznej znacznie spadła, jeśli nie zaniknęła w ogóle. Ostatnie dwa mocne uderzenia z północy Polski to sopocka Ścianka i nieistniejąca już gdańsko-słupska Ewa Braun. Obecnie w Trójmieście i jego obrębie działa kilka zespołów, jednak nie mają one już takiej siły przebicia jak ich poprzednicy. Są to: Pawilon, Kevin Arnold, Cold Fish, Fabryka, Mini Orkiestra i Miasto 1000 Gitar. Nie da się ukryć w twórczości tych wykonawców wpływów pomorsko-szczecińskiego Pogodna i wspomnianej już Apteki.

„Vis–a–vis” (zgodnie z tytułem) to płyta z pomysłem polegającym na wykorzystaniu tego samego tekstu w dwóch, różnych utworach. Najpierw te same słowa śpiewane są po francusku, a następnie po polsku. Rozpoczynający album utwór „Przez moje ręce przeszedł pierwszy hamburger w Trójmieście” doczekał się aż trzech wersji, dwóch polskich i jednej francuskiej. Płyta utrzymana jest w tonacji melancholijno-sentymentalnej, nastrajając do popijania wina w świetle choinkowych lampek i wspominania minionego, upalnego lata, mimo, że pomieszczone na niej teksty dotyczą egzystencji w dobie oszalałej konsumpcji. „Nie urodziłem się nigdzie / nie nazywam się / rodzice nie mają imienia”, „Samochody wywoskowane / trwa promocja na szczęście / miłość na raty zero procent” lub „Chcemy żyć tutaj i tam / nigdy nie widzieć swojej śmierci / nigdy nie wiedzieć o swojej śmierci”. Atmosfera tego krążka może kojarzyć się z dźwiękami The Kingsbury Manx i Parsley Sound, czyli wykonawców dalekich od Franzów Ferdinandów i ich pogrobowców mnożących się jak drożdże. Zgrabne, miękkie melodie podane w szlachetnej estetyce lo-fi. Jednak zastanawia, czy niezgrabność w sposobie grania perkusisty (po prostu nie trzyma tempa) i tego, że wokalista czasami nie mieści się z tekstem w melodii i fałszuje, jest wystudiowana czy wynika ze zbyt małej ilości czasu spędzonego w sali prób? Śpiewanie po polsku i granie wolnych temp jest nie lada sztuką, którą dzięki talentowi i odrobinie wysiłku można posiąść. Czego życzę w Nowym Roku Miastu 1000 Gitar.