ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 stycznia 1 (73) / 2007

Adriana Świątek,

BÓG W STROJU FAUNA

A A A
„Diagilew nie żyje ...”
Tak, Diagilew – impressario i kochanek Niżyńskiego – zmarł w Wenecji. Niżyński obiecał niegdyś Diagilewowi: „Serioża, zatańczę na twoim grobie”. I tańczy. Tańczy swoje życie, miłość, śmierć. W przestrzeni niezwykle ascetycznej, gdzie każdy przedmiot, każdy dźwięk i każdy gest ma swoje znaczenie. Nie ma tu żadnej przypadkowości, żadnego nadmiaru.

Tomaszuk ze swoim teatrem buduje na scenie nową, odrębną rzeczywistość. Kreuje nowy świat, który nie posiada swego odpowiednika. I choć wszystko ponoć zostało już napisane i powiedziane to wyobraźnia w dalszym ciągu jest nieograniczona i może układać nowe konfiguracje słów, przedmiotów, obrazów. To świat jakby podwójnie wykreowany. Po raz pierwszy przez Niżyńskiego. Po raz drugi – przez Tomaszuka. To spektakl nie odegrany, lecz przeżyty. Od samego początku wkraczamy w przestrzeń sceniczną spektaklu. Znika bariera oddzielająca aktora od widza.

Rafał Gąsowski przestaje być aktorem, staje się Niżyńskim. Obserwujemy tu stopienie się aktora z postacią nad-rzeczywistą, bo nie mającą odzwierciedlenia w rzeczywistości. Wacław Niżyński – tancerz, choreograf, gwiazda słynnych baletów rosyjskich – istniał. Jednak Bóg Niżyński to istota transcendentna.

Bóg nie może zostać stworzony. Boskość nie jest przywilejem nadanym. Jest samouświadomieniem. Bóg Niżyński to bóg wewnętrzny, który wypełnił swą istotą genialnego tancerza i wspólnie z nim zbudował ołtarz, na którym złożył ofiarę z samego siebie. Na scenie rozgrywa się tajemniczy obrzęd – Panichida, nabożeństwo żałobne odprawiane przez Boga Niżyńskiego za duszę Diagilewa. Bóg Niżyński wspólnie ze swymi „upadłymi aniołami”, w swym wewnętrznym piekle–niebie „tańczy na grobie Serioży”.

Na środku sceny podest, odziany w szarą tunikę. Równolegle do niego, w dwóch rzędach rozstawione metalowe latarnie, które na myśl przywodzą te, rozświetlające dziedziniec obozu w Oświęcimiu. Przypadek? Może jednak komunikat. Z owych metalicznych konstrukcji sączy się blade światło. Słychać muzykę. Są aktorzy, dla których jedynym światem jest świat wyobrażony. Jeszcze nie pojawia się Bóg. To moment, w którym powolutku zatracamy świadomość tego, co dzieje się na scenie. Za chwilę przekroczymy granicę sceny, by współuczestniczyć w obrzędzie. Aktorzy występują w płaszczach, spod których dyskretnie wystaje biel „sukni” – splisowanych prześcieradeł. Zatem gdzie jesteśmy? W szpitalu? Tak. W zakładzie psychiatrycznym.
Wielki Niżyński w wieku lat trzydziestu pogrążył się w swoim wewnętrznym świecie. Resztę życia spędził w białym kitlu, zatracając swe boskie, doskonałe ciało, przeistaczając się w człowieka ułomnego i chorego. Równocześnie staje się człowiekiem absolutnie wyzwolonym, a zatem boskim. Tam pisze swoje Dzienniki, które podpisuje „BÓG NIŻYŃSKI”.

Spektakl Tomaszuka operuje przede wszystkim znakiem scenicznym, gestem, symbolem.
Genialna muzyka Piotra Nazaruka, niezwykły chóralny śpiew „upadłych aniołów” Niżyńskiego, wreszcie fragmenty „Święta wiosny” Strawińskiego dopełniają ten wyabstrahowany mikroświat. Gra światłem umożliwia nam swobodne poruszanie się po różnych płaszczyznach świadomości. Sceniczne „dzianie się” to przede wszystkim plastyka obrazu. Jedynie opis poetycki mógłby przetworzyć ten obraz w słowo, które często pozostaje jednak niedoskonałe, płaskie i niewystarczające. Liczne zabawy onomatopeiczne nadają spektaklowi rytm i wprowadzają nas w trans.

Niżyński–kochanek namiętny zatraca się w tańcu. Towarzyszy mu jeden z upadłych aniołów – kobieta. Jego taniec jest coraz bardziej dziki, coraz bardziej ekstatyczny. Biją dzwony, anielski chór otaczający swego szamana odprawia obrzęd w nadziei na... zbawienie? Krążą wokół siedziby objawionego im Boga, uderzając młotkami o jego drewniany tron. Dlaczego stał się dla nich Bogiem? Człowiek pretendujący do bycia tym, który udziela zbawienia, równocześnie pozostający w dalszym ciągu człowiekiem, a zatem grzesznikiem, który także zbawienia potrzebuje. On czuł się Bogiem pomimo swej ludzkiej proweniencji.

Czy geniusz może stać się Bogiem? Niżyński dotarł do pewnej granicy, którą usiłował przekroczyć. Odnalazł w sobie pierwiastek boskości, a potem uwierzył w jego obecność w sobie. Niczym Chrystus kroczy przez scenę z krzyżem na ramieniu. Odprowadzony przez aniołów na swą Golgotę umiera ukrzyżowany, by odkupić grzechy, zbawiając siebie i innych.

Autorski spektakl Piotra Tomaszuka w wykonaniu Teatru Wierszalin mieliśmy okazję zobaczyć na Śląsku w ramach Festiwalu Ars Cameralis. To była niecodzienna okazja, by skonfrontować samego siebie ze światem scenicznym przywołującym na myśl teatr Witkacego czy Kantora. Teatr, który niekoniecznie komentuje rzeczywistość, ale ją kreuje, stwarza na nowo.
Piotr Tomaszuk „Bóg Niżyński” Reż.: Piotr Tomaszuk. Scenografia: Eva Farkašová i Jano Zavarsky. Muzyka: Piotr Nazaruk. Towarzystwo Teatr Wierszalin. Premiera 29 września 2006 roku. Spektakl prezentowany w ramach XV Festiwalu Ars Cameralis w Bytomskim Centrum Kultury 8 grudnia 2006 roku.