ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 stycznia 2 (74) / 2007

Paweł Sarna,

POEZJA

A A A
Sarny (z Jeffersa)

mojej żonie Oli

skakały przed gromką falą niskiego pożaru,
a my, zamiast pobiec,
po prostu patrzyliśmy
w ogień bliski,
i chyba myśleliśmy o tych, które nie zdążyły,
bo nie poczuliśmy jeszcze, że ubywamy właśnie o falę

i te zwierzęta, które z nas wybiegają.

Amudara, 2006



Hotel Europejski

Wuj Edward miał 42 lata, kiedy po raz pierwszy usłyszał o piekle.
Mieszkaliśmy wtedy jeszcze na starym miejscu, pamiętam,
że ciągle ginęły nam jakieś sprzęty,
mimo że naszymi sąsiadami byli sami Polacy.
Pamiętam, sami Polacy. Do piekła z naszego domu
można było iść piechotą.
Ale podobno żaden z Sarnów nie był jeszcze w piekle,
tak przynajmniej mówiło się dzieciom.
Wuj Edward wytarł zęby ręcznikiem i poszedł prosto do piekła.
A było to w czasach, kiedy nie tylko ginęły nam sprzęty,
ale w ich miejsce pojawiały się różne nowe,
i była wojna. Od Persji aż
po wersalkę, a może i dalej. I tylko ona,
ta wojna, była czymś trwałym w naszym domu, bo ciągle
pojawiali się nowi, których trzeba było ratować.
Pomimo wojny z dnia na dzień
przybywało nas, i nic dziwnego,
że kiedy wuj Edward pojawił się w drzwiach
(pamiętam go, kiedy stał, z torbą firmy adidas z piekła),
a mieszkaliśmy wtedy w hotelu,
o czym nikt z nas nie wiedział, nie było nikogo,
z rodziny ani znajomych, by go powitać.
Było nas coraz więcej i pewnie dlatego
nie mieliśmy zbyt wiele czasu w tych latach.