ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

sierpień 15-16 (279-280) / 2015

Michał Czaja,

TEOLOGIA POPULARNA (WOJCIECH BRZOSKA: 'W KAŻDYM MOMENCIE, NA PRZYJŚCIE I ODEJŚCIE')

A A A
Wojciech Brzoska po kilku latach przerwy wraca z nową książką wydaną w WBPiCAK. Ciekawość wzbudza tym większą, że jest to płytomik. Album nagrany został na podstawie ośmiu tekstów z książki, można by więc było uznać załączoną płytę za integralną część projektu, ale np. słynny już wiersz „tesco jest wszędzie”, pochodzący przecież z wcześniejszych projektów muzycznych, swoją premierę na papierze ma dopiero w omawianym tomie. Pojawia się więc pytanie, jak czytać, odbierać całość – czy należałoby skupić się na klasycznym odbiorze, a muzykę potraktować jako dodatek? Sugerowałby to osobny tytuł płyty: „Słońce, lupa i mrówki”. Nie zmienia to jednak faktu, że wpływ myślenia „muzyką” jest silnie zauważalny w każdym wymiarze tego duetu. Mimo to proponuję skupić się najpierw na warstwie tekstowej i spróbować zarysować jej główny zamysł, potraktować książkę jako książkę i jej perfomatywności szukać w samym języku, ogłuchnąć na chwilę i wyłączyć wzmacniacz.

Co to znaczy myśleć muzyką? Czy muzyka jako medium o innej semiotyce wymusza na pisaniu jakąś zmianę? Czy jest coś w rodzaju innego stylu, innego języka, który bardziej się nadaje do wyśpiewania niż do czytania, czy są teksty, które blakną na papierze, jak często się dzieje z poezją slamerów? Niewątpliwie tak właśnie może się stać, gdy poeta zbytnio uwierzy w performatywność własnego języka. Trzeba przecież pamiętać, że performatywności mamy dwie, jedna określa sposób wykonania, odnosi się do semiotyki sceny, artykulacji, druga – znacznie bardziej skomplikowana – odnosi się do milczącego działania słowa (literatury) na rzeczywistość, opiera się na jej materialnej (nie tylko liter, nie chodzi tu o poezję konkretną) obecności w świecie, jej promieniowaniu i kształtowaniu perspektyw czytelniczych, na jej potencjale, który uwalniamy podczas procesu lektury. Słowo w tej drugiej perspektywie ma znacznie trudniej. Nie pomoże mu afektywny poziom muzycznego wzmocnienia. Nie pomoże mu pauza czy powtórzenie, słowo nie zacznie znaczyć więcej, tylko dlatego że wybrzmi w kompozycji. Znaczeniowo będzie wciąż jedynie pustą, semantyczną wydmuszką jak bóg wyłaniający się z tekstów Brzoski. I w przypadku jego tomiku mam niekiedy takie właśnie wrażenie: jakby poeta zbyt mocno zaufał pewnym obrazom i pozwolił im na grę solo, gdzie „śmierć”, „zima”, „wiosna”, „życie”, „księżyc”, „wszechświat” i inne rekwizyty rodem z sentymentalnej poezji, ograne i powtórzone, zrobią robotę za niego. Że wystarczy je przywołać, a one już w innym kontekście nabiorą głębszego wymiaru lub staną się co najmniej ironiczne, jakby sobie tego życzyli liczni recenzenci wcześniejszej poezji tego autora.

wtedy na niebo wyruszy księżyc,

zdziwiony obrotem

ziemskich spraw.

Że to musi być kamp albo jakaś forma żartu, bo przecież to poeta nowoczesny? Ja nie widzę tam żartu i pozwolę sobie na „śmiertelnie” poważny odbiór tych kategorii okołometafizycznych, spróbuję „życie” i „śmierć” odczytać z honorami, choć wszyscy byliśmy już na pogrzebie metafizyki kilkukrotnie. Co wyniknie z tego czytania na serio? Ano, znacznie więcej niż z próby unowocześnienia za pomocą kategorii ironii języka Brzoski. To właśnie bardzo konsekwentne przywracanie do ponownego użytku martwych obrazów literackich sprawia, że Brzoska wydaje się poetą interesującym. Żyjemy w dosyć dynamicznej epoce, gdzie zwroty literackie i języki szybko tracą aktualność i chyba tutaj rodzi się bunt Brzoski. Tożsamość narracyjna jego pisania jest, zdaje się, emblematem niezgody, próbą oparcia pisania na czymś, co trwałe, nawet w swojej zmienności. Świat ulegający komercyjnemu spłaszczeniu poeta próbuje na nowo wypowiedzieć, zaklinać i opisywać tak, jakby nasza historia literatury, z bardzo polskim zacięciem do awangardyzmu, nie odrobiła do końca lekcji reprezentacji. Holokaust w obozach i na papierze chociażby powojennego Różewicza są tu silnie obecnym „antykontekstem”. Bunt można umieścić w etycznym wymiarze jego pisania. Etyczny zwrot literatury, który właściwie nigdy się nie dokonał, bo dokonuje się nieustannie, staje się polem rozgrywki dla aksjologii Brzoski. Nie chodzi tylko o banalne łączenie sacrum i profanum czy o przeplatanie silnie obciążonych pojęć z językiem teraźniejszości, gdyż będą to jedynie retoryczne gesty.

stać mnie już tylko na smak piachu w ustach,

choć jeszcze przed chwilą miałem wołowinę

prosto z kebabu.

 

a teraz upadam.

Chodzi o ponowne wyzyskanie języka lirycznego. To właśnie „liryzm”, cokolwiek znaczyłby poza abstrakcyjną kategorią poetyckości, stanowi pewnego rodzaju indeks, który użyty raz jeszcze w postaci kalek literackich, może okazać się wręcz manifestem politycznym. Ideologia zawsze miesza się z estetyką, wybory estetyczne z etyką. To jest ta performatywność drugiego stopnia, w której Brzoska manifestuje swoją odrębność. Potrzeba nam również i takich buntów, by choć na chwilę zrównoważyć pewne procesy redukcji języka, nawet jeśli nie wierzy się w powodzenie takich przedsięwzięć.

Niezwykle ważnym motywem w tej książce jest fetyszyzowanie tematu śmierci, liczne „cmentarzyska” uderzają szczerością. Ta często naiwna – a przez to bardzo sugestywna – poetyka śmierci nie działa na nas na poziomie retorycznym, to żaden traktat filozoficzny, ale właśnie na poziomie afektywnym i formalnym. Śmierć w języku dzisiejszej poezji przestała działać, straciła swoją moc przedstawieniową, ale użycie jej w tak bezpośredni sposób, w kontekście współczesnej literatury staje się już czystą performatywnością, wyraźnym gestem, który przesuwa subwersywnie wszystkie powiązane ze sobą kategorie. Podobne techniki stosowała sztuka wizualna ostatnich dekad. To czysta „różnica i powtórzenie”, chwyt „warholowski”, który kompulsywnością powracających motywów zaczyna wydobywać różnice, wzmacniając sygnał. Zaczyna jednocześnie cieniować, przesuwać i zmieniać pierwotne znaczenia. Bo jak mówić na poważnie o czymś, co nie ma już poważnej reprezentacji? Chyba to ten problem staje się w tomiku Brzoski głównym wyzwaniem.

Odkąd cmentarz ktoś zamknął na kłódkę,

Zapomnieliśmy, jak się tu umiera.

Dlatego poeta nieustannie nam o czymś przypomina, nie pozwala zapomnieć, powtarza tak długo, aż zaczynamy wierzyć i zaczyna nas to obchodzić. I jest to strategia, która już raz się sprawdziła, chociaż często była błędnie interpretowana. To popowa teologia, która jest w świecie masowych mediów być może jedynym łącznikiem z tym, co jeszcze nas jakoś porusza. To wciąż możliwa strategia komunikacji, jaka jeszcze działa.

Chyba najmniej ciekawe w książce Brzoski są wątki miłosne. Szukanie dowodów na istnienie miłości, wzięte z Baczewskiego, jest wręcz wszechobecne. Miłość będzie tu bohaterem opisu, ale nie stanie się narratorem. Nie zmieniają się perspektywy widzenia, nie dowiemy się niczego nowego o socjologii relacji, poza jej uporczywym trwaniem w naszym świecie, gdzie odejście jest wpisane w bycie razem. Szczególnie ważny może okazać się ten temat w kontekście koncepcji czasu, który u Brzoski ma klasyczną formę koła. Stąd po zimie przyjdzie wiosna, ale przecież już od dawna to wiemy. Może to forma terapii, gdzie język ma „zagadać” traumę. Tak czy inaczej, nie jest to motyw produktywny formalnie. Zbyt powszechne w naszej literaturze prywatyzowanie miłości i niepoddawanie jej politycznej i społecznej krytyce powoduje, że nie mogę odnaleźć się w tym konkretnym języku. Miłość potrzebuje nowych narzędzi krytycznych, nowego liryzmu, opartego na szerszej wspólnotowej wrażliwości, ale tego u Brzoski znaleźć nie potrafię.

A teraz muzyka. Dzieje się na tej płycie coś ciekawego. Elektroniczne brzmienia Gawrońskiego plus arcyciekawi goście, tacy jak Mikołaj Trzaska, oraz wokalne eksperymenty Joanny Małanki powodują, że całości słucha się bardzo dobrze. Zabawy Brzoski z tożsamością i płcią podmiotu, wymienne pozycje tego kto „mówi” / „śpiewa”, szczególne w kontekście wokalu Małanki, powodują, że poezja Brzoski zyskuje dodatkowy kontekst, to nadpisana problematyzacja płci, sugerująca wymienność ról w miłosnej rozgrywce. Taki zabieg może dawać ciekawe efekty. Czy jest to gest emancypacyjny – nie wiem, ale osłabienie męskiego szowinistycznego podmiotu to ruch w dobrym kierunku, niestety nie zawsze konsekwentnie poprowadzony. Nie potrzebujemy już więcej silnych męskich tożsamości, jeden Świetlicki to już i tak za dużo. Całość projektu wydaje się jeszcze ciekawsza, gdy oderwiemy się na chwilę od warstwy tekstowej, nie dlatego że teksty są złe, ale dlatego że ulegają na płycie spłaszczeniu. Jakiś egocentryzm zaczyna przysłaniać to, co w testach Brzoski wcześniej wydawało się ważne. A emocjonalna strona brzmienia, ten afektywny wzmacniacz treści, staje się lekko tautologicznym ilustrowaniem tego, co i tak aż nadto dobrze widać. Niepokój i pesymizm, katastrofizm i sentymentalizm „niedzielnego popołudnia” mogą wydawać się w kontekście elektronicznej muzyki lekko pretensjonalne.

Reasumując, nie jestem wyznawcą takiego pisania, takiej literatury, jaką próbuje przywołać do życia Brzoska, ale i tak zdołał mnie przekonać do siebie, do tego, że tego rodzaju pisanie jest nam potrzebne. Czy będzie to liryzm nowych możliwości, zobaczymy. Wiem, że będzie to liryzm, który może się spodobać dużo szerszej publiczności. Może właśnie ta próba szukania szerszego spektrum odbioru jest najbardziej charakterystyczną cechą całego projektu. Nic tylko przyklasnąć, jeśli Brzoska sprawi, że poezja stanie się bardziej popularna. Tesco i bóg i poezja. Pozdrawiam was wszystkich.

Ilustracja | Andy Warhol: Green Disaster 1963.
Wojciech Brzoska: „W każdym momencie, na przyjście i odejście”. Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu. Poznań 2015.