ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 listopada 21 (285) / 2015

Marcin Bałczewski,

KONKWISTADOREM BYĆ (KONKWISTADOR)

A A A
Moda na twórczość Jeana Dufaux trwa u nas w najlepsze. Po całkiem ciekawej „Krucjacie” przyszła pora na kolejne dzieło stworzone przez belgijskiego scenarzystę wspólnie z rysownikiem Philippe’em Xavierem.

Podbój Nowego Świata. Bogaci, hiszpańscy konkwistadorzy. Z drugiej strony mistyczni, dzicy Aztekowie. Fascynacje Orientem i powolne powstawanie „nowego, lepszego ładu”. W takich oto okolicznościach rozpoczyna się historia Hernando del Royo – jednego z paniczów przybyłych na ziemię Montezumy. Niczym bogowie – Teulesi, którzy mieli zstąpić z gwiazd – konkwistadorzy pojawiają się na obcym lądzie, całkowicie zmieniając życie autochtonów. Warto nadmienić, że główny bohater opowieści od dawna żyje w cieniu złej przepowiedni: kiedyś stanie się potworem, który pokona innego potwora; straci swoje imię, spadnie z wysoka. To jedyne wyjście, aby przeżyć w tym odległym, niezrozumiałym świecie.

Cykl „Konkwistador” w dużej mierze opiera się na założeniach znanych czytelnikom z klasycznych heroic fantasy, a także opowieści typu survival: powstała przez przypadek grupa protagonistów po nieudanej akcji musi przedrzeć się przez dżunglę z nadzieją na jakiekolwiek ocalenie. Ich walka wiąże się nie tylko z realnym zagrożeniem (wrogie plemiona), ale także z miejscowymi bóstwami. Bo tamtejszy, pierwotny świat przepełniony jest metafizyką, okrucieństwem i prawami, których człowiek zachodniej cywilizacji nigdy nie pojmie.

Przedstawiając czytelnikom obraz codzienności prymitywnych ludów, Jean Dufaux i Philippe Xavier chwilami nie ustrzegli się pewnej przesady  (przykładem niech będzie postać doradcy Montezumy), w innych partiach opowieści zapominając wręcz, komu przypadała rola najeźdźcy, a komu ofiary. „Imperia mogą upadać, podczas gdy nasilają się podłość i zepsucie. Tak działa nasz świat” – rozbrzmiewają w pewnej chwili słowa azteckiego wodza, który przepowiada swój upadek, doskonale rozumiejąc i akceptując nieubłagane wyroki losu. Obok refleksji nad różnymi obliczami zła (czynionego zarówno przez jedną, jak i drugą stronę konfliktu), ważnym elementem fabuły „Konkwistadora” jest wspomniana wcześniej metafizyka, w tym konkretnym przypadku związana ze środkami odurzającymi: opium czy korzeniem oqtal. Metafizyka jest tu przy tym rozumiana jako to „coś” – element obcego świata, wymykającego się logice i znajomości przeciętnego Europejczyka. „Coś”, o czym w procesie „ucywilizowania” zapominamy lub też o czym nie chcemy pamiętać.

Dzieło duetu Dufaux / Xavier to porządnie zrealizowany flamandzki komiks. Czytelnik, niczym widz epickiej superprodukcji, dokładnie poznaje włości Montezumy (Tenochtitlan, Atmamoc, Rio Grijalvę, nie mówiąc już o amazońskiej dżungli), wkraczając w rzeczywistość pełną fałszu i niejasnych pobudek. Dufaux po raz kolejny potwierdza, że jest niezłym scenarzystą, który w prosty, chociaż nieco szablonowy sposób buduje całkiem sprawną narrację oraz tworzy wyrazistych bohaterów, także tych drugoplanowych. To nic nowego, szczególnie dla odbiorców zaznajomionych z dorobkiem belgijskiego autora, któremu niemałą popularność przyniosły takie tytuły, jak „Skarga Utraconych Ziem”, „Murena”, „Historia wyssana z sopla lodu” czy „Niklos Koda”. Podobnie rzecz ma się z pracami Philippe’a Xaviera. Intensywna kolorystyka, szczegółowość, czasem nazbyt rozbuchane kadry – nic, do czego nie byłby przyzwyczajony miłośnik europejskich komiksów spod znaku heroicznej fantasy.

W zakrojonym na cztery części „Konkwistadorze” znajdziemy wszystko, czego oczekujemy od tego typu publikacji: niezłą dramaturgię, ciekawą warstwę graficzną i w gruncie rzeczy lekkostrawną fabułę. Nie jest to najwybitniejsze dzieło w dorobku autorów „Krucjaty”, ale dla fanów ich twórczości będzie pozycją obowiązkową: sensowną, wciągającą i przyjemną w odbiorze – tyle przecież wystarczy.
Jean Dufaux, Philippe Xavier: „Konkwistador. Tom 1 i 2” („Conquistador”). Tłumaczenie: Jakub Syty. Wydawnictwo Sideca. Warszawa 2015.