HISTORIA AFRYKI WEDŁUG SZEKSPIRA
A
A
A
Afryka znowu na naszych ekranach. Twórcy konsekwentnie przenoszą na ekran kolejne opowieści, których akcja rozgrywa się na czarnym lądzie. Historia i życie codzienne mieszkańców Afryki wydają się być niekończącym się źródłem inspiracji. Były filmy opisujące różnice między kulturą zachodu a kulturą rdzennych mieszkańców Afryki („Biała Masajka”), obrazy pokazujące krwawe konflikty między rdzennymi mieszkańcami Afryki („Shooting dogs”, „Hotel Ruanda”), opowieść o młodych gangsterach z przedmieść Johannesburga („Tsootsi”) czy o sytuacji kobiet opuszczonych przez mężczyzn, którzy wyjechali do Europy w poszukiwaniu pracy („Uśpione dziecko”). Było kwestią czasu kiedy filmowcy wezmą na tapetę krwawe dyktatury, których w Afryce przecież nie brakowało.
„Ostatni król Szkocji” opowiada historię jednego z najbardziej okrutnych władców w historii Afryki. Był rok 1971 kiedy w wyniku wojskowego puczu Idi Amin został przywódcą Ugandy. Przewrót wojskowy nie miał żadnych ideowych przesłanek, Aminowi groziło wieloletnie więzienie za finansowe malwersacje. Obalenie urzędującego prezydenta było więc aktem samoobronny. Władzy raz zdobytej Amin nie miał zamiaru oddać, tym bardziej, że mieszkańcy Ugandy i zachodni świat z nadzieją powitali nowego przywódcę. Jak to zwykle bywało w Afryce jeden dyktator został zastąpiony przez następnego. Idi Amin rządził Ugandą przez osiem lat, historycy nie potrafią dokładnie ustalić liczby ofiar jego reżimu – padają liczby w przedziale od trzystu do sześciuset tysięcy. O samym Aminie krążyły mrożące krew w żyłach plotki, jakoby był kanibalem, zaś ciała pomordowanych przeciwników rzucał na pożarcie krokodylom.
Twórcy filmu ani nie potwierdzają tych plotek, ani im nie zaprzeczają. Jak można było się spodziewać w swojej opowieści przyjmują perspektywę przybysza z zewnątrz. Nicholas Garrigan (James McAvoy) właśnie skończył studia medyczne i jest lekko przerażony perspektywą nudnego mieszczańskiego życia, które tak mu zachwalają rodzice. Trapiony potrzebą przygody i zmiany otoczenia wybiera się do Ugandy, aby pracować w misji medycznej. Przypadek sprawia, że poznaje nowego przywódcę kraju – Idi Amina (Forest Whitaker), który, będąc pod wrażeniem umiejętności medycznych Nicholasa, zaprasza go na swój dwór i „pasuje” na nadwornego medyka. Nicholas ma przygodę, której tak bardzo pragnął. Życie zamienia się w beztroską i zdającą się nie mieć końca zabawę. Nicolas nie ma żadnego pojęcia o tym, co się rozgrywa poza luksusowymi apartamentami Amina. Wystarczy cień podejrzenia o działalność antypaństwową, żeby stracić życie z rąk siepaczy. Do Nicholasa ta prawda dociera ze sporym opóźnieniem i nie bardzo potrafi sobie z nią poradzić.
Ignorancja bohatera filmu może być traktowana jako odbicie dosyć powszechnej postawy ludzi zachodu wobec afrykańskich problemów. Twórcy filmu sugerują wręcz, że Uganda jest terenem w jakiś sposób odciętym od reszty świata i w finale filmu czynią z Nicholasa nosiciela prawdy o zbrodniach reżimu Amina. Jest to oczywista bzdura, spreparowana na potrzeby fabuły, dzięki czemu bohater otrzymuje szansę na odkupienie swoich win. O tym, w jaki sposób prezydent Ugandy rozprawia się z przeciwnikami, wiedział cały świat. Wiedzieli o tym także twórcy filmu, skoro umieścili w nim scenę, w której Nicholas zapoznaje się z „dokonaniami” Amina, czytając brytyjskiego „Times’a”.
Trzeci świat był rodzajem zastępczego pola bitwy dla NATO i Układu Warszawskiego więc, chociażby z tego powodu, interesowano się tym, co dzieje się w takich krajach jak Uganda. W filmie Kevina Macdonalda pojawia się tajemnicza postać – Nigel Stone (Simon McBurney), Brytyjczyk – szczerze zainteresowany wydarzeniami w Ugandzie. Tyle, że jego zainteresowanie jest pochodną interesów jego mocodawców. Kim oni są? Służbą wywiadowczą, przedstawicielami wielkiego biznesu. Tego do końca nie wiadomo. W każdym razie zainteresowanie ofiarom reżimu okazuje tylko wtedy, gdy chce poruszyć sumienie Nicholasa i wciągnąć go we własną grę. Młody Szkot przyjmuje jednak pozycję wiernego sługi, dla którego zapewnienia władcy są wystarczającym dowodem na to, że wszystko jest w porządku. Zaś jemu samemu wystarczy, że jego przełożony jest zadowolony z jego pracy. Oczywiście z czasem bohater dowie się o okrucieństwach systemu i będzie chciał odkupić swoje winy.
Dziwny jest to film. Sprawia wrażenie niezbyt spójnej układanki. Z jednej strony przedstawia przygody młodego Szkota na czarnym lądzie, a z drugiej jest próbą opisania krwawego dyktatora i stworzenia przy tym dramatu władzy, niemalże na miarę Szekspira. Próba dopasowania tych dwóch wątków skończyła się niepowodzeniem. Głupota i rozterki moralne naiwnego Europejczyka są niczym wobec trzystu tysięcy ofiar reżimu Amina. Razi dysproporcja w ukazywaniu problemów. Twórcy filmu widzą jednak sprawę zupełnie inaczej. Właśnie europejski punkt widzenia jest w tym miejscu najistotniejszy. W gruncie rzeczy tragedią nie było trzysta tysięcy zamordowanych, tragedią było to, że Nicolas się o ich śmierci dowiedział. Gdyby nie to, mógłby żyć dalej w błogiej nieświadomości. Niestety, dowiedział się i od tego momentu widz zmuszony jest oglądać dramat jednostki szarpanej wewnętrznymi sprzecznościami. Jak zwykle przy okazji, gdy „nasz człowiek” wchodzi na obcy kulturowo teren, czeka nas spora porcja egzotyki i wątek miłosny rodem z czytadeł spod znaku Harlequina.
Inny problem pojawia się, gdy twórcy filmu biorą się za bary z tematem krwawej dyktatury Amina. Widzowi w Europie czy w Ameryce ciężko zrozumieć, jak ktoś taki mógł w ogóle sięgnąć po władzę i sprawować ją przez osiem lat. W Afryce to żaden wyjątek, raczej smutna norma, ale to nie widzowie w Afryce będą oglądać film Kevina Macdonalda, dlatego zamiast grzebać się w historii i kulturze Ugandy, reżyser zrobił z Amina postać jakby żywcem wyjętą z dramatów Szekspira. Idi Amin w interpretacji Foresta Whitakera przypomina afrykańską wersję Makbeta. Prawda historyczna sprzyja w tym przypadku twórcom filmu. Amin miał obsesję na punkcie Szkocji, do tego stopnia, że ogłosił się jej ostatnim królem. Twórcy filmu uznali widocznie, że to wystarczający powód, żeby wprasować historyczną postać w gotowy wzorzec z dramatu Szekspira.
Jednak zabieg mający uczynić historię Idi Amina zrozumiałą w Europie i Stanach Zjednoczonych, w znikomym stopniu przybliży „fenomen” takich postaci. O tym, skąd biorą się w Afryce przywódcy w rodzaju Amina czy Mobutu Sesje Seko nie ma w filmie ani słowa. Poza tym nie od rzeczy byłoby się zastanowić nad stosownością przyprawiania tragicznej gęby człowiekowi, który według europejskich standardów był zwykłym rzeźnikiem. Przypomina się w tym miejscu niemiecki „Upadek”, gdzie największą ofiarą II Wojny Światowej został mianowany ten, który ją wywołał.
Pozostaje mieć nadzieję, że następni filmowcy podejmujący afrykańskie tematy wykażą się większą pokorą wobec faktów i realiów Afryki. W przeciwnym wypadku grozi nam kolejny, ciężkostrawny miks stereotypów i schematów fabularnych nijak nie przystających do rzeczywistości, którą mają opisywać. A przecież do kina chodzimy po to żeby się czegoś dowiedzieć o świecie. Idealnie byłoby, gdyby to coś przynajmniej ocierało się o prawdę.
„Ostatni król Szkocji” opowiada historię jednego z najbardziej okrutnych władców w historii Afryki. Był rok 1971 kiedy w wyniku wojskowego puczu Idi Amin został przywódcą Ugandy. Przewrót wojskowy nie miał żadnych ideowych przesłanek, Aminowi groziło wieloletnie więzienie za finansowe malwersacje. Obalenie urzędującego prezydenta było więc aktem samoobronny. Władzy raz zdobytej Amin nie miał zamiaru oddać, tym bardziej, że mieszkańcy Ugandy i zachodni świat z nadzieją powitali nowego przywódcę. Jak to zwykle bywało w Afryce jeden dyktator został zastąpiony przez następnego. Idi Amin rządził Ugandą przez osiem lat, historycy nie potrafią dokładnie ustalić liczby ofiar jego reżimu – padają liczby w przedziale od trzystu do sześciuset tysięcy. O samym Aminie krążyły mrożące krew w żyłach plotki, jakoby był kanibalem, zaś ciała pomordowanych przeciwników rzucał na pożarcie krokodylom.
Twórcy filmu ani nie potwierdzają tych plotek, ani im nie zaprzeczają. Jak można było się spodziewać w swojej opowieści przyjmują perspektywę przybysza z zewnątrz. Nicholas Garrigan (James McAvoy) właśnie skończył studia medyczne i jest lekko przerażony perspektywą nudnego mieszczańskiego życia, które tak mu zachwalają rodzice. Trapiony potrzebą przygody i zmiany otoczenia wybiera się do Ugandy, aby pracować w misji medycznej. Przypadek sprawia, że poznaje nowego przywódcę kraju – Idi Amina (Forest Whitaker), który, będąc pod wrażeniem umiejętności medycznych Nicholasa, zaprasza go na swój dwór i „pasuje” na nadwornego medyka. Nicholas ma przygodę, której tak bardzo pragnął. Życie zamienia się w beztroską i zdającą się nie mieć końca zabawę. Nicolas nie ma żadnego pojęcia o tym, co się rozgrywa poza luksusowymi apartamentami Amina. Wystarczy cień podejrzenia o działalność antypaństwową, żeby stracić życie z rąk siepaczy. Do Nicholasa ta prawda dociera ze sporym opóźnieniem i nie bardzo potrafi sobie z nią poradzić.
Ignorancja bohatera filmu może być traktowana jako odbicie dosyć powszechnej postawy ludzi zachodu wobec afrykańskich problemów. Twórcy filmu sugerują wręcz, że Uganda jest terenem w jakiś sposób odciętym od reszty świata i w finale filmu czynią z Nicholasa nosiciela prawdy o zbrodniach reżimu Amina. Jest to oczywista bzdura, spreparowana na potrzeby fabuły, dzięki czemu bohater otrzymuje szansę na odkupienie swoich win. O tym, w jaki sposób prezydent Ugandy rozprawia się z przeciwnikami, wiedział cały świat. Wiedzieli o tym także twórcy filmu, skoro umieścili w nim scenę, w której Nicholas zapoznaje się z „dokonaniami” Amina, czytając brytyjskiego „Times’a”.
Trzeci świat był rodzajem zastępczego pola bitwy dla NATO i Układu Warszawskiego więc, chociażby z tego powodu, interesowano się tym, co dzieje się w takich krajach jak Uganda. W filmie Kevina Macdonalda pojawia się tajemnicza postać – Nigel Stone (Simon McBurney), Brytyjczyk – szczerze zainteresowany wydarzeniami w Ugandzie. Tyle, że jego zainteresowanie jest pochodną interesów jego mocodawców. Kim oni są? Służbą wywiadowczą, przedstawicielami wielkiego biznesu. Tego do końca nie wiadomo. W każdym razie zainteresowanie ofiarom reżimu okazuje tylko wtedy, gdy chce poruszyć sumienie Nicholasa i wciągnąć go we własną grę. Młody Szkot przyjmuje jednak pozycję wiernego sługi, dla którego zapewnienia władcy są wystarczającym dowodem na to, że wszystko jest w porządku. Zaś jemu samemu wystarczy, że jego przełożony jest zadowolony z jego pracy. Oczywiście z czasem bohater dowie się o okrucieństwach systemu i będzie chciał odkupić swoje winy.
Dziwny jest to film. Sprawia wrażenie niezbyt spójnej układanki. Z jednej strony przedstawia przygody młodego Szkota na czarnym lądzie, a z drugiej jest próbą opisania krwawego dyktatora i stworzenia przy tym dramatu władzy, niemalże na miarę Szekspira. Próba dopasowania tych dwóch wątków skończyła się niepowodzeniem. Głupota i rozterki moralne naiwnego Europejczyka są niczym wobec trzystu tysięcy ofiar reżimu Amina. Razi dysproporcja w ukazywaniu problemów. Twórcy filmu widzą jednak sprawę zupełnie inaczej. Właśnie europejski punkt widzenia jest w tym miejscu najistotniejszy. W gruncie rzeczy tragedią nie było trzysta tysięcy zamordowanych, tragedią było to, że Nicolas się o ich śmierci dowiedział. Gdyby nie to, mógłby żyć dalej w błogiej nieświadomości. Niestety, dowiedział się i od tego momentu widz zmuszony jest oglądać dramat jednostki szarpanej wewnętrznymi sprzecznościami. Jak zwykle przy okazji, gdy „nasz człowiek” wchodzi na obcy kulturowo teren, czeka nas spora porcja egzotyki i wątek miłosny rodem z czytadeł spod znaku Harlequina.
Inny problem pojawia się, gdy twórcy filmu biorą się za bary z tematem krwawej dyktatury Amina. Widzowi w Europie czy w Ameryce ciężko zrozumieć, jak ktoś taki mógł w ogóle sięgnąć po władzę i sprawować ją przez osiem lat. W Afryce to żaden wyjątek, raczej smutna norma, ale to nie widzowie w Afryce będą oglądać film Kevina Macdonalda, dlatego zamiast grzebać się w historii i kulturze Ugandy, reżyser zrobił z Amina postać jakby żywcem wyjętą z dramatów Szekspira. Idi Amin w interpretacji Foresta Whitakera przypomina afrykańską wersję Makbeta. Prawda historyczna sprzyja w tym przypadku twórcom filmu. Amin miał obsesję na punkcie Szkocji, do tego stopnia, że ogłosił się jej ostatnim królem. Twórcy filmu uznali widocznie, że to wystarczający powód, żeby wprasować historyczną postać w gotowy wzorzec z dramatu Szekspira.
Jednak zabieg mający uczynić historię Idi Amina zrozumiałą w Europie i Stanach Zjednoczonych, w znikomym stopniu przybliży „fenomen” takich postaci. O tym, skąd biorą się w Afryce przywódcy w rodzaju Amina czy Mobutu Sesje Seko nie ma w filmie ani słowa. Poza tym nie od rzeczy byłoby się zastanowić nad stosownością przyprawiania tragicznej gęby człowiekowi, który według europejskich standardów był zwykłym rzeźnikiem. Przypomina się w tym miejscu niemiecki „Upadek”, gdzie największą ofiarą II Wojny Światowej został mianowany ten, który ją wywołał.
Pozostaje mieć nadzieję, że następni filmowcy podejmujący afrykańskie tematy wykażą się większą pokorą wobec faktów i realiów Afryki. W przeciwnym wypadku grozi nam kolejny, ciężkostrawny miks stereotypów i schematów fabularnych nijak nie przystających do rzeczywistości, którą mają opisywać. A przecież do kina chodzimy po to żeby się czegoś dowiedzieć o świecie. Idealnie byłoby, gdyby to coś przynajmniej ocierało się o prawdę.
„Ostatni król Szkocji” (The Last King of Scotland) Reż.: Kevin Macdonald. Scenariusz: Jeremy Brock (na podstawie powieści Giles Foden), Peter Morgan. Obsada: Forest Whitaker, James McAvoy, Kerry Washington. Gatunek: dramat/historyczny. Wielka Brytania / USA 2006, 123 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |