ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 maja 4 (4) / 2003

Beata Popczyk-Szczęsna,

RADOŚĆ INTERPRETOWANIA

A A A
Zacznę przewrotnie, albo lepiej napisać... na wspak. Odrobinę wbrew kompozycji wydarzeń. Pozwala mi na to pozycja obserwatora - uczestnika festiwalu od momentu jego narodzin, czyli od sześciu lat. Pozwala również - obowiązek/przyjemność reakcji widza, zaproszonego do dyskusji. Inspiruje wreszcie do takiej postawy - spotkanie reżyserów i literaturoznawców, poświęcone sztuce interpretacji. 

Przewrotność dotyczy oczywiście porządku rozważań o Ogólnopolskim Festiwalu Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje", z powodzeniem od sześciu lat organizowanym w Katowicach przez Instytucję Kultury "Estrada Śląska". Otóż nie umiem powstrzymać się od rozpoczęcia omówienia "Interpretacji" refleksją o interpretacji właśnie.



"Przypadek Klary". Reż. Paweł Miśkiewicz.

Radość interpretowania 

W ostatnim dniu tegorocznej edycji festiwalu odbyło się spotkanie zatytułowane "Sztuka interpretacji". Reżyserzy, krytycy i literaturoznawcy dyskutowali o trudnym do eksplikacji, wielokierunkowym, momentami nieuchwytnym, procesie pracy nad przedstawieniem. Spotkanie zakończyło się wykładem prof. dr hab. Tadeusza Sławka zatytułowanym "'I tu, i tam'. Pięć lekcji interpretacji". Wywód, inspirowany cytatami z dramatów Szekspira, dotyczył interpretacji jako "inter - penetracji". Ten proces, stanowiący symptom lektury żarliwej, rozpoczyna się cennym ruchem myśli, ale skażony jest niestabilnością ustalanych znaczeń. Interpretowanie to - jak dywagował Profesor - nieustanne "bycie w drodze", "pomiędzy", zarówno w sensie filologicznym, jak i - rzec można - epistemologicznym . Odpowiednikiem filologicznego "pomiędzy", czyli lektury rozumianej jako krążenie pomiędzy wieloma tekstami, pozostaje epistemologiczne "pomiędzy", tzn. rozpoznawanie istnienia "i tu", czyli w przestrzeni ziemskiego więzienia, "i tam", czyli w królestwie absolutnej wolności. Interpretacja pozostaje refleksją wynikającą ze zdolności do osiągnięcia dystansu wobec własnego człowieczeństwa, czymś w rodzaju świadectwa dogłębnej potrzeby zmierzenia się z własną śmiertelnością. 

Punkt dojścia tego wykładu, wbrew pozorom, nie zrodził ponurej zadumy nad skończonością istnienia. Raczej zainspirował do wysiłków podejmowania prób uczestniczenia w procesie "inter-penetracji". Toteż, świadoma splotu ścieżek nie pozbawionych manowców, z pokorą i satysfakcją podejmuję ryzyko interpretacji "Interpretacji". Pomiędzy dociekliwością a zauroczeniem, tak mogę określić swój styl odbioru: jako radość interpretowania, zrodzoną z uczestnictwa w teatralnej przestrzeni dialogu. 

Tegoroczne wydarzenia festiwalowe podzielić można według kilku punktów zaczepienia, oto najważniejsze z nich.

Dawna formuła, nowy dyrektor artystyczny 

Od sześciu lat formuła festiwalu pozostaje niezmienna: każdy z jurorów przyznaje swoją nagrodę (10 tysięcy złotych), publicznie uzasadniając werdykt (w tym roku do grona jury zaproszeni zostali: Joanna Szczepkowska, Laco Adamik, Jerzy Duda-Gracz, Jerzy Grzegorzewski, Jerzy Jarocki, Maciej Prus). Nie zmieniły się również zasady przyznawania "Lauru Konrada" - otrzymuje go reżyser wyróżniony największą ilością mieszków. Po raz pierwszy natomiast w roli Dyrektora Artystycznego wystąpił w tym roku - zastępując Kazimierza Kutza - Jacek Sieradzki, redaktor naczelny "Dialogu" i niegdysiejszy pomysłodawca "Interpretacji" - jedynego w Polsce festiwalu sztuki reżyserskiej. W roli krytyków, którzy dokonali wyboru przedstawień konkursowych oraz uczestniczyli w wielu festiwalowych dyskusjach z widzami, wystąpili Łukasz Drewniak i Paweł Konic.



"Oczyszczeni". Reż. Krzysztof Warlikowski.


Mocne uderzenie: Warlikowski w natarciu 

Spokojny i dość stateczny rytm polskiego życia teatralnego zachwiany został od jakiegoś czasu poprzez żywioł "nowego brutalizmu". Sporo pisze się o fenomenie najnowszej dramaturgii, która kreuje światy pełne przemocy i zyskuje coraz większą popularność sceniczną. Dominantą tematyczną tych przedstawień pozostają na ogół: frustracja rodząca agresję, chłód emocjonalny i szyderstwo pojawiające się w elementarnych relacjach rodzinnych. Zachowania postaci, nierzadko z pogranicza perwersji, obnażają sfery intymne, przekształcając każdą indywidualność przedstawioną w godne współczucia "strzępy" podmiotowości. "Oczyszczeni" Sary Kane w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego to jeden z bardziej znamiennych spektakli tego nurtu. Od momentu premiery, tzn. od grudnia 2001 roku, wiele o tym spektaklu można było usłyszeć. Inscenizacja, oparta na bulwersującym tekście młodej angielskiej dramatopisarki, to prawdziwe wydarzenie teatralne, źródło niezłego fermentu wśród publiczności. Wcale nie bez powodu. Historia ludzi zamkniętych w zakładzie kierowanym przez okrutnego doktora Tinkera, montaż scen prezentujących wyrafinowane eksperymenty i cierpienia zadawane "pensjonariuszom" tego zakładu - wszystko ze względu na sugestywność przekazu nie mogło pozostawić widza obojętnym. 

Z całym szacunkiem wobec indywidualności Sary Kane, wobec jej wyjątkowej wrażliwości, czyli patologicznego wręcz odczuwania zła tego świata, nie wróżę jej tekstom długotrwałej popularności. Traktuję je bardziej jako świadectwo urojeniowej interpretacji rzeczywistości, aniżeli oryginalny, artystyczny gest. Ale Warlikowskiemu w inscenizacji "Oczyszczonych" udało się podnieść tę nędzną i makabryczną wizję świata na wyżyny dobrego przekazu scenicznego. Przede wszystkim dzięki nasyceniu patologii pięknem metafory teatralnej. Wszystko w tej fabule jest naturalistyczną okropnością: narkomani umierają, homoseksualiści poddawani są torturom, działania postaci zmierzają w kierunkach odległych od tzw. normy - odkryte zostają obszary wyuzdania i ukazane "narodziny" transwestyty. Poniżenie jednostki sięga piekielnego dna. Sugestywność wizji teatralnej budzi gwałtowną reakcję emocjonalną - bulwersuje poziomem znaczeń, ale fascynuje sposobem przekazu. I nie chodzi mi w tym przypadku o nadmierne posługiwanie się walorem nagich męskich ciał, których w spektaklu nie brakuje. Tej nagości daleko do pornografii. Jest to jeden ze sposobów ataku na widza, wywołania jego zażenowania, wzbudzenia poczucia niezręczności, odarcia z bezpiecznej perspektywy obserwatora zdarzeń. Spektakl, projektujący w zamierzeniu autorów odbiór programowo niewygodny, funkcjonuje bardziej jako forma potężnego zachwiania emocjami widza niż gest czystej prowokacji. Atakiem na wrażliwość widza pozostają również sceny zadawania bólu. Wyjątkowo dosadne, mimo iż ewokowane prawem czystej, akademickiej wręcz metafory teatralnej. Ten masochizm doświadczenia teatralnego złagodzony jest obrazem i dźwiękiem. Na tle ascetycznej przestrzeni pseudoszpitalnej pojawiają się migawki błogich scen przyrodniczych, pobrzmiewa muzyka, stanowiąca wyraźny kontrapunkt okrutnych zdarzeń przedstawionych. Warlikowski "poprawił" Sarę Kane, bo ujął zdarzenia przedstawione w ramy poetyckiego uogólnienia. Opowiedział o potrzebie miłości. Uproszczeniem byłoby stwierdzenie, że chodzi o miłość spod znaku usług prostytutki, bądź apoteozę zachowań, które określa slogan "kochać inaczej"; nie chodzi o epatowanie obrazami "miłości drugiego obiegu". Jest to teatralne świadectwo mocy uczucia, definiowanego jako tęsknota za obecnością drugiego człowieka. Nie bez powodu spektakl rozpoczyna się monologiem ze sztuki "Łaknąć", przejmującą spowiedzią o pragnieniu bycia z... ukochanym Kimś. Jurorzy podkreślali tę oryginalność interpretacji, profesjonalizm wykorzystania środków teatralnych, spójność scenicznych efektów, wreszcie - umiejętność poprowadzenia zespołu aktorskiego. Spektakl, wyróżniony werdyktem Laco Adamika i Jerzego Jarockiego, uhonorowany został także trzecim mieszkiem wskutek dodatkowego głosowania jurorów (Jerzy Grzegorzewski zmuszony był opuścić Katowice przed ogłoszeniem wyników). Krzysztof Warlikowski został zdobywcą "Lauru Konrada" 2003.



"Przypadek Klary". Reż. Paweł Miśkiewicz.


Dalsze manewry 

Po tak mocnym uderzeniu kolejne propozycje teatralne wydawały się już formą zaczerpnięcia oddechu i impulsem do wyrównania skrajnych emocji. Co nie znaczy wcale, że mało zachwyciły widza. Pojawiły się dwie bardzo ciekawe interpretacje: dramat Nikołaja Kolady "Martwa królewna" w reżyserii Pawła Szkotaka (Teatr Polski w Poznaniu) oraz proza Iwaszkiewicza, tzn. adaptacja sceniczna "Matki Joanny od Aniołów" autorstwa Marka Fiedora (Teatr im. J.Kochanowskiego w Opolu). 

Spektakl w reżyserii Agnieszki Glińskiej ("Bambini di Praga" wg Bohumila Hrabala z Teatru Współczesnego w Warszawie) pozostanie w mojej pamięci raczej jako ulotne wspomnienie. Przedstawienie miało być w zamierzeniu reżyserki "przedstawieniem słonecznym", ale niestety emanowało promieniami zachodzącego słońca. Momentami śmieszne, momentami sentymentalne, chwilami nużące. Przedstawienie prozy Hrabala odznaczało się zachwianiem proporcji. Pozostało mało efektowne, bo i temat zaprezentowany został z małą dawką napięcia dramatycznego, i styl okazał się wysłużony. Powstała panoramka z życia małej społeczności, obrazek nie pozbawiony ciekawostek charakterologicznych. Tak naprawdę jednak w tym "zwierciadełku", poza satyrycznym, jawnie teatralnym odbiciem zamierzchłych realiów, nie można dostrzec niczego więcej. A już na pewno - i mam nadzieję że nie będę tu złym prorokiem - nie można w tym dostrzec śladu linii papilarnych, które znamionują pełen indywidualności twórczy gest reżysera. 

Paweł Miśkiewicz zaprezentował sztukę niemieckiej dramatopisarki Dei Loher pt: "Przypadek Klary" (Teatr Polski we Wrocławiu). Reżyser zabawił się w kompilatora. Spróbował połączyć różne gatunki sztuki widowiskowej, zarówno tej utożsamianej z pojęciem kultury wysokiej, jak i tej ze sfery pop, nie stroniąc od objawów kiczu. Na szczęście jawna manifestacyjność tej strategii stała się plusem przedstawienia, gestem odważnym i świadomym krytyki. Historia Klary, złożona z serii beznamiętnych, surowych przypadków, układa się w zaskakująco prawdziwy życiorys pokolenia trzydziestolatków. Dzięki pomysłowi reżysera, montującego ten świat z różnych, także kiczowatych kawałków (np.: kolorowe sztuczne akwaria czy przebrzydłe konie na biegunach), budzi się również refleksja na temat możliwości i ograniczeń artystycznej prezentacji. Te meandry współczesnej kompozycji przekazu teatralnego dobrze podkreślone zostały np.: poprzez zastosowanie coraz bardziej powszechnego już efektu scenicznego - ekranów. Ciekawą oprawę dla działań przedstawionych stanowił zespół Grammatik. Ich teksty, w różny sposób manifestujące ograniczenia jednostki, były celnymi meta-komentarzami spektaklu. Aktorzy inicjowali kontakt z muzykami i sprytnie przełamywali barierę między światem przedstawionym dramatu a światem percypowanym na co dzień dzięki obrazkom z mass mediów. Paradoksalnie - w tych momentach deziluzji - najbardziej widoczne były emocje, chwile radości i wyzwolenia, tyleż właściwe bohaterom "Przypadku Klary", co aktorom z Teatru Polskiego na czele z Kingą Preis. Okazało się nieoczekiwanie, że chwile gry z dystansem służą nie tylko ocenie postaci przedstawionych, lecz pozostają wyzwoloną ekspresją realnych partnerów dialogu.

Jak co roku, nie zabrakło na "Interpretacjach" spektakli mistrzowskich. Tym razem zaprezentowane zostały dzieła Jerzego Grzegorzewskiego ("Nie-Boska komedia" Zygmunta Krasińskiego) i Jerzego Jarockiego ("Trzeci akt według 'Szewców'" Stanisława Ignacego Witkiewicza).



"Matka Joanna od Aniołów". Reż. Marek Fiodor.


Teatr Telewizji w odstawce... 

Podczas ubiegłorocznego festiwalu triumfował spektakl Teatru Telewizji. "Laur Konrada" dostał się w ręce młodego filmowca Wojciecha Smarzowskiego, który zaprezentował "Kurację", spektakl na podstawie prozy Jacka Głębskiego. W tym roku, po raz pierwszy w dziejach festiwalu, nie został wyróżniony żaden spektakl Teatru Telewizji. Ale nie oznacza to wcale mało atrakcyjnego poziomu przedstawień. Wśród najciekawszych spektakli Teatru Telewizji znalazły się realizacje: Zbigniewa Brzozy ("Portugalia" Zoltána Egressy), Magdaleny Łazarkiewicz ("Courage mojej matki" według Georga Taboriego) oraz Waldemara Krzystka ("Wizyta starszej pani" Friedricha Dürrenmatta). 

Magdalena Łazarkiewicz pokazała sztukę kreowania historii. W znacznym stopniu przekształciła tekst Taboriego, nadając fabule ramę w formie scen rozgrywających się w studio radiowym. Opowieść o ocaleniu Żydówki przez Niemca poprowadzona została ze znakomitym dawkowaniem napięcia. Pomagało temu m.in. zastosowanie kamery subiektywnej - świat przedstawiony zaprezentowany został z perspektywy bohaterki-narratorki. Rzadko pojawiały się plany pełne, dominowały zbliżenia, także fragmentów twarzy, ciał, przedmiotów. Ten sposób zapisu telewizyjnego, podkreślający indywidualność przeżycia, wzmagający potrzebę dookreślenia, dokładniejszego rozpoznania zjawisk, gwarantował uwagę odbiorcy. 

Sporo pochwał zdobyła "Wizyta starszej pani" w interpretacji Waldemara Krzystka. Prymarną receptą inscenizacyjną pozostało dla reżysera odświeżenie zakurzonego dramatu Dürrenmatta. Uczynił to w sposób bardzo prosty - poprzez uwspółcześnienie. Odnalazł wspaniałe miejsce - Chełmek Śląski: stare, biedne i zaniedbane miasteczko ze śladami świetnej przeszłości. Zaprosił do współpracy znakomitych aktorów - Krystynę Jandę i Jerzego Sthura. Stworzył sugestywne tło - znakomicie zarysował społeczność miasteczka, skazaną na wegetację pośród narastających długów. Historia dobrze znana opowiedziana została bez nachalnej moralistyki, zaprezentowana dzięki dobremu aktorstwu i wierności regułom suspense'u. Zmian w zakończeniu nie było: Alfred Ill został zamordowany. Społeczeństwo, obnażając swe prawdziwe oblicze, wydało wyrok. Ta wiwisekcja mechanizmów zbrodni usankcjonowanej prawem na długo pozostanie w pamięci. 

Wielki aplauz młodej, studenckiej i licealnej publiczności zdobyła też propozycja Macieja Dejczera, znanego skądinąd widzom z reżyserii filmu "300 mil do nieba" i serialu "Na dobre i na złe". Powstał spektakl według tekstu Marka Pruchniewskiego. "Pielgrzymi" to wyraźna satyra społeczna. Podczas podróży do świętych miejsc - w autokarze, w noclegowni, w kuchni - wszędzie jak w soczewce odbijają się przywary grupki Polaków. Bohaterów na miarę czasów - niesłychanie różnorodnych: poważnych, lękliwych, dewocyjnych, obłudnych, ironicznych, naiwnych. Tę poetykę krzywego zwierciadła podkreśla zespolenie dwóch perspektyw wizualnych. Pierwsza, oczywista, to kamera obiektywna, prymarny warunek narracji w spektaklu telewizyjnym. Druga, zniekształcona, mało profesjonalna, to obraz rejestrowany przez jednego z uczestników pielgrzymki - niepokornego chłopaka, który podgląda innych. Sposób prezentacji współczesnych realiów, zaprawiony dużą doza humoru i ironii, potwierdził niestety aktualność starej Gogolowskiej pointy. 

Przedstawienia mistrzowskie stanowiły klamrę pokazów sztuk Teatru Telewizji. Obejrzeliśmy "Lorda Jima" według prozy Josepha Conrada w reżyserii Laco Adamika oraz "Tartuffe'a, czyli Obłudnika" Moliera w reżyserii Andrzeja Seweryna.

Kropka nad "i" 

Emocje uczestników VI edycji "Interpretacji" dawno już wygasły. Wiele napisano o spektaklach, mnożyły się próby rozwikłania tajemnicy sztuki reżyserskiej. Podczas spotkania poświęconego "sztuce interpretacji" reżyserzy podkreślali różne aspekty pracy nad przedstawieniem: dominującą sytuację praktykowania, wobec której wszelkie teoretyczne założenia pozostają czasem mało użyteczne; wartość indywidualnego głosu reżysera; dobór scenariusza jako pretekst do refleksji o rzeczywistości "tu i teraz". Uwagi dyskutantów, tak różnie akcentujące subiektywizm podmiotu interpretującego, ułożyły się w zbieżny splot refleksji praktyków teatru, krytyków i literaturoznawców. Myślą przewodnią pozostały słowa o szczerym geście twórczym. Wszystkie te głosy nie zmierzały do ustaleń ostatecznych i ujęć definitywnych. Nie brakło jednak pointy, która odzwierciedliła zaangażowanie uczestników i obserwatorów zmagań festiwalowych: tegoroczny festiwal dobitnie udowodnił, że "sztuka interpretacji" to sztuka dyskusji, w której kropka nad "i" często przekształca się w wielokropek...