ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lutego 3 (291) / 2016

Jakub Skurtys,

ZŁĄCZA (SZYMON BIRA: '3,5')

A A A
Są rzeczy w miarę pewne, nazwijmy je umownie faktami. Faktem jest, że Szymon Bira mieszka w Bytomiu, że ma w tej chwili 29 lat (ur. 1987) oraz że wydał właśnie trzecią książkę poetycką. Dwie poprzednie ? „światło umieranie” (Mamiko, Nowa Ruda 2008) oraz „Podręcznik królowej” (Atut, Wrocław 2011) nie spotkały się z hucznym przyjęciem na łamach branżowej prasy, ale nie można też o nich powiedzieć wiele złego. Przeciwnie, wydaje się, że od początku założył Bira, że pewnych ram własnej poetyki przekraczać nie będzie, i postanowił zaprezentować się w tych granicach jako twórca dojrzały i przekonany o własnej racji. Faktem jest też, że Bira był typowany przez Romana Honeta do grona „poetów na nowy wiek” w projekcie Biura Literackiego za rok 2008. Ostatecznie sort ten reprezentowali w antologii Konrad Góra i Sławomir Elsner, a ważnymi twórcami spośród wymienionych stali się jeszcze Grzegorz Kwiatkowski i Marcin Czerkasow. Najnowszy tom Biry ? „3,5” (Stowarzyszenie Żywych Poetów, Brzeg 2015) zachwalała z kolei w programie „Spis treści” Justyna Bargielska. Tyle pewników.

Z większą już ostrożnością można powiedzieć po pierwszej lekturze, że w porównaniu tomu „światło umieranie” z najnowszym niewiele się u Biry zmienia, szczególnie w podejściu do języka i wiersza. To wciąż bardzo enigmatyczne fragmenciki, wewnętrznie niespójne, ale nasycone swoistą wizyjnością, wziętą jeśli nie z wyobraźni, to przynajmniej z gruntowanego przemyślenia semantyki. Słowa usamodzielniają się, zmieniają w jednorazowe jednostki znaczeniowe, które nie potrzebują niczyjego sąsiedztwa. Momentami są jak fragmenty komunikatów ze źle zarejestrowanej rozmowy, raczej sygnują istnienie jakiejś informacji, niż są w stanie ją przekazać. A jednak sąsiedztwo istnieje, a wiersz Biry powstaje dzięki nieoczekiwanemu zestawieniu tych monadycznych słów, na chwilę wyprowadzonych z własnej niezawisłości i wplatanych w surrealne, niewytłumaczalne połączenia. Powstaje zatem na styku: wizyjności i eliptyczności, druku i światła na stronie.

Błędem byłoby jednak stwierdzenie, że bytomski poeta na pierwszym planie stawia język. Nie ma tu ani etymologicznych ćwiczeń z wydobywania znaczeń z rdzeni (czy to w duchu Tuwima, czy Celana), ani też szarż z neologizmami, nie ma specjalistycznej lub egzotycznej terminologii jak u Góry albo Pietrek, nie ma historycznego obciążenia języka jak choćby u Kwiatkowskiego. Udziwnienie i poetyzacja odbywają się na wyrazach najprostszych, codziennych, obecnych w najbardziej ograniczonym słowniczku podstaw języka polskiego. O tym, że mają one zdolność ewokowania niepokojących wizji i wywoływania wrażeń w czytelniku, decyduje właściwie tylko wzmożona delimitacja. Pauza wersyfikacyjna pojawia się tak często, że tekst Biry przypomina model różewiczowski, ale znowu ? tylko na pierwszy rzut oka. Zupełnie inna jest kreacja podmiotu, inny zakres słownictwa, brak oczywistej ironii, przewodzi za to niepokojąca, zanurzona w codzienności wyobraźniowość. Tak jakby Różewicza pożenić z Honetem, pierwszemu dodać trochę odwagi i animuszu do prozaicznych, zimnych spostrzeżeń, a drugiemu ograniczyć resentyment i manieryzm w epatowaniu mrocznymi rekwizytami, każąc mu zmieścić się w dziesięciu słowach. „[I]rracjonalny układ ? anonsował Honet przed laty debiut Biry ? prawie jak w powieściach Carrolla, gdzie następowały po dwa dni tygodnia na raz. Nierozpoznana siła wciąż utrudnia, zawadza, stoi na straży chaosu, który należy porządkować z ogromnym wysiłkiem, krok po kroku ogarniać i rozpoznawać […]”. To porządkowanie nie ma jednak charakteru montażu lub budowania ze słów jako najprostszych elementów, ale selekcji. Jest autor „Podręcznika królowej” wyjątkowo lakoniczny, histerycznie wręcz wycina lub rozcina wszelkie połączenia syntaktyczne, aż rodzi się wiersz zbudowany z pauz, wypowiedziany w telegraficznym skrócie.

Pierwsze lektury bywają jednak złudne. „3,5” już tym różni się od poprzednich tomów, że wprowadza nas w dziwny świat szczątkowych, eliptycznych komunikatów, wierszem „luna a mleko” ? jak na Birę ? wyjątkowo rozbudowanym i koherentnym, składającym się z kilku podzielonych na wersy wypowiedzeń z odpowiadającymi im wtrąceniami, do tego realizujących wciąż jeden poetycki, arcypoetycki wręcz obraz:

odległość księżyca

od tafli wody była

kiedyś znacznie

mniejsza właściwie

śladowa podjeżdżało

się łodzią pod

rogal bryłę (kuzynostwo

okoliczne dzieci braciszek)

drabinę, łyżeczkami

wybierając mleko (skład

miód wonny kurz

[…]

Dzieci, dotykające z łódki powierzchni Księżyca i zbierające z niej mleko, to może wizja dość surrealna, ale łatwa do ulokowania w baśniowej i poetyckiej tradycji. Również erotyczny kontekst wieńczący wiersz („piersi pani V.”), a tytułowemu mleku nadający seksualny podtekst, da się wpisać w surrealistyczną erotykę i połączyć z dojrzewaniem i utratą niewinności, których tekst dotyczy. Choć jest to wiersz stosunkowo najbardziej czytelny, bo też najbardziej wizyjny, i tak urzeka świadomą grą z motywami lunarnymi, a klimatem przywodzi Czechowicza. (Czytając „światło umieranie”, cały czas miałem zresztą wrażenie, jakbym szedł po śladach z „Pod popiołem” lub „Kołysanki”. Tak ciekawie przetworzonego przez dziecięcą wrażliwość surrealizmu nie pamiętam zresztą od czasów „Króla rdzy” Jerzego Franczaka). Dla porównania: w debiucie Biry do lektury wprowadzała nas enigmatyczna afirmacja partnerki („kruczo-blade ma włosy / moja kobieta o świcie / ją czasem zastaję / jeszcze czystszą / aż kąpie się w słońcu / moja kobieta trójgłowa”, „I”), a do drugiego tomu jeszcze bardziej zagadkowy, mitologiczny i zahaczający wręcz o incest tekst nieopatrzony tytułem:

matka złapała

syna gdy ten

obchodził się w nocy

jako urodzony

za dnia

przed wiekami robiąc

z siebie ołtarz

z ciała



siostry i nigdy nie rezygnował

matka jak nie spała

tak najczęściej

Z „3,5” jest nieco inaczej: mniej baśniowo i mniej erotycznie; trochę wytraca się ? i zakładam, że to świadoma decyzja autora ? jungowski surrealizm, oparty na archetypach i wyzwoleniu wyobraźni, a zyskuje na sile niepokój codziennych rozważań, faktów, odpowiednio oczywiście „zdefragmentowanych”. Roiło się w tej poezji od królów i królowych, niedostępnych, choć nieustannie profanowanych, wyznaczała jej bieguny dialektyka słońca i księżyca, lubieżnych dziewczynek i z pozoru tylko niewinnie nieświadomych sióstr. W „3,5” powracają te elementy, ale raczej jako rekwizyty, z jakimś dystansem, jakby zostały na zawsze utracone i wyparte przez pęd życia, jakby oniryczna refleksyjność ustąpiła porządkowi prekarnej pracy, a wszelką niewinność (czy też tęsknotę za nią) przysłaniał rosnący niepokój i gniew. Mityczne sarenki zostaną więc zastąpione przez migawki z taśmy produkcyjnej, a zamiast fantasmagorycznej erotyki otrzymamy raczej w bonusie bezceremonialny trip:

sztuka uzależnień

oczy otwarte na zjazdach

ten sam rodzaj trudu

na promocjach i na zjazdach



tutaj nikt na tych zdaniach nie zarabia



po dłuższym czasie niepracowania

zaczyna podobać mi się drzewo za oknem

wszystko co się z nim wiąże

(„pętle”)

W tym sensie „luna a mleko” to fenomenalne, ironicznie wprowadzenie do nowego tomu, z ducha pozostające jeszcze w poprzednich książkach, niby ułatwiające lekturę, ale całkowicie zdradzone przez kolejne wiersze, które aż kotłują się od politycznej kontestacji i gniewu. Nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, pod jaką flagą występuje wiersz Biry (co jest całkiem miłą odmianą), ale z pewnością zradykalizował się autor między pierwszą a trzecią książką. Jego erotycznie nasycone dziewczęta, siostry i baśniowe księżniczki musiały pójść do pracy, zakasać rękawy i wziąć za siebie odpowiedzialność. Została po nich gorzka konstatacja konsekwencji działań, zabawa „na poważnie”, bo idzie wszak o życie:

podłużmy mu sztuczkę

nogę jako

wypadek

- mówi siostra



pomyślności siostro

to poważna tematyka

chociaż sztuczka by się

przydała



w tym szpitalu

na wiosnę trzeba zostać piratem

na wiosnę trzeba zostać piratem

(„dwadzieścia parę”)

Mniej jest w „3,5” przestrzeni dla mrocznej wyobraźni, więcej za to dla słowa i dźwięku, skorelowanych z rzeczywistością. Zaaranżować chciał Bira coś w rodzaju płyty muzycznej (kończąc dwoma bonustrackami), zmierzyć się z ideą przechowywania lub przechwycenia danych (odnoszę tytuł tomu do słynnego rozmiaru dyskietek 3,5’’, choć z okładki narzucają się też trzy i pół zapałki), opisać sieci informacji i sieci międzyludzkich powiązań. Przeszedł tym samym w okolice poezji promowanej przez Rozdzielczość Chleba i ? choć nie chcę tworzyć takich etykiet, bo minimalizm bytomskiego twórcy jest tu zupełnie wyjątkowy ? bliżej mu teraz do „nocy i pętli” Podgórniego czy „repetytorium” Taranka niż do „wyzwolonej wyobraźni” spod patronatu Honeta. Wiersze powstawały w latach 2009–2012/2014, o czym wiemy z adnotacji na pierwszej stronie, więc Rozdzielczości z początku nie było jeszcze w sieci. Cyfrowe wątki Biry przypominają moment, gdy Sosnowski pisał do swojej monotonnej muzy: „pani chce robić biopsję »mego« głosu / pani ma hipernowoczesny sprzęt / a ja mam ciemny nieżyt krtani Joasiu” („Poems”, Wrocław 2010) i zaczynał przygodę z digitalizacją jako pewną widmową formą istnienia. Istnienie to pokraczne, niepełne, ale jednak aktywne, sprawcze również w sensie politycznym. „[S]kręt opuchłej szyi / niezwykle smutna widoczność / większość tych lat była / płaska co w lepszych / nakładach (przydatna)” („szereg połączeń”) ? przywołuje Bira „Ścięte czasy” Macieja Meleckiego, w domyśle kontrastując swoją lakoniczną frazę z jego rozgadaniem. Tytuł wiersza, „szereg połączeń”, trzeba by wtedy przeczytać właśnie w kontekście „Szeregu zerwań” (Poznań 2011), czyli tomu, z którego pochodzi wspomniany wiersz Meleckiego. Mikołowskiej wizji samozwrotnego języka, operującego między podziałem i pustką, „szeregiem zerwań”, chwilowych amnezji i przeskoków świadomości, czyli celebracji święta wiecznej teraźniejszości, przeciwstawić sieć o innej charakterystyce: nomadyczną i bardziej organiczną niż językową. Tekstualnej powierzchni świata Meleckiego opiera się u Biry konkretny obiekt: krzesło, rozwinięte w obraz zajętych (a więc pełnych) miejsc i związanego z tym poczucia szczęścia. Czy jest to obraz ludzi zasiadających na widowni podczas spotkania poetyckiego, a „ulotnym obiektem ataku” staje się ukontentowany swoim statusem Poeta?

Za mało danych ? muszę przyznać z rozczarowaniem i pewną konsternacją, ale to właśnie sprawia, że czytam poszczególne teksty po kilkanaście razy, licząc, że coś się z nich wyłoni, że gorzko komentujące rzeczywistość społeczno-polityczną wiersze połączą się wreszcie w spójny komunikat. I chyba właśnie to połączenie urasta do miana kluczowego tematu „3,5”. Już pierwszy wiersz mówi o utraconych połączeniach, bo można potraktować „luna a mleko” jako przejście między tomami, między przeszłością i przyszłością, dzieciństwem i dorosłością, światem wyobraźni i twardymi prawami rzeczywistości. W drugim z kolei wierszu „połączenie”, trochę jak u Kopyta, staje się związkiem organicznym i zarazem sposobem działania muzyki:

część trzecia, od nowa

posłuchaj, to muzyka

wydawana na płytach

na płytkach, podramiączkach

wbita

wproszona w zdania



według organizmu na

związkach

jak echa z dnia

sygnał przejścia

przesterowania, potu

jak też innych słynnych

napojów



na związkach uderzeń (jeszcze

o tym opowiem..

„Gdy stawiam stopy / rodzi się beat” ? pisał Kopyt w „Uderzeniu”; podobnie „organiczny dubstep” zgłębiał nie tak dawno Edward Pasewicz („i tak to trwa: walka, szaleństwo, wieszczenie, / dopóki drga bas i rytm jest w świecie”, „Pałacyk Bertolta Brechta”). Teraz w połączeniu, w „związkach uderzeń”, poszukuje Bira elementarnego sposobu istnienia, zarazem zasady wspólnotowości i tworzenia wiersza. Czy zatem spełnia obietnicę i wraca do tematu? Spójrzmy: okablowanie, wymiana narracji, rzeczywistość jako symulakrum i sieć, związki między ludźmi: pokrewieństwa, przyjaźnie, przypadkowe wspólnoty, kolejki, zamieszkiwania, zbiorowości, aż po przechwycony język taśmowej produkcji („puszczam cezara”), omawiany już „szereg połączeń” oraz „bonusowe” „pętle” i „po”, czyli właściwie wyjście z pętli: „na spacji na pauzie na piździe / nazywamy się gromadnie / i jest fajnie”. Do „związków uderzeń” może więc Bira wprost nie wraca, za to cały czas opowiada o związkach, powiązaniach, prawdziwych i złudnych połączeniach, które przejawiają się na każdym poziomie istnienia: od języka i montowania zeń wierszy (jako działania według reguł syntaktycznych), po współżycie zbiorowe i mniej lub bardziej świadomą siebie wielość.

Nic pewnego: „długość kolejek / generuje dyskusje”, a czas to pieniądz, ale głównie dla tych, którzy odczuwają ich realne powiązanie w postaci czasu pracy lub jego braku. Nie ogranicza się Bira do komentarzy w tej sprawie. Dedykując wiersz o wymianie narracji „koleżankom z KP” (ironicznie czy nie), tytułując inny „program partii”, pisząc „cała polska wygląda tak samo / nikt nie czyta dzieciom” czy jak tu, wprost w temacie:

i jeszcze nikt z klasy robotniczej

nie zrobił filmu w którym

półgodzinne ujęcie ukazywałoby

przebieg śniadania

a próbowano odwrotnie,

prowokuje do postawienia podstawowych przynajmniej pytań z kategorii tzw. „zaangażowania”: o sens wiersza jako komentarza do spraw społeczno-politycznych, o bezcelowość lub bezzasadność działań poety, o relacje między językiem i realną korzyścią. Powtarzam: raczej prowokuje, niż pyta wprost, zmusza do wysiłku, ale nie sposób stwierdzić, kiedy kpi, kiedy się droczy, a kiedy mówi poważnie. Czy taka np. „prawda”: „mówisz pierwszy / był błysk w oku / i jest w tych słowach / jakiś instynkt logiczny / jakaś prosta prawda” („piątek”), ulokowana w kontekście piątkowego „czilałtu”, jest jeszcze prawdą o charakterze metafizycznym, osłabionym, ale jednak. Czy przeciwnie, w ten właśnie sposób język poetycki rozbrojony zostaje ze wszystkich możliwości orzekania o świecie.

Nie wiem, więc czytam raz jeszcze. I zapętlam: faktem jest, że Szymon Bira... że tom... że poeta... że wydał... że warto...



Literatura:

R. Honet: „Poeci na nowy wiek”. Rocznik 2008, http://portliteracki.pl/przystan/teksty/poeci-na-nowy-wiek-rocznik-2008/ (dostęp: 15.01.2015).
Szymon Bira: „3,5”. Stowarzyszenie Żywych Poetów. Brzeg 2015.