ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 5-6 (293-294) / 2016

Sandra Trela,

DELIRIUM LUDENS. WCZORAJ BĘDZIE UKRAINA

A A A
Wokół. Literatura Europy Środkowej
Dokładnie dwa lata temu zobaczyłam Michela Foucaulta wiodącego lud na płonące barykady skonstruowane z opon, listew, piasku i wszelkiego miejskiego śmiecia. Wymachując „Historią szaleństwa…”, krzyczał do ponad pięćdziesięciu tysięcy osób zgromadzonych na kijowskim Placu Niepodległości: „A nie mówiłem? A nie mówiłem?”. Działo się to 21 lutego 2014 roku, a więc reżim sięgnął zenitu dzień wcześniej, padły już strzały odbierające życie Niebiańskiej Sotni. Rozkręcona do niemożliwości karuzela wypadków właśnie wyrzucała Wiktora Janukowycza do Charkowa, następnie do Ługańska, Doniecka, zdążył on jeszcze zahaczyć o Krym, by po tygodniu znaleźć się w Rostowie nad Donem, w czułym objęciu Matki Rosji. Polskie programy informacyjne powoli przygotowywały odbiorców do nadania ostatniego odcinka serialu „Euromajdan”; fabuła co prawda była pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji, ale jakaś zbyt gwałtowna i – co tu dużo mówić – niezrozumiała, próba adaptacji scenariusza pod polskiego widza zakończyła się ostatecznie fiaskiem, oglądalność spadała niczym malezyjski boeing parę miesięcy później – w sumie z niczyjej winy, ale jednak.

W serialach informacyjnych pojawiły się nowe narracje, bardziej swojskie i przaśne, oglądalność wzrosła; na wschodzie Ukrainy bez zmian, nie ma co odgrzewać starych kotletów. Ale Foucault nadal okupuje barykady na kijowskim placu i był tam na długo przed Euromajdanem. Tak to widzę. I chyba nie tylko ja.

Dokładnie 19 lutego dwa lata temu Taras Prochaśko, ukraiński pisarz, tłumacz i dziennikarz, wyodrębnił w samym środku felietonu o znamiennym tytule „Wczoraj będzie wojna…” zdanie, które odczytuję jako kwintesencję ukraińskiej kultury. Pisał: „Żyjemy w kraju, w którym ostatecznie zapanowała psychopatia” [Prochaśko 2016]. Ostatecznie, czyli była ona obecna już wcześniej; konstytuowanie się ukraińskiej tożsamości kulturowej było bowiem od wieków oparte na szaleńczej wręcz negacji (nie jesteśmy Rzeczpospolitą Obojga Narodów, nie jesteśmy carską Rosją, nie jesteśmy II Rzeczpospolitą, nie jesteśmy Związkiem Radzieckim, nie jesteśmy Unią Europejską – performatywność tego myślenia unaoczniła nam się aż nazbyt wyraźnie w ostatnich latach). I jak to bywa z fenomenami, które funkcjonują na zasadzie negacji, opisać je można albo pod postacią karnawału, albo groteski, albo i tego, i tego, o czym dobrze wie współczesna ukraińska literatura. A jako że nie wie czegoś na pewno o sobie samej, sięga do źródeł kultury, do zabawy (językiem i w języku, rzeczywistością i w rzeczywistości), której „intensywności (…) nie wyjaśnia żadna analiza biologiczna, a właśnie na tej intensywności, na tej władzy przyprawiania o szaleństwo polega jej istota, w niej tkwi najpierwotniejsza jej właściwość” [Huizinga 1998, s. 145]. „Historia moich stosunków z kulturą – to historia porażek. Będąc od urodzenia dzieckiem zamkniętym w sobie i wrażliwym, za każdym razem natykając się na artefakty rozsypane na mojej życiowej drodze, boleśnie kaleczyłem się o ostre krawędzie kultury narodowej, o jej nieoczyszczone powierzchnie i nieszlifowane pokrycie, projektując społeczne niepowodzenia na swoją niezrównoważoną i nieuformowaną karmę” – konkluduje Serhij Żadan w cyklu esejów zatytułowanym – co znamienne – „Odsetek samobójstw wśród klaunów”, i dodaje: „OK, nie ułożyło mi się ze strategiami kulturalnymi – ze wszystkich strategii pozycjonowania kulturalnego znana mi jest tylko strategia nastoletniego alkoholizmu. Który w pewnych warunkach odbierany jest jako kulturalny sprzeciw” [Żadan 2009, s. 121].

Ostre krawędzie kultury narodowej połączone kontrastowo z jej „nieoczyszczonymi powierzchniami i nieszlifowanym pokryciem” to schizofreniczny stan balansowania między wyrazistością a rozmyciem, który w „Moscoviadzie” Jurija Andruchowycza zostanie przeniesiony na plan sennego letargu. Oto młody ukraiński pisarz, który przyjechał na literackie kursy do Moskwy na przełomie lat 80/90 XX w., nie może się dobudzić w tamtejszym akademiku, bo senność jest wyrazem nie tylko nieokreślonej paranoicznej rzeczywistości miasta, ale również i jego samego. Mówi on do siebie: „Mieszkasz na szóstym piętrze, ściany poobwieszałeś Kozakami i działaczami Zachodnio-Ukraińskiej Republiki Ludowej, z okna widzisz moskiewskie dachy, smętne topolowe aleje, wieży telewizyjnej w Ostankino nie widzisz – widać ją z pokojów znajdujących się po drugiej stronie korytarza – ale jej bliskość odczuwasz w każdej chwili; promieniuje z niej coś bardzo usypiającego, jakieś wirusy znużenia i apatii, i dlatego rano w żaden sposób nie możesz się obudzić, przechodzisz od jednego widzenia sennego do następnego, jak z kraju do kraju” [Andruchowycz 2000, s. 9].

Owo widzenie senne jest metonimią Związku Radzieckiego w przededniu jego rozpadu. Właśnie wtedy młody literat uświadamia sobie, że nie ma granicy między ukraińskością a rosyjskością, nie ma de facto nawet fizycznej granicy między tymi dwoma krajami. Jedyną próbą określenia swojego położenia w przestrzeni (mentalnej i fizycznej) jest zatopienie się w sennym ruchu wahadłowym, zacierającym kontury, tworzącym kulturową magmę.

Przebywając w swoistej heterotopii (moskiewski akademik, w którym „po korytarzu już od dawna łażą tubylcze postacie […], pisarze, i to w dodatku pisarze z »najdalszych zakątków« Związku Radzieckiego, tyle, że nie przypominają twórców literatury, lecz raczej literackie postacie. I to postacie literatury grafomańskiej” [Andruchowycz 2000, s. 10]), ukraiński adept kursów literackich, notabene stanowiący alter ego Andruchowycza, podejmuje nieudolne próby autoidentyfikacji, definiuje swoje położenie następująco:„I ty, ukraiński poeta Otto von F., fizycznie wręcz czujesz, jak gryzie cię sumienie, jak wyżera w tobie coraz większe dziury, aż wreszcie kiedyś wyjdziesz na korytarz akademika zupełnie przedziurawiony, przezroczysty i nawet żaden Kałmuk nie przywita się z tobą. Ale nie ma na to rady – twoje wiersze pozostały zapewne w powietrznych przestrzeniach Ukrainy, bo te moskiewskie okazały się zbyt nieprzenikliwe dla ich słowiczych tonów” [Andruchowycz 2000, s. 10].

Twórczość literacka Ottona von F. pozostaje w powietrznym rozproszeniu na terytorium jego kraju, ta poetycka emigracja w obrębie własnej przestrzeni pieczętowana zostaje również przez przybranie niemieckiego imienia, sygnaturę obcej tożsamości. Stają się one metonimią ukraińskiej tożsamości kulturowej jednostki. To bycie w i zarówno na zewnątrz przywodzi na myśl narodziny świadomości „przez którą społeczeństwo [w tym momencie stojący na kijowskich barykadach Foucault otwiera swą księgę – S.T.] rozpoznaje obłąkanego jako cudzoziemca w jego własnej ojczyźnie; nie zwalnia go z odpowiedzialności, lecz obarcza, przynajmniej pod postacią pokrewieństwa i współwiny, karygodnością moralną; piętnuje jako Innego, jako Obcego, jako Wykluczonego. Koncepcja »alienacji psychicznej«, o której się mniema, że powstała na gruncie psychopatologii (…) – ta przedziwna koncepcja jest w istocie antropologicznym wymieszaniem dwóch (…) doświadczeń wyobcowania: pierwsze dotyczy istoty popadłej pod władzę Innego i związanej z jego wolnością, drugie – jednostki, która stała się Innym, obcym dla braterskiego, międzyludzkiego podobieństwa [Foucault 1987, s. 130].

Owe dwa doświadczenia wyobcowania – podległość obcej władzy przy jednoczesnym poczuciu obcości w stosunku do własnego narodu – stały się filarami ukraińskiej wspólnoty wyobrażonej. Fundują one próbę konstytuowania tożsamości narodowej na dwóch niepewnych i rozmytych biegunach: wyzwolenia się spod władzy Innego przy jednoczesnym poczuciu bycia Innym dla samego siebie, współziomków, dla własnej nieostrej kultury. Żadan ponownie sięga po butelkę wódki, a ja po tekst popularniej piosenki ukraińskiego zespołu Meri „Mój nieznajomy brat”:

https://youtu.be/HDAShbxyh18

Przebacz mi, urodziłem się kiedyś w swoim kraju

Przebacz mi, żyję niby w domu, ale jak emigrant

Przebacz mi, za zapomniane pieśni i łzy na kalinie

Przebacz mi, mój nieznajomy bracie

Ten, który jest cudzoziemcem we własnej ojczyźnie, będzie próbował w następnej strofie znaleźć elementy łączące ukraińską wspólnotę. Niewiele tego:

Niby wszystko u nas jest, więcej nawet nie trzeba:

Niebieskie niebo i żółte kłosy pól

A faktycznie my tylko uciekamy od siebie

O tym przypomniałeś nam z dalekich tych dni

Pozostaje ukraińska flaga, i to nawet nie rzeczywista, bo przypomina ją jedynie krajobraz, oraz wewnętrzna emigracja, która w ostatnich latach przybrała również zewnętrzną postać: „Uciekaj, bo wkrótce będzie wojna / Szukaj sobie miejsca, gdzie wariatów nie ma” (Meri: „Zegarek”) – wyśpiewał proroczo na długo przed Euromajdanem lider Meri, Wiktor Wynnyk, a fatum ukraińskiego losu rzuciło znaczny odsetek rozdygotanego kulturowo narodu w objęcia nowego szaleństwa czającego się za zachodnią granicą.

Zdaje się jednak, że żadna ucieczka nie jest możliwa: nie można uciec od szaleństwa, które leży u podstaw ukraińskiej kultury. Permanentna wojna trwa tam od zawsze, karnawał przybrał krwawą formę w momencie, gdy z głów wyszedł na ulice. Władza może się zmienić, ale on nie ustanie: „bo nasza sytuacja – tu znów wkracza na scenę Prochaśko – już wyszła poza granice jakiegokolwiek racjonalizmu. Nie działają nawet podstawowe instynkty samozachowawcze. Naszej sytuacji nie da się ani zrozumieć, ani przewidzieć, ani poprawić. (…) Żyjemy w kraju, w którym ostatecznie zapanowała psychopatia. Z wszystkich możliwych decyzji psychopaci podjęli najgorszą – przebywając z całym otaczającym światem w stanie wojny bez perspektyw, popchnęli wszystkich do stanu przebywania w wojennych warunkach [Prochaśko 2016] – odczytuję to nie tylko jako bunt wobec skorumpowanej władzy, ale także jako wprowadzenie stanu wojennego we własnej kulturze. Może nawet nie wprowadzenie, a unaocznienie; oto zalążek próby odpowiedzi na pytanie, które literacko zabawiało od dawna ukraińskich pisarzy: czy przyjdzie moment uświadamiający nam, że może wypadałoby się zacząć bawić na poważnie w kulturową tożsamość?

„Trzeba pozostawać sobą, przy czym rozumieć, że wokół ciebie są ludzie, którzy mają inny punkt widzenia” – przestrzegał ukraiński pisarz-aktywista Serhij Żadan [Żadan 2016] już najpewniej z warszawskiego szpitala, do którego trafił w marcu 2014 roku po charkowskim starciu ze współbraćmi, nostalgikami czasów radzieckich. Myślę, że chciałby on, żeby Foucault opuścił barykady, ustępując choć na chwilę miejsca, powiedzmy, Emmanuelowi Levinasowi albo grupie Okean Elzy. Żeby krwawy karnawał przeistoczył się w koncert rockowy, a fuga ustąpiła symfonii, zamieniając ucieczkę dziesiątki tysięcy ludzi w ich wspólne spotkanie. Barykady zamieniają się w scenę, muzycy rozkładają olbrzymie nagłośnienie obejmujące swym zasięgiem cały Plac Niepodległości, a wraz z nim planetę. Zimno, grudzień, nie szkodzi. Dzięki Bogu i nagłośnieniu głos Swiatosława Wakarczuka ma większą moc niż Berkut, parszywi politycy, skorumpowani inteligenci i zagraniczni dyletanci-analitycy kultury razem wzięci. Wszyscy wrzeszczymy słowa piosenki: „Gdzie jesteśmy? Kim jesteśmy?” (Okean Elzy: „Fiołki”). Zaczynamy rozumieć.

https://youtu.be/MfUvKkz579Q





LITERATURA:

J. Andruchowycz: „Moscoviada”. Wydawnictwo Czarne. Przeł. P. Tomanek. Wołowiec 2000.

M. Foucault: „Historia szaleństwa w dobie klasycyzmu”. Państwowy Instytut Wydawniczy. Przeł. H. Kęszycka. Warszawa 1987.

J. Huizinga: „Homo ludens. Zabawa jako źródło kultury”. Czytelnik. Przeł. M.  Kurecka, W. Wirpsza. Warszawa 1998.

T. Prochaśko: „Wczoraj będzie wojna...". „Galicyjski Korespondent”. http://gk-press.if.ua/x11238/, dostęp: 15.02.2016.

S. Żadan, „Moja rewolucja kulturalna”. W: Tegoż: „Odsetek samobójstw wśród klaunów”. Edition.fotoTapeta. Przeł. M. Petry. Warszawa 2009.

S. Żadan: „Trzeba pozostawać sobą, przy czym rozumieć, że wokół ciebie są ludzie, którzy mają inny punkt widzenia”. „Fakty i komentarze”. http://fakty.ua/178298, dostęp: 15.02.2016.