ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 kwietnia 7-8 (295-296) / 2016

Gaweł Janik,

ROZLICZENIE (NIE)PAMIĘCI (ANNA DZIEWIT-MELLER: 'GÓRA TAJGET')

A A A
Wydawać by się mogło, że Anna Dziewit-Meller to autorka skandalizująca, konsekwentnie sięgająca po tematy tematy trudne, lokujące się w sferze mocno stabuizowanej. Było tak już w przypadku jej debiutu powieściowego „Disko” – perwersyjnej, momentami wręcz obscenicznej historii o nauczycielu-pedofilu i jego 12-letniej ofierze. W przypadku najnowszej książki – „Góry Tajget” – można odnieść wrażenie, że autorka podąża wydeptaną już przez siebie ścieżką, a jej celem wciąż jest szokowanie odbiorcy, bowiem tym razem na warsztat bierze problemem medycyny hitlerowskiej w III Rzeszy. Stając oko w oko z kwestią Zagłady osób chorych psychicznie, Dziewit-Meller wyrzuca trupa z szafy – porusza temat wciąż delikatny, niejasny i nierozliczony. Inaczej jednak niż w przypadku poprzedniej książki, tym razem autorka przygotowana jest do zmierzenia się z problemem znacznie lepiej.

W przypadku „Disko” krytyce poddawana była zarówno warstwa fabularna utworu, jak i język, którym operowała autorka. Dziewit-Meller zarzucano mówienie o ważnych problemach w sposób nazbyt banalny i lekki. Atmosferę skandalu wokół debiutu pisarki podsycał fakt, iż cała fabuła zbudowana została nie tylko wokół erotycznych dewiacji głównego bohatera, ale dotykała również sfery sacrum przedstawionej w powieści w wymiarze jednoznacznie dewocyjnym. Do akcji wprowadzone zostały postaci związane z ruchem oazowym, a szkołę odwiedzić miał sam biskup, na przyjazd którego tanecznych kroków dzieci uczył, o zgrozo, nauczyciel-pedofil.

Czytając „Górę Tajget”, przyznać należy, że pisarski warsztat Dziewit-Meller mocno ewoluował. Autorka nie zrezygnowała z charakterystycznego dla siebie stylu, lecz na jego kanwie wypracowała język dużo dojrzalszy, zróżnicowany, posługujący się zaskakującymi chwytami i będący w stanie przekazać niesłychanie wiele treści. Książka jawi się jako dzieło przemyślane i spójne, choć kompozycyjnie wielotorowe, a zbudowana na kilku płaszczyznach powieść zmusza odbiorcę do ciągłego przemieszczania się pomiędzy kanałami odbiorczymi.

W przypadku osób, które miały okazję czytać poprzednią książkę Dziewit-Meller, wulgaryzacja języka z pewnością nie będzie zaskoczeniem. O ile jednak w przypadku „Disko” proces wulgaryzacji dotyczył w szczególności dyskursu tematyzującego sferę seksualną, a jego użycie często wydawało się zupełnie nieuzasadnione, o tyle w przypadku „Góry Tajget” nie ma mowy o przypadkowości. Każde pojawiające się na kartach powieści przekleństwo wydaje się przemyślane, a jego użycie konieczne w danym momencie fabularnym.

Kolejną płaszczyzną, która w przypadku debiutu prozatorskiego nie została dostatecznie podjęta, była sfera psychologiczna. Brakowało analizowania, autorka stroniła od stawiana trudnych pytań, nie starała się szukać odpowiedzi, co niewątpliwie negatywnie wpłynęło na samą fabułę, która uległa mocnej konwencjonalizacji. Trudno postawić taki zarzut w przypadku „Góry Tajget” – powieści dogłębnie wnikającej w sferę wewnętrzną bohaterów, próbującej dotrzeć do najpilniej strzeżonych zakamarków ich pamięci. Czytając najnowszą książkę Dziewit-Meller, można odnieść wrażenie nawiązywania z bohaterami relacji wręcz intymnej, perwersyjnie bliskiej. Autorka odziera z dystansu, kreuje postaci, stopniowo odkrywając przed czytelnikiem najciemniejsze strony ich psychiki. Pisarce udaje się maksymalnie zbliżyć do ludzkiej egzystencji. Bliskość ta uobecnia się także w przedstawieniu ciała. Dziewit-Meller kolejny raz kreśli powieść, w której niezwykle silne jest ujęcie somatyczno-naturalistyczne. Ukazuje każdą kroplę potu, wskazuje na dreszcze i konwulsje wstrząsające ciałami bohaterów. Autorka obsesyjnie wręcz powraca do kwestii związanych z seksualnością, by nierozerwalnie połączyć je z dyskursem pamięci o przeszłości – erotyczne fantazje i wstydliwe popędy mieszają się z poczuciem winy oraz niepokojem o przyszłość wywoływanym przez demony przeszłości.

W przypadku „Góry Tajget” niewątpliwie zaskakująca jest relacja pomiędzy fikcją literacką, a bogatą pracą źródłową, która leży u podstaw powieści. Bo choć przedstawiona przez Dziewit-Meller historia jest jedynie inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, to w swym przesłaniu pozostaje przerażająco wręcz realistyczna. Nie jest więc jedynie chwytem marketingowym napis znajdujący się na okładce książki, który głosi, iż to „historia tak prawdziwa, że trudną ją zapomnieć”. Paradoksalnie, w odbiorze książki nie przeszkadza nawet wprowadzenie na jej karty płaszczyzny baśniowo-onirycznej, która co rusz przenosi czytelnika w obręb rzeczywistości arkadyjskiej. Zręczne wkomponowanie jej w młodzieńczą historię retrospektywną powoduje, że użyta konwencja nie razi, wręcz przeciwnie – uatrakcyjnia fabułę.

Wreszcie, a może przede wszystkim, „Góra Tajget” to także wielopokoleniowa narracja o traumie. Próba rozliczenia się z historią zarówno przez tych, którzy bezpośrednio jej doświadczyli, jak i przedstawicieli kolejnych pokoleń. Widmo wojny wciąż powraca w snach, migoczących wizjach i niedających się odpędzić lękach. Towarzyszący bohaterom strach i poczucie nadciągającej katastrofy pozostaje dla nich niezrozumiałe. Żyją oni na styku dwóch światów i dwóch wielkich historii, a im bardziej próbują zanurzyć się w rzeczywistości współczesnej, tym więcej okruchów przeszłości odsyła ich wprost w ramiona traumatycznej, wciąż nierozliczonej jeszcze przeszłości.

Konieczne wydaje się zaznaczenie, że kolejny już raz pochodząca z Chorzowa autorka akcję swojej powieści umieszcza w przestrzeni Śląska, co lokuje książkę w obrębie swoistych narracji lokalnych. „Czarny Śląsk” zdaje się być najwłaściwszym miejscem dla kształtowania się opowieści dusznej, przepełnionej brudem i nierozliczoną winą – zapomnianą, bo przykrytą grubą warstwą popiołu. Śląsk oglądamy w książce z różnych perspektyw. Krajobrazy przedwojenne mieszają się z obrazami współczesnymi. W odczytaniu „Góry Tajget” jako opowieści o miejscu niewątpliwie bardzo istotną rolę odgrywa wprowadzenie na karty powieści etnolektu śląskiego. Umiejętne wpisanie go w całą narrację w żaden sposób nie zaburza jej wewnętrznej spójności – wręcz przeciwnie, jest dodatkowym walorem powieści, który jeszcze silniej zakorzenia ją w krajobrazie Górnego Śląska, a co więcej jest dowodem na niezwykłą ewolucję warsztatu językowego Dziewit-Meller, jaka dokonała się od czasów jej prozatorskiego debiutu w 2012 roku.

Tytułowa Góra Tajget – miejsce, w którym według legend sądzone były dalsze losy nowo narodzonych Spartan, i w którym dokonywała się najpierwotniejsza z selekcji – powraca w dobie pieców krematoryjnych. Swoista segregacja nie dokonuje się jednak już na brzegu urwiska, a w asyście lekarzy, za szpitalnymi murami. Wraz z wprowadzeniem w życie nazistowskiego planu eksterminacji osób chorych psychicznie historia zatoczyła przeraźliwe koło. Legenda stała się faktem. Faktem, na który przez wiele dekad spuszczona była jednak kurtyna milczenia. Nierozliczona wina i nieprzepracowana trauma, powoli zaczynają wychodzić na światło dzienne, kiedy to na ich wypowiedzenie decydują się kolejne pokolenia – tak jak dzieje się to na kartach niesłychanie mocnej powieści Anny Dziewit-Meller.
Anna Dziewit-Meller: „Góra Tajget”. Wielka Litera. Warszawa 2016.